Na niebieskiej kłódce czarnym, niezmywalnym flamastrem wypisane imiona: Asia Wojtuś oraz data – 6.11.2010. Domyślam się, że jakaś Joanna i jakiś Wojciech 6 listopada roku 2010 coś sobie powiedzieli i uwiecznili na kłódce. Ba! Coś sobie przyrzekli. Na pewno jako zakochani przyszli na tę kładkę, wpięli kłódkę w siatkę, a kluczyk pochłonęły fale Wisły.
Miłość Asi i Wojtka została zapieczętowana! A właściwie „zamknięta na kluczyk”, który wrzucili razem do rzeki, aby już nigdy nie można było kłódki otworzyć, czyli aby miłość ich trwała wiecznie. A wszystko to działo się na kładce imienia o. Laetusa Bernatka (ur. 1847 r.), Słowaka-bonifratra, teologa i farmaceuty, który jako aptekarz pracował w zakonnych szpitalach. W 1891 r. powołano go na przeora krakowskiego konwentu. Największą jednak zasługą o. Laetusa Bernatka było zainicjowanie w roku 1897 r. i doprowadzenie do końca, w ciągu niespełna 9 lat, budowy gmachu szpitala. O. Bernatek zmarł w 1927 r.
Niektórzy żartobliwie mówią, że jest to „kładka Bernadka” – od wymyślonej Bernadetty, dziewczyny z Podgórza; brzmi podobnie, a ojciec Bernatek dla wielu jest nieznany. Poza tym Bernadkę łatwiej można sobie wyobrazić. Kładka łączy dwie dzielnice Krakowa: Kazimierz i Stare Podgórze.
Idę kładką w kierunku Podgórza...
Patrzę i oczom nie wierzę! Tych kłódek jest mnóstwo! Duże, małe, kolorowe, stalowe, trwałe, mocne... na nich wymalowane, wydrapane, a nawet(!) wygrawerowane imiona, inicjały, daty. Niektóre już zardzewiałe – widać wiszą od samego otwarcia kładki. Hmm... Sam widziałem, podglądałem, jak to wygląda. Para zakochanych coś tam sobie szepcze do ucha, a potem zatrzaskują kłódkę, a kluczyk, plusk i… do Wisły. Wygląda na to, że na tej kładce nieustanne trwają walentynki!
Przypominam sobie, że różne opcje „walczyły” z walentynkami, że to nie nasze, nie polskie, próbując nawet posłużyć się osobą św. Walentego jako patrona epileptyków! Nie odstraszyło to jednak zakochanych i walentynki zostały „ochrzczone”, czyli zaakceptowane. Nawet sam Pan Bóg otrzymuje walentynki od dzieci. Z modą się nie walczy, bo moda zaginie, zmieni się lub przerodzi w tradycję.
Idę dalej...
Te napisy na kłódkach przypominają mi kory drzew, na których kiedyś zakochani nożem wycinali swoje inicjały, strzały Amora i serducha. Pokaleczone drzewa „straszyły” napisami typu: A + E = MD, czyli w swobodnym tłumaczeniu: Adam i Ewa to małżeństwo doskonałe. To jeszcze nic strasznego, w końcu tak wygląda radosna aklamacja miłości! Ale dlaczego na drzewie? A gdzie?... Na płocie? Na murze? W gazetce szkolnej czy parafialnej? To jeszcze nic takiego, bo wyryte na drzewie słowa o miłości są piękne. Aż się wzdrygam, gdy sobie przypomnę szkolną toaletę, na ścianach której koledzy „obwieszczali” o intymnych aktach, a dodatkowo można było „zapoznać się” z niektórymi tajnikami atlasu anatomicznego człowieka, a szczególnie budowy kobiety.
Idę dalej...
Coraz więcej kłódek. Czasami są dwie razem ze sobą złączone i wpięte/zatrzaśnięte w siatkę. Symbol miłości? Symbol związku? Symbol pragnienia wytrwania w uczuciu? Symbol węzła? Symbol tajemnicy? Jakie to dziwne, bo przecież sporo jest ludzi, którzy uważają, że „kobieta i mężczyzna nie powinni się wiązać jakimś tam nierozerwalnym węzłem, no bo po co? Czy nie lepiej jest żyć tak, jak się komu podoba? A jak ów związek nie wyjdzie, to można od siebie odejść i założyć nowy”.
Tak mówią tylko egoiści, bo nie zdają sobie sprawy, że bardzo często z owego związku (nawet szalenie luźnego) rodzą się dzieci, które pragną miłości oraz jednoczesnej obecności mamy i taty. Przysięga małżeńska ma wielu przeciwników, ale prawdą jest również i to, że do tego przyrzeczenia trzeba po prostu dojrzeć, dorosnąć, zmądrzeć, stać się w pełni kobietą i w pełni mężczyzną. Inaczej, faktycznie małżeństwo bywa loterią. A jeśli zakochani nie modlą się razem, nie rozmawiają o Bogu, o wierze, o Kościele, sakramentach, o łasce, o grzechu... jeśli między zakochaną dziewczyną (kobietą) a chłopcem (mężczyzną) nie ma Chrystusa, to Chrystus „nie wskoczy między nich” mocą sakramentalnych słów w trakcie składania przysięgi małżeńskiej.
Idę dalej...
Na złotej kłódce napis: Asia + Marta Do ostatnich naszych dni – i domalowane serduszko. Jest też kłódka z dwoma imionami męskimi – bez żadnych dopisków, przypisków, serduszek itp. Nawet tu, na kładce o. Bernatka, dotykam trudnego problemu akceptacji miłości osób tej samej płci. Trudny problem – próbują go rozwiązać seksuolodzy, psycholodzy, teolodzy, filozofowie... A gdy w ów problem wmieszali się politycy, jak rozdmuchali „szaleńcy”, to urósł do trzeciej potęgi! No i co? Czy stanie ktoś na kładce i zabroni takim zakochanym zatrzasnąć kłódkę? W jaki zatem sposób wytłumaczyć dojrzewającym dzieciom te dwa męskie lub dwa żeńskie namalowane na kłódce imiona? Ja znalazłem tylko jedną taką kłódkę..., a wszystkich zawieszonych jest chyba ze dwieście!
Na jednej z kłódek napis: Magda i Wojtek 1972 – oświadczają, że żyją już razem 38 lat! No, proszę! Nawet zaczyna mi się podobać ta forma obchodzenia rocznicy ślubowania sobie miłości. Bez zbędnych „achów” i „ochów”, bez fanfar, fleszy, gości, talerzy i nadmiernego wydawania pieniędzy. Być może pani Magdalena i pan Wojciech poszli oboje na spacer, weszli na kładkę, zatrzasnęli kłódkę, pocałowali się, a potem wpatrywali się w fale Wisły, wspominali wspólne trzydzieści osiem lat... – wszak już tyle lat patrzą nie tylko w swoje oczy, ale przede wszystkim w tym samym kierunku...
Cóż takiego oznaczają te kłódki? Co to za nowa tradycja, symbolika? Innowacyjny sposób składania miłosnej przysięgi, bycia razem, dbania o uczucie, zapewnienie wytrwania w związku? Jakiś nowy symbol węzła miłości – o przepraszam – zatrzasku miłości? Ależ to nic nowego! Takie kładki, za pomocą których zakochani ślubują sobie miłość i potwierdzają swe uczucie w symbolu zamkniętej kłódki, wiszą w Poznaniu, we Wrocławiu, w Weronie, w Rzymie, w Paryżu, Kijowie... Czy owo „kultowe miejsce dla zakochanych”, jak tego chcą niektórzy, ma wzmocnić ducha miłości czy też przyciągnąć turystów? Może jedno i drugie...
Pora na zmiany?
A może nadeszła pora, aby coś zmienić w przygotowywaniu zakochanych/narzeczonych do małżeństwa? No bo jeśli tak łatwo wypowiadają „kocham cię”, „ślubuję”, a potem spory procent tych par rozpada się i równie łatwo mówią „już cię nie kocham”, to znaczy, że Amor popełnia jakiś błąd, nieprawdaż? Jakie jest najważniejsze źródło rozwodów? – mam na myśli wszystkich, nie tylko pary związane sakramentalnym węzłem małżeństwa. Jeśli zakochani wciąż poszukują nowych form wyrażenia swych uczuć, to może to jest znak, że stare, sprawdzone formy są już niezrozumiałe albo „zużyły się”, wyczerpała się ich treść, została ośmieszona?.. Jest taka reklama, po obejrzeniu której też nie miałbym ochoty na „słodką niewolę miłości”, lecz chciałbym być wolny.
Dawno temu
Ciągle wracam pamięcią do dnia przed moją prymicyjną Mszą św. Ks. Włodzimierz prosił mnie, abym pobłogosławił narzeczonych. Po głowie latały mi rozmaite myśli – skrawki podziękowania prymicyjnego, spraw związanych z przyjęciem, ktoś do mnie niespodziewanie przyjechał... Jestem spięty jak agrafka. Ale zgadzam się, no bo przecież kiedyś trzeba zacząć być księdzem!
I oto w sobotę 27 kwietnia 1984 r. spotkali się – neoprezbiter ze Zgromadzenia Misji i Młoda Para. Oni też przejęci, nerwowo napięci. Zdaje mi się, że lekko drżą. Panna Młoda wpatrzona w Pana Młodego jak w święty obrazek. On wypowiedział tekst przysięgi małżeńskiej, patrząc na nią z miłością. Gdy skończył, głęboko odetchnął i patrzy na mnie. Teraz kolej na nią. Patrzy na mnie podobnie jak na męża. Mówię do niej szeptem: – Teraz pani, tylko proszę zwrócić się do narzeczonego i powtarzać za mną. – Ja Ewa... – Ja Ewa... – biorę ciebie, Karolu, za męża... – Biorę ciebie, Karolu, za męża... – i ślubuję ci miłość... – i ślubuję ci miłość, wierność... – wierność... – i uczciwość małżeńską... – i uczciwość małżeńską... – oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci... – oraz że cię nie dopuszczę aż do śmierci...
W tym momencie zatkało mnie. Zdaję sobie sprawę, że to przejęzyczenie, ale... no, przecież nie mogę tak tego zostawić! Ani to śmieszne, ani poważne. Usługujący mi ministrant nie zareagował na ów błąd w przysiędze – nie dostrzegł go. Pan Młody również. W głowie mam zamęt. Minęły może ze dwie sekundy... – Proszę powtórzyć te słowa: – …oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Panna Młoda patrzy na mnie zdziwiona, jakby chciała coś powiedzieć, ale powtarza, patrząc na mnie: – …oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. – Tak mi dopomóż, Panie, Boże Wszechmogący... – tak mi dopomóż, Panie, Boże Wszechmogący... – w Trójcy Jedyny i wszyscy Święci.. – w Trójcy Jedyny i wszyscy Święci.
Po chwili mówię ściszonym głosem: – Jesteście już małżeństwem. Patrzą na siebie rozpromienieni.
Wiem, że nowożeńcy robią sobie dowcipy i przed ślubem dla żartów składają sobie przysięgę z owym „nie dopuszczę”. Brzmieniowo jakże podobne – semantycznie jakże odmienne. A potem, kiedy napięcie sięga zenitu owo „nie dopuszczam” wylatuje z ust panny, a czasami i pana młodego. No i co? Śmiać się? Załamywać ręce? Płakać? Dowcipkować? A wolno to żartować z przysięgi małżeńskiej?
W innych językach
Chyba już czas na zmianę tak brzmiącego tekstu przysięgi małżeńskiej. Owszem, obowiązująca po dziś dzień formuła jest niezwykle głęboka, piękna, ale... warto podpatrzyć inne tradycje, inne tłumaczenia.
W Kościele katolickim w Rosji w tekście obecnie prawnie przyjętej przysięgi małżeńskiej słowa są bardzo podobne i wyrażają tę samą teologiczną głębię sakramentu małżeństwa. Oto ona w dosłownym brzmieniu [w internecie zamieszczamy transkrycpję fotnetyczną]:
Ja, N, bieru tjebia, N, w żienu (w mużja) i objeszczaju tiebie chranit wiernost w sczastii i w niesczastii, w zdrawii i boliezni, a także ljubit i uważat tiebja wo wsje dni żyzni mojej.
Nie jestem kompetentny, aby tłumaczyć tę przysięgę na język polski, ale ów tekst wzięty z rosyjskiej agendy liturgicznej (Triebnik) brzmi tak:
Ja, N., biorę ciebie N. za żonę (męża) i przyrzekam ci zachować wierność w szczęściu i nieszczęściu, w zdrowiu i w chorobie, a także kochać i szanować ciebie przez wszystkie dni mego życia.
Zamieńmy słowo „przyrzekam” na „ślubuję” – i mamy całą głębię przysięgi małżeńskiej.
W języku angielskim treść przysięgi małżeńskiej w Kościele katolickim brzmi następująco:
I, N., take you, N., to be my wife (my husband), I promise you love, fidelity, marital honesty and that I shall not part from you until eath. So help me Almighty God and all the Saints.
Historia przysięgi małżeńskiej jest niezmiernie bogata. Czasami w filmach możemy oglądać dziwne, nawet bardzo śmieszne sceny, w jaki to sposób ona i on ślubują sobie miłość. W ciągu wielu wieków zmieniała się w Kościele nie tylko forma, ale i treść przysięgi małżeńskiej. Na samym początku chrześcijaństwa Kościół przyjmował zwyczaje i formy zawierania małżeństwa obowiązujące w tradycjach żydowskiej, greckiej, rzymskiej, o ile nie sprzeciwiały się one wierze chrześcijańskiej. W świecie kultury grecko-rzymskiej pierwszym elementem były zaręczyny. Kandydat na męża obiecywał wówczas ojcu młodej kobiety jej poślubienie według formuły: Spondes? Spondeo. (Ślubujesz? – Ślubuję) – a umowę potwierdzano pocałunkiem i podarowaniem kobiecie pierścionka zaręczynowego. Potem następowały zaślubiny i wypowiedzenie słów: Ubi tu Gaius ibi ego Gaia (Gdzie ty, Gajusie, tam i ja, Gaja). Pierwsi chrześcijanie, mający świadomość, że zawierają małżeństwo „w Chrystusie”, zazwyczaj nie zwracali się w tej sprawie do hierarchii Kościoła. Formuła wypowiadanej przysięgi zmieniała się w ciągu wieków. Oto fragment przysięgi małżeńskiej z XI w. z Katalonii:
Będę Cię miłował, dopóki krew krąży w moich żyłach i oddech pulsuje w moich piersiach. Dziś, jutro, zawsze. Nie odstąpię Ciebie dla kobiet piękniejszych, ponieważ jesteś jedyną gwiazdą mojego życia, ani dla bogatszych, ponieważ złoto nigdy nie sprzyja miłości.
Będę Cię miłował i wtedy, gdy zmarszczki pokryją Twoją twarz maleńkimi drobinami popiołu i kiedy złoto Twoich włosów zamieni się w stare srebro. Gdyby przyszła na nas wojna, głód lub choroba, będę Twoim mężczyzną w złym i najgorszym. Przyniosę Ci kubek wody, kiedy będziesz spragniona i owsiany placek, kiedy będziesz głodna!
To jest tylko fragment. Jest ona nie tylko, że dłuższa od obecnej przysięgi małżeńskiej, ale bardziej poetycka, wzniosła, przyozdobiona – można powiedzieć pięknie i gustownie ubrana w słowa. Jest piękna!
Czy kiedyś zmieni się obecna formuła wypowiadanej przysięgi małżeńskiej? Zapewne tak, ale to nie jest takie ważne, jaka jest formuła – ważne jest to, czy małżonkowie żyją w miłości.
***
Gdy kupujemy kłódkę, to ile zapasowych kluczy dostajemy? Trzy, cztery – to zależy od producenta. Czy te kłódki, które powiesili zakochani na rozmaitych kładkach, mają zapasowe klucze? Jeśli tak, to zawsze można pójść i je otworzyć. I co wtedy? Czy przyrzeczenie miłości już nie obowiązuje? A może warto wtedy wrzucić do rzeki wszystkie klucze i wypowiedzieć „...oraz że nie otworzymy jej aż do końca naszych dni”?
Aha! Kiedyś spotkałem tę panią, która w czasie wypowiadania przysięgi przejęzyczyła się. Minęło – bagatela! – 26 lat, a oni wciąż trwają w małżeństwie, mają dwóch dorosłych synów i dziękują Bogu za tyle lat wspólnego życia i pożycia... I jak sobie pomyślę, że kazałem jej powtórzyć tę część przysięgi, to śmieję się… sam z siebie.