Logo Przewdonik Katolicki

Chcę być jak Dudek

Anna Staśkiewicz
Fot.

Ocierane bez wstydu łzy kapitana Lecha - Piotra Reissa, oblegające bramkę tłumy dziennikarzy i fotoreporterów. Tysiące kibiców skandujące imię jednego zawodnika. Wszyscy przyszli tu właśnie dla niego - dla ciężko chorego ośmiolatka, który bardzo chciał zostać prawdziwym bramkarzem. Pierwszego czerwca Lech zmierzył się z zawodnikami Warty oraz Mieszka, z myślą o swoich najmłodszych...

Ocierane bez wstydu łzy kapitana Lecha - Piotra Reissa, oblegające bramkę tłumy dziennikarzy i fotoreporterów. Tysiące kibiców skandujące imię jednego zawodnika. Wszyscy przyszli tu właśnie dla niego - dla ciężko chorego ośmiolatka, który bardzo chciał zostać prawdziwym bramkarzem.


Pierwszego czerwca Lech zmierzył się z zawodnikami Warty oraz Mieszka, z myślą o swoich najmłodszych kibicach. Gośćmi honorowymi charytatywnego spotkania były dzieci z chorobami zagrażającymi życiu - podopieczni Fundacji "Mam Marzenie".
Na ławce rezerwowych - w asyście zawodników Lecha, przebrany w profesjonalny strój - czekał Adrian. W skupieniu słuchał porad zawodników. Nie okazując emocji, jakby to była codzienność, odbył rozgrzewkę z bramkarzem Lecha. A gdy stanął oko w oko z kapitanem drużyny, popisowo rzucił się na piłkę. To był jego wielki dzień. Okrzyki widzów, gratulacje zawodników. Trudno nie stracić głowy. Trudno wydusić choćby słowo. Ewie Stolarskiej, wiceprezes Fundacji, która opiekowała się nim podczas spotkania, powiedział tylko cichutko "dziękuję", przyjmując z jej rąk cenną niespodziankę - koszulkę z autografem Jerzego Dudka.
Kilka minut wcześniej - na stadionie, a właściwie nad koroną stadionu - spełniło się marzenie Kuby, cierpiącego na ostrą niewydolność nerek. Wreszcie latał, a jego radość dzieliło tysiące osób.
Wspaniałe chwile przeżyli też Dawid i Piotrek, którzy marzyli o laptopach.

Vipowskie trybuny


Fundacja "Mam Marzenie" nie pierwszy raz spełniała marzenia małych kibiców. W kwietniu Piotr z Nowego Tomyśla oraz Tomek z Gdańska - obaj chorzy na zanik mięśni - obejrzeli mecz FC Barcelona na stadionie Camp Nou, a co najważniejsze - spotkali się z Ronaldhinio. Prezes klubu potraktował ich jak gości honorowych, a spotkanie obejrzeli z trybuny dla VIP-ów.
Już kolejny raz na prośbę o pomoc zareagowali piłkarze Lecha. Trzy miesiące wcześniej zjawili się w pełnym składzie w Kinepolis podczas darmowego seansu dla chorych dzieci, gdzie z wielką cierpliwością składali autografy i pozowali do zdjęć. Piotr Reiss zdobył też doświadczenie estradowe, prowadząc aukcję na rzecz Fundacji. Znalazł również czas na odwiedziny nastoletnich kibiców, którzy - ze względu na chorobę - jego popisy mogą oglądać jedynie w telewizji.
Właśnie za wspaniałą postawę otrzymał po spotkaniu tytuł honorowego wolontariusza oraz fundacyjną koszulkę. Nie było na niej jednak podpisów znanych sportowców, lecz autografy dzieci, których marzenia zostały już spełnione.
Przybyli na mecz licznie, w towarzystwie rodziców, a często i rodzeństwa, wypełniając szczelnie jeden z sektorów. Wolontariusze komentowali, że jest to jedyny mecz, podczas którego piłkarze grają przed dwoma vipowskimi sektorami: tym oficjalnym oraz tym, gdzie zasiadali "marzyciele".
Zjawiły się też rodziny "marzycieli", którzy odeszli. W asyście poznańskich policjantów municypalnych przyjechali rodzice oraz rodzeństwo Hubercika - najmłodszego policjanta.
Municypalni poznali Huberta w sierpniu ubiegłego roku, w szpitalu. Gdy dowiedzieli się, że chorujący na białaczkę chłopiec bardzo chce wstąpić w ich szeregi, zjawili się na oddziale z niezbędnym wyposażeniem stróża prawa, zawierającym kajdanki, pałkę i czapkę. Nie zabrakło też honorowego dyplomu poświadczającego przyjęcie chłopca do służby.
Niestety, Hubercik nie zdążył pojechać na obiecany wspólny patrol. Po kilku dniach zmarł. Policjanci nie zapomnieli jednak o nim i jego marzeniach. Już podczas pogrzebu postanowili, że będą podtrzymywać kontakt z rodziną chłopca.
W okresie bożonarodzeniowym odwiedzili jego rodzeństwo: Patrycję i Mateusza. Obiecany wspólny patrol odbyli z całą rodziną właśnie podczas Dnia Dziecka. - Zwiedzanie zaczęliśmy od Starego Rynku. Oczywiście dzieci zobaczyły koziołki. Potem była przejażdżka dorożką, smaczny obiad, zoo, no, i deser lodowy - opowiada Grzegorz Szychowiak, kierownik Oddziału Interwencyjnego Straży Miejskiej Poznania. - Dzień był bardzo intensywny. Patrycja już pada - ciekawe, czy dotrwa do końca meczu - zastanawiał się.

Zbiórka z "kotła"


Nie bacząc na pogodę - było wietrzenie i zimno, a w drugiej połowie meczu zaczął padać deszcz - wierni kibice Lecha dopisali. Około dwóch tysięcy osób - rodziny, również z małymi dziećmi, młodzież oraz spora grupa "szalikowców" przyszli na stadion, by wspomóc podopiecznych Fundacji. Wszyscy ubrani na biało-niebiesko, jak na najważniejszy w sezonie mecz ligowy. Na trybunach nie brakowało flag, a nawet transparentów.
- Tak naprawdę, to nie ma wielkiego znaczenia, jaki padnie wynik - ważny jest cel tej imprezy - mówili wchodzący na stadion. Chętnie też, poza biletami wstępu, kupowali losy, watę cukrową czy popcorn. Spora część zysku ze sprzedaży słodyczy - bo aż 40 procent - zasiliła konto Fundacji. Zazwyczaj oszczędni kibice z "kotła" sami wołali wolontariuszkę z puszką i wrzucali drobne. Nie trzeba było tłumaczyć, na co zostaną wydane zebrane podczas meczu pieniądze.
- Kibice Lecha zawsze chętnie uczestniczą w imprezach charytatywnych - mówi Piotr Klimczak, który od lat prowadzi doping na stadionie. - Nie oszukujmy się - nikt tutaj dzisiaj nie przyszedł oglądać superwidowiska sportowego. Wszyscy zjawili się po to, by pomóc dzieciakom i zrealizować ich marzenia.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki