Logo Przewdonik Katolicki

Mój jasnogórski cud

Jadwiga Knie-Górna
Fot.

Rozmowa z Wojciechem Kilarem, kompozytorem W tym roku mija 60. rocznica opuszczenia przez Pana Lwowa. Czy możemy trochę powspominać tamten czas? - Moje lwowskie dzieciństwo bardzo sobie cenię, choć przeżyłem w nim zaledwie dwanaście lat. W żadnym innym mieście nie odebrałbym takiej poglądowej lekcji życia - miałem okazję zobaczyć wszystkie oblicza komunizmu. Gdy w 1941 roku wojska...

Rozmowa z Wojciechem Kilarem, kompozytorem


W tym roku mija 60. rocznica opuszczenia przez Pana Lwowa. Czy możemy trochę powspominać tamten czas?

- Moje lwowskie dzieciństwo bardzo sobie cenię, choć przeżyłem w nim zaledwie dwanaście lat. W żadnym innym mieście nie odebrałbym takiej poglądowej lekcji życia - miałem okazję zobaczyć wszystkie oblicza komunizmu. Gdy w 1941 roku wojska niemieckie wkroczyły do Lwowa, bardzo szybko przekonałem się, że faszyzm i komunizm to równorzędne i najbardziej zbrodnicze systemy XX wieku. Lwów kojarzy mi się również ze straszliwymi widokami, jakie dostarczyły nam otwarte przez hitlerowców bolszewickie więzienia.
Jednak Lwów to także pewien czas beztroskiego dzieciństwa. Pochodzę z inteligenckiej rodziny, mój ojciec był lekarzem, mama aktorką. W tego typu rodzinie do dobrego tonu należała nauka pozaszkolna, więc kazano mi się uczyć gry na fortepianie. Ta nauka muzyki była dla mnie przekleństwem. Zresztą w tej materii nie wykazywałem żadnych zdolności. Wolałem z kolegami włóczyć się po mieście.
Ormianie, Żydzi, Ukraińcy, Polacy wszyscy ze sobą wspaniale współżyliśmy, tego również nauczył mnie Lwów.

Następny Pański ważny życiowy przystanek to Rzeszów.

- Poszedłem do rzeszowskiej szkoły i, o dziwo, polubiłem muzykę. Kazimierz Mirski, mój ukochany nauczyciel, pozwolił mi grać muzykę współczesną i tak jak klasycy w ogóle mnie nie interesowali, tak współcześni kompozytorzy niezwykle podziałali na moją wyobraźnię. W tym czasie moja owdowiała mama powtórnie wyszła za mąż. Ojczym mój pisywał piosenki, i tak ku mojemu zdziwieniu okazało się, że kompozytor to człowiek z krwi i kości, a nie tylko ktoś, kto od wielu wieków siedzi na niebiańskiej chmurze. Obserwując ojczyma, który siadał, brał ołówek i zaczynał pisać nuty, sam zacząłem też coś bazgrać na pięciolinii. Profesor Kazimierz Mirski bardzo serdecznie zachęcał mnie do tego i mówił: "wiesz, jak masz jakieś zdolności kompozytorskie, to co tam będziesz grał! Bycie kompozytorem to jest coś większego!". Nie wiem, czy jest to "coś większego", ale w każdym razie dzięki niemu odnalazłem swoją właściwą drogę życia, drogę kompozytora.

Czy zdarza się Panu czasowa niemoc twórcza? Jeśli tak, to w jaki sposób próbuje się jej Pan przeciwstawić?

- Pewnie pani nie uwierzy, ale ta niemoc zdarza mi się bez przerwy! I to nie jest żadna kokieteria z mojej strony. Gdy przychodzi, to wcale się nie denerwuję, po prostu czekam na pomysły. Na szczęście, w tej niemocy nie jestem odosobniony.
Kiedyś żartem powiedziałem, że ja piszę tylko te utwory, które się udają, bo na te nieudane szkoda czasu. Poważnie mówiąc, kiedyś przy konfesjonale pewien ksiądz powiedział mi bardzo proste słowa: wiara to jest falowanie. Ma wzniesienia i doliny. Tak samo jest z moją twórczością. Czekam zawsze na takie pomysły, które czuję, że są żywe, oryginalne i moje. W związku z tym pisuję dość rzadko. Pociesza mnie fakt, że moi koledzy o wielkich nazwiskach także nie zawsze wywiązują się z podjętych zobowiązań, bo przeczekują wielkie odpływy inwencji twórczej. Może tylko tacy geniusze jak Bach czy Mozart mogli swoje utwory komponować bez przerwy. Poza tym, co jeszcze można napisać... Właściwie już wszystko zostało powiedziane! Czy można napisać coś mądrzejszego niż Bach?! Czy można powiedzieć coś piękniejszego niż Dante czy Szekspir?! Czy można namalować coś wspanialszego niż Rembrandt?! Nie. Mam tę świadomość, że w sztuce już wszystko zostało powiedziane. Jeśli my dziś piszemy, to po to, aby przemówić do przeciętnego współczesnego człowieka. Trochę inaczej wygląda sytuacja z muzyką filmową, gdzie nie bardzo jest czas na zastanawianie się. Gdy piszę muzykę do filmu, który kosztuje miliony złotych, czy też dolarów, to nie mogę powiedzieć, że właśnie przeżywam kryzys inwencji twórczej. Ten rodzaj muzyki dyscyplinuje mnie, i nawet jeśli nie do końca jestem z niej zadowolony, to ją oddaję, bo nie mam wyjścia, tak jest w wielkim przemyśle biznesowym.

Dzięki któremu może Pan w spokoju, w fazach najlepszej kondycji twórczej komponować swoje poważniejsze utwory.

- To prawda. Stale jednak staram się być amatorem, tzn. robię wszystko, by nie popaść w akademizm, że już tak doskonale opanowałem rzemiosło, że mogę pisać symfonię za symfonią. Poza tym nigdy nie widziałem sensu gromadzenia pieniędzy. Przyznam się również do tego, że coraz częściej odmawiam pisania muzyki do filmów. Piszę ją bardzo rzadko i tylko dla przyjaciół, takich jak Krzysztof Zanussi, Roman Polański, Francis F. Coppola czy Jane Campion. A ten czas, który mi jeszcze pozostaje, staram się przeznaczyć na kompozycje, których jestem wyłącznym autorem, czyli nie tym, który ozdabia film muzyką, ale autorem dzieła, którego jestem twórcą od początku do końca.

"Pociąg Wojciecha Kilara", który trzeciego lipca ruszył z Lwowa, swój bieg zakończył na Jasnej Górze - dla Pana bardzo szczególnym miejscu.

- Miałem w życiu to wielkie szczęście, że nigdy nie wątpiłem w istnienie Boga. Zawsze to było dla mnie bardzo oczywiste. Wystarczy przecież popatrzeć na katedry świata, wystarczy posłuchać Bacha, czy poczytać Dantego, żeby stwierdzić, że ich dzieła mógł tylko zainspirować Duch Święty. Zawsze też miałem w sobie bojaźń Bożą. Byłem samolubnym człowiekiem, na szczęście zawsze w jakimś sensie Bożym, ale lubiącym samotną medytację i puste kościoły. Na Jasnej Górze odkryłem, co to jest Kościół jako wspólnota Boża. Myślę, że początkowa samotność ocaliła mnie przed pewną religijną rutyną. Jasna Góra odmieniła moje życie. Najtrudniejszą rzeczą w życiu jest zauważenie drugiego człowieka. Właśnie u stóp Czarnej Madonny dokonałem rachunku sumienia z całego życia i stwierdziłem, że wszystko zawdzięczam właśnie drugiemu człowiekowi, którego nie zawsze zauważałem. Tam również zrozumiałem, jaką rolę w moim życiu spełnia Maryja. Od tego czasu zupełnie inaczej w moich ustach brzmiały najprostsze modlitwy, przestałem również lubić puste kościoły.

Także z Jasnej Góry pochodzi Pański brewiarz, z którym właściwie nigdy się Pan nie rozstaje.

- To jest prezent od mojego bardzo bliskiego przyjaciela, kuratora zbiorów jasnogórskich ojca Jana Golonki, który napisał mi też piękną dedykację - szkołą, oknem i pokojem duszy oraz inspiracją. Ten brewiarz stał się moim towarzyszem dnia codziennego. Przekonałem się nie raz, że kiedy mam trudne problemy życiowe, to zaglądam do tej książki, i tak zawsze się składa, że otwieram ją na takich tekstach, które nie tylko odpowiadają mojej aktualnej sytuacji ale również są odpowiedzią na moje pytania. Nazwałem to "cudem psalmów", bo jest to według mnie coś nadzwyczajnego, kojącego i wspierającego. Zawsze wówczas przychodzi mi do głowy myśl, jak można być antysemitą, jeśli nasi starsi bracia w wierze dali nam tak piękne teksty jak psalmy czy Stary Testament?!

Kolejnym odkryciem, jakiego Pan dokonał u stóp Jasnogórskiej Pani, była modlitwa różańcowa.

- To prawda, dopiero ćwierć wieku temu zacząłem odmawiać Różaniec, którego nigdy wcześniej nie odmawiałem. Różaniec, który zacząłem odmawiać w tym tłumie rozmodlonych ludzi, wśród których poczułem, że nie jestem sam. Nigdy nie rozstaję się z różańcem. By o nim nie zapomnieć, mogę go znaleźć w każdej kieszeni moich marynarek.

Jasna Góra dała także Panu schronienie i dom.

- W stanie wojennym, gdy wszyscy byliśmy ogromnie przygnębieni, rzeczywiście znalazłem tam schronienie, początkowo mieszkając w hospicjum, a potem już wewnątrz klasztoru, w którym spędzałem wiele dni, a nawet tygodni. Do dzisiaj spotyka mnie wielka łaskawość ojców paulinów, za którą jestem ogromnie wdzięczny. Dzięki nim zakończył także tutaj swój bieg pociąg, o którym wcześniej już pani mówiła, stacje którego znajdowały się w najważniejszych miastach mojego życia. Dołączyłem do niego dopiero tutaj na Jasnej Górze, gdzie odbył się koncert z szeregiem moich utworów, przede wszystkim zaś zadedykowana mojej żonie kantata "Angelus", która rozpoczyna się właśnie modlitwą różańcową.

Jak duży wpływ na Pańską twórczość miała Jasna Góra?

- Bardzo dziękuję za to pytanie. Tu na Jasnej Górze nastąpiło znaczne pogłębienie mojej muzyki religijnej. Moje poprzednie utwory religijne były raczej polityczno-religijne. Dzięki Jasnej Górze doznałem nieskromnego uczucia, że dojrzałem do napisania Mszy i tak powstała "Missa pro pace", dzięki której dożyłem najpiękniejszego momentu swojego życia, bowiem Ojciec Święty bez żadnej okazji przez kilka godzin w auli Pawła VI słuchał mojej Mszy. Proszę mi wierzyć, że nie jestem w stanie wyrazić w słowach tych przeżyć, jakich wówczas doznałem. Po kilkunastu dniach od tej pamiętnej wizyty otrzymałem jeszcze list od Ojca Świętego, w którym podzielił się ze mną myślami i przeżyciami, jakich dostarczyła tej świętej osobie moja muzyka. Czy można pragnąć czegoś więcej do szczęścia! Jedynie zdrowia dla mojej ukochanej żony. Są tylko trzy miejsca, w których jestem szczęśliwy: kościół, dom i góry. Niestety, ostatnio z powodu kłopotów zdrowotnych jestem pozbawiony tego trzeciego wielkiego szczęścia - wędrowania po górach.

Proszę powiedzieć, czy wiara pomaga Panu komponować, czy odwrotnie, muzyka i nuty pozwalają pogłębiać wiarę?

- To jest trudne pytanie. Myślę, że działa to w obie strony.

Podobno Pańskim niezrealizowanym twórczym marzeniem jest napisanie koncertu skrzypcowego?

- Miałem takie dwa niezrealizowane marzenia: napisanie symfonii oraz koncertu skrzypcowego. Jedno marzenie udało mi się zrealizować, bardzo chciałbym, aby i to drugie marzenie także się spełniło.

Odrzucił Pan propozycję napisania muzyki do filmu "Władca pierścieni". Czy można poznać powód tej decyzji?

- Po co mi te straszne pieniądze i tak potworna robota, której chyba bym nie podołał. Poza tym chciałbym w czymś innym utrwalić swoje nazwisko niż muzyka filmowa. Dzięki temu, że nie pisałem muzyki do tego obrazu, powstała moja "Missa pro pace" i to mnie bardzo cieszy.

Naszą rozmowę chciałabym zakończyć słowami o Ojcu Świętym. Czy osoba Jana Pawła II jest Panu tak szczególnie bliska, ponieważ jest to Papież z duszą artysty?

- W tej świętej osobie jest wiele rzeczy, które są mi bardzo bliskie, bo zarówno wspomniana dusza artysty jak i umiłowanie gór. Jednak najbliższe w Jego osobie są dla mnie: wizyta w synagodze, marzenie o podróży do Rosji, a także jego wszystkie gesty i próby przełamania różnic między ludźmi wierzącymi, jego prawdziwa, ogromna pokora, jego prośba o przebaczenie. Ojciec Święty naprawdę niesie krzyż Chrystusowy, jakże przez to jest prawdziwym i przejmującym namiestnikiem Chrystusowym.

Wojciech Kilar - urodzony 17 lipca 1932 roku we Lwowie. Największą popularność przyniosły mu utwory, w których wykorzystał folklor podhalański: Krzesany, Siwa mgła, Orawa, oraz dzieła o charakterze religijno-patriotyczne: Angelus, Bogurodzica, Missa pro pace. Sławę Wojciechowi Kilarowi przyniosła muzyka filmowa, zilustrował muzycznie ponad 130 obrazów najznakomitszych reżyserów polskich a także zagranicznych. Jego muzyka ubarwiła takie filmy jak: "Sól ziemi czarnej", "Lalka", "Rejs", "Dracula", "Portret damy", "Dziewiąte wrota".

Rozmawiała

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki