Polska literatura science fiction nie wierzy w naukę i cuda techniki. Wierzy za to w Boga, czego dowodem jest powieść „Quo vadis. Trzecie tysiąclecie” tajemniczego Martina Abrama.
Potoczna wizja literatury fantastycznej to świat pełen maszyn, robotów, latających spodków, strzelających laserów i innych cudów techniki. Rozumując logicznie, w SF jest miejsce tylko na wiarę w naukę, ale do czego ta nauka prowadzi? „2001: Odyseja kosmiczna” Arthura C. Clarke`a to tylko jeden z przykładów sprzed lat na podkreślenie jej bezcelowości. Również w polskiej literaturze SF w pewnym momencie dał się zauważyć brak wiary w moc nauki, skoro najwybitniejsi naukowcy dopuszczali istnienie Pana Boga. A jednak bardzo długo Bóg nie był lubiany przez polską fantastykę. Parapsychologia, okultyzm, bogowie Wschodu – wszystko to jeszcze mogło mieścić się w ramach SF, w końcu fantasy opiera się na tego typu walkach duchowych dobra ze złem. Ale żeby Bóg biblijny albo, co jeszcze dziwniejsze – Bóg chrześcijański, Jezus Chrystus, Kościół? A jednak takie zmiany zaczęły zachodzić w polskiej SF, można powiedzieć „lawinowo” w latach 90-tych, tak, że powstała dla nich odpowiednia szufladka: klerykal fiction.
Ciemnogród
O młodej polskiej literaturze SF mówiło się wtedy, że jest „prawicowa” właśnie dlatego, że podejmuje tematy religijne, w których Kościół katolicki ze swoimi dogmatami i moralnością staje się wzorem i ostoją. „Religia jako temat fantastyki polskiej – 20 lat temu nie do pomyślenia” – dziwił jeden z krytyków na łamach pisma „Nowa Fantastyka”. Krytykom bowiem problem ten nie dawał spać, gorączkowo doszukiwali się powodów takiego stanu rzeczy. Jedni wiązali ten fakt z kontestacją polityczną Polski lat 80tych, bo środowisko SF zawsze było w opozycji. Ale przecież po przemianach roku ’89 Kościół przestał być modny dla opozycji. Opowiadanie Rafała Ziemkiewicza „Jawnogrzesznica” czy „Złota galera” Jacka Dukaja zdawały się być właśnie totalną krytyką Kościoła po przemianach polskiej rzeczywistości. Ale jednocześnie oba opowiadania, szczególnie Ziemkiewicza, są na wskroś przesycone treściami ewangelicznymi. W końcu krytycy doszli do wniosku, że być może rzeczywiście istnieje głód religii i poszukiwanie wiary w nieskazitelnej postaci jest w związku z tym normalne nawet u pisarzy SF. Wątki antyaborcyjne, wiara w osobowe istnienie Szatana, któremu zależy na grzechu, Kościół Jezusa Chrystusa – to przecież tematy nieobecne w polskiej beletrystyce lub skazane na określenie „ciemnogród”.
Podziemny Kościół
W większości tekstów SF Kościół przyszłości jest Kościołem prześladowanym. Schodzi do katakumb, jest niechciany przez świat, w którym żyją bohaterowie, jest „szkodliwy” i zakazany. Kościół prześladowany jest jednak Kościołem chwalebnym, tylko w nim może przetrwać żywa wiara. W opowiadaniu „Psychonautka” Wojtka Szydy, umierający mnich mówi: „Nasz Kościół, choć nieliczny, dlatego wciąż trwa, że jest prześladowany. Póki jego prawdy krwawią rozpięte na krzyżach, on jest czysty. Nie mamy bogactw, siły politycznej, żyjemy w ubóstwie. Dzięki temu trwa w nas duch...”.
Autentyczną wiarę pierwszych gmin chrześcijańskich zdolną zbawiać i ewangelizować pokazuje pierwsza powieść klerykal fiction „Quietus” Marka Inglota. Stworzył on historię alternatywaną: rzecz dzieje się w Cesarstwie Rzymskim w VII w., a chrześcijaństwo wcale nie jest religią panującą, lecz zakazaną.
„Quo vadis”
Parę dni temu pojawiła się w księgarniach książka „Quo vadis. Trzecie tysiąclecie” autora ukrywającego się pod pseudonimem Martin Abram. Przeróbka powieści Henryka Sienkiewicza wydaje się ryzykowna, choć sam pomysł – świetny. Akcja dzieje się w 2112 roku, a normy, które rządzą światem, są może przerażające, ale... całkiem realne – wystarczy spojrzeć na świat dzisiejszy krytycznym okiem. Czyż ludzi łączy coś więcej, niż tylko pieniądze, czy nie jesteśmy wszyscy konsumentami, a centra handlowe to nasze nowe świątynie tłumnie odwiedzane w niedzielne przedpołudnia? Czy pornografia nie jest tylko erotyką pomagającą zwalczyć zahamowania, a onanizm wręcz zalecanym lekiem na kompleksy? Czy krzyż nie staje się przeszkodą dla wolności sumienia?
Może stanie się i tak, jak przepowiadają polscy fantaści: zejdziemy do katakumb i pani w szkole będzie stukała się w czoło, gdy moja córka odmówi lania wosku w Andrzejki (zresztą, tak jest już dziś) i może powrócimy do czasów pierwszych gmin chrześcijańskich: będziemy prześladowani. W końcu każdego chrześcijanina czeka męczeństwo, bo właśnie męczeństwo może zbawić świat. I to jest dobra nowina!
Martin Abram
„Quo vadis. Trzecie tysiąclecie”
Fronda 2002