Trzeba na samym początku wyjaśnić rzeczy zasadnicze. Zło jest złem zarówno poza obszarem Kościoła, jak i w samym Kościele. W Kościele nabiera jeszcze bardziej dramatycznego wymiaru - staje się grzechem, negatywną relacją do Boga. Zło domaga się kary - także w wymiarze cywilnym, prawnym. Są do jej egzekwowania wyznaczone stosowne organy - sądy, prokuratury... Jeśli owe organa ulegają jakiejś presji, boją się nacisku, represji, szykan - tracą wiarygodność. Mimo to nie można zastąpić ich dowolnymi innymi. Bo to kompromituje państwo.
Nie chcę oceniać "faktów" związanych z imperium toruńskiego redemptorysty. Nie mam ku temu danych ani kompetencji, ani kwalifikacji. Natomiast bulwersuje mnie (nie po raz pierwszy zresztą) to, że rolę prokuratury i sądu przejmuje telewizja publiczna, wtóruje jej w tym namiętnie prasa (i inne media elektroniczne też).
Wyobraźmy sobie kilka podobnych scenariuszy, które można by teraz (czy w innym czasie) telewizji przedstawić. Na przykład o pewnym studencie z Gdańska. Opinie jego kolegów, profesorów. Różne pikantne historyjki, o powiązaniach jego studiów z wolą ówczesnej jedynej partii, o tym, że nie zrobił magisterium, a wszędzie później tytułował się magistrem. Można by ściągnąć do programu psychologa, który by tłumaczył różnego typu kompleksy i kompensacje, można by zrobić dyskusje wśród prawników co do rangi nadużywania tego dodatku przed nazwiskiem. I można by osądzić. I orzec, czy powinien odejść z zajmowanego stanowiska jako oszust, czy nie...
Albo na przykład można by zrobić jakiś program o polityku z Żyrardowa, który piął się szczeblami partyjnej kariery. Z zapyziałych zakładów włókienniczych wydostając potencjał niezwykły - studiów politycznych w typowej komuchowej uczelni, która myliła naukę z praniem mózgu, a nadto wydobywając z tego środowiska i z tych studiów niezłe ekonomiczne uposażenie.
Mimo wszystko nie chciałbym takich programów oglądać w telewizji. Nawet, gdyby poniżały ludzi, którzy nie są moimi bohaterami. Bo gdyby takie programy zyskały rację bytu, okazałoby się, że nie żyjemy w państwie prawa, ale w państwie, w którym znów jedynie "poeta pamięta", jak w starym wierszu Miłosza.