Logo Przewdonik Katolicki

Oszustwo na klik

Szymon Bojdo
fot. Archiwum FB

Dzięki tej metodzie wiele osób zostało oszukanych w internecie. Jeśli chcesz wiedzieć jak, przeczytaj artykuł poniżej.

Powyższa zapowiedź artykułu wygląda dziwnie w naszym papierowym wydaniu pisma, ale już w internecie jest swego rodzaju normą. Chodzi o tak zwane clickbaity. Niektórzy mogą je traktować z przymrużeniem oka, jako coś niegroźnego, będącego tylko świadectwem rozrastania się internetu w ogromnym, często niekontrolowanym tempie. Tymczasem jest dokładnie na odwrót, internet wprawdzie „rośnie”, co rozumiemy przez olbrzymią liczbę danych, które składają się na światową sieć, co innego jednak z kontrolą, ta jest bardzo silna i precyzyjnie ukierunkowana. Optymiści powiedzą, że to nie może nam szkodzić, bo przecież dane dla każdego z nas selekcjonuje algorytm. To prawda, ale jak w dowodzie na istnienie Boga, polegającym na tym, że ktoś musiał zapoczątkować wielki wybuch i był to On, tak każdy algorytm układa i wprawia w ruch konkretna grupa osób – najwięcej jest ich oczywiście w Dolinie Krzemowej w USA, ale coraz więcej także w Chinach, Indiach i niestety w Rosji. Ten krótki zestaw największych graczy w operowaniu wielkimi danymi może nam uzmysłowić, że algorytmy mają wpływ nie tylko na naszą rozrywkę, ale też politykę, a nawet działanie machiny wojennej.

Przynęta
Czym zatem jest clickbait? Przyjrzyjmy się najpierw temu dziwnemu neologizmowi: click to oczywiście kliknięcie, natomiast bait to z angielska „przynęta”. I o tym dokładnie mówimy – są to różnego rodzaju sposoby, które mają nakłonić użytkowników internetu do kliknięcia w link, który będzie przenosił nas na inne strony. Może to być tytuł artykułu (od tego w polskim internecie się zaczęło, nazywamy to „clickbaitowymi tytułami”), którego treść w skrajnych przypadkach może bardzo różnić się od tego co zapowiada, obrazek, który ma nas zaintrygować, wezwanie do działania, filmik. Wciąż brzmi to niewinnie, ale po otwarciu kolejnej strony zazwyczaj pojawia się zestaw reklam – i choć oglądamy je tylko przez kilka sekund, już generują zyski dla reklamodawców. Coraz częściej nie chodzi już tylko o samo kliknięcie, twórcy clickbaitów dążą też do tego, żeby udostępniać ich treści w mediach społecznościowych, co zwiększa tak zwane zasięgi. Zjawisko to rozrosło się tak bardzo, że można już tworzyć kategorie clickbaitów.

Pułapka ciekawości
Żeby stworzyć nagłówek, który przyciągnie uwagę, można użyć kilku starych retorycznych chwytów: wyolbrzymienia, używania słów-obietnic, wykorzystywania kilku krótkich wyrazów, ale pisanych wersalikami, stosowania zapytań oraz wykrzyknień i – co chyba najpopularniejsze – operowania niedopowiedzeniem. Człowiek jest po prostu istotą ciekawską i kiedy coś nie jest nam powiedziane wprost, koniecznie chcemy się dowiedzieć, co jest dalej. Curiosity gap, czyli pułapka ciekawości, to bardzo silne i skuteczne zjawisko w naszym mózgu – z jednej strony pozwala nam odkrywać nowe rzeczy, ale czasami prowadzi nas na manowce. W związku z tym możemy odnieść się do tej naturalnej ciekawości, stosując objaśnienia – wtedy tytuł bądź nagłówek będzie zaczynał się od zdania: „Czy wiesz, że..”, „Oto, dlaczego…”. Internetowi twórcy wykorzystują również to, że lubimy rywalizację, stąd liczne quizy, opatrzone hasłami: „Tylko bystrzaki odpowiedzą na 5 pytań”, „X ludzi odpowiada źle na to pytanie, a Ty?”, „Sprawdź swoje IQ”. Triki i sposoby to prosty clickbait, trafiający do pań domu, majsterkowiczów i ludzi lubiących pracować tak, by się nie napracować. Ile razy zwróciliście uwagę na „Ten jeden prosty trick sprawi, że…”, „Prosty sposób na… musisz tylko…”, „Dzięki temu zapomnisz o…” czy też memiczne już „Lekarze jej nienawidzą… zobacz jak…”. Clickbaity buduje się też na poczuciu więzi z grupą czy wspólnotą: „To zrozumieją tylko osoby z…”, „Idealne rozwiązanie dla…”, „Z tego korzystają tylko…”. Obecnie internetowi marketerzy – osoby, które pokazują nam reklamy dzięki naszym kliknięciom w takie i podobne linki – potrafią zebrać wiele danych, które pomagają im skierować reklamę konkretnie do nas, do zawężonej grupy docelowej. Robią to za pomocą wielu narzędzi, które śledzą: ruchy kursora, tempo ruchów na stronie, częstotliwość odwiedzin, czas trwania odwiedzin, lokalizację, a nawet – i to już się dzieje – ruch gałek ocznych.
Czas na kilka przykładów clickbaitowej manipulacji za pomocą obrazu. Wybrałem dla Państwa kilka z nich. Dodam, że zebrałem je tylko podczas kilkuminutowego przeglądu Facebooka.

Meghan Markle nie urodziła bliźniąt
Wykorzystywanie wizerunku znanych osób, by podać nieprawdziwe informacje, to obecnie smutny standard. Oczywiście Meghan Markle nie urodziła bliźniąt, co więcej, nie trzeba mieć zbyt wprawnego oka, by zauważyć, że nie jest to fotografia, tylko komputerowa grafika, wygenerowana przez sztuczną inteligencję. Wiarygodności dodaje nazwa strony, w której obecne jest słowo „fakty”. W istocie przedstawia ona „fakty” wyssane z palca.

Nikt mi nie pogratulował, bo jestem ze wsi
Ostatnio jeden z najpopularniejszych typów obrazków w internecie. Schemat jest taki: Zrobiłem to albo to, ale nikt mi nie pogratulował, bo jestem (ze wsi, biedna, stara, dzieckiem, etc.). Autentyczność „zdjęcia” też pozostawia wiele do życzenia – z pewnością pies i warzywa są „doklejone” w programie graficznym. Proszę spojrzeć też na postawę postaci i ich dłonie. Dłonie lub stopy to najlepszy sposób na sprawdzenie, czy zdjęcie jest autentyczne – sztuczna inteligencja ma wciąż ogromny problem z wygenerowaniem prawidłowego kształtu dłoni i stóp. Na rozmaitych „fotografiach” można więc zobaczyć osoby z 12 palcami albo dziwnie wykręconymi kończynami. W przypadku tego obrazka „babcia” nie ma kciuków, a „wnuczek” ma nienaturalnie symetryczną lewą dłoń. Co w tym niebezpiecznego? Marketerzy chcą, by jak najwięcej osób zapisało się do grup tego typu (niestety grupą docelową są tu głównie seniorzy, którzy uwielbiają rozsyłać właśnie słodkie internetowe kartki, dodatkowo w zdjęciu profilowym grupy widzimy Matkę Boską). Następnie po jakimś czasie profil może reklamować tam produkty, a nawet zmienić nazwę, na przykład udzielając politycznego poparcia jakiejś osobie czy partii. Mimowolnie będziemy częścią tego procesu.

Śliczny obrazek
A to mój ulubiony clickbait z tej serii – normalny ojciec, córki, śliczny obrazek. Wczytajmy się jednak dokładnie w tekst – jest to jedna z tych historii, które jeśli się nie wydarzyły, to nie wydarzyły najbardziej. Oczywiście chcemy od razu się dowiedzieć, co działo się w kuchni. Co więcej, jesteśmy częścią rywalizacji, bo jeśli klikniemy, robimy wirtualny prezent Janowi Pawłowi II. Wszystkie cechy tekstu wskazują na to, że albo jest on tłumaczony maszynowo, albo tłumaczył go ktoś, kto nie jest użytkownikiem języka polskiego. W naszej rzeczywistości są to często profile proputinowskie, co można rozpoznać po charakterystycznej, wschodniej składni. Wtedy nietrudno przez słodki obrazek przekazać propagandę Putina.
motywuje nas gniew
Mnóstwo gwiazd procesuje się o tego typu obrazki i informacje podawane na ich temat. To oczywiście odwołanie się do sensacji i skandalu, co więcej, fani artystki będą zbulwersowani i tym zdjęciem i tym, co się stało w studio, więc dadzą się złapać na tzw. rage bait, w którym do kliknięcia motywuje nas nasz gniew.

Koty – władcy uwagi
Jak wiemy, w internecie koty są niepodzielnymi władcami uwagi. Tutaj poznalibyśmy kolejny ważny sposób ich działania, co więcej, zostalibyśmy ostrzeżeni przed niebezpieczeństwem. Ludzkie strachy i lęki też są świetnym paliwem dla internetowych marketingowców.

Z rozwagą
Czy zatem przestać w ogóle korzystać z internetu i mediów społecznościowych? Nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Radzę, by nie klikać w podobne materiały, tylko od razu blokować stronę lub zaprzestać jej obserwowania. Niestety nawet w popularnych portalach katolickich widzimy ostatnio ogromny rozrost clickbaitów. Ale jednocześnie w internecie obserwujemy trend demaskowania i unikania clickbaitów. Powstają nawet strony takie jak: „Streszczam clickbaitowe artykuły, żebyś nie musiał klikać”, które ostrzegają przed takimi treściami. Są skuteczne (jeden z portali przeprosił za tytuł niezgodny z treścią artykułu), ale też pokazują te miejsca w social mediach i internecie, które są bezpieczne, bo nie stosują clickbaitowych praktyk. Warto być ostrożnym, bo clickbaity mogą być pierwszym krokiem, nie tylko do siania dezinformacji, ale nawet do złapania nas w internetowe przestępstwo, takie jak wyłudzenie czy kradzież danych.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki