Przedstawiona w filmie Brady’ego Corberta historia nie wydarzyła się jednak naprawdę. Dlaczego więc byłam przekonana, że losy węgierskiego Żyda, Laszlo Totha, są autentyczne? Zastanawiam się nad tym. Czy to sposób poprowadzenia historii, czy może biograficzna forma, a może gra odtwórcy głównej roli, Adriena Brody’ego?
Wszystko w tej opowieści jest prawdopodobne i możliwe, wiarygodne i przekonywujące. Epicki obraz, w którym wielkie styka się z małym, epickie z intymnym, losy świata z losami człowieka. Autorem scenariusza nie jest więc życie ani żaden wielki pisarz, a reżyser i jego partnerka Mona Fastvold. Obozowa, powojenna trauma, problem obcości w nowym otoczeniu, antysemityzm, bezduszny kapitalizm, uzależnienie, usiłowanie przetrwania, miłość do architektury i kobiety – wydawać się może, że za dużo tu zagadnień. A jednak podjęte zostały w niesłychanym wyważeniu i wizualnej elegancji.
Trzyipółgodzinny seans (z wpisanym kwadransem przerwy w połowie) może przerażać, ale zupełnie niepotrzebnie. Ta teatralna forma wydaje się zupełnie naturalna i nie rozprasza, wręcz przeciwnie: pomaga w skupieniu. Nie dziwi mnie wysyp nagród w Los Angeles, gdzie Złote Globy The Brutalist zdobył w kilku kategoriach: najlepszy dramat, reżyser i aktor. Otrzymał też aż 10 nominacji do Oscarów.
Żydowski outsider
Zaczyna się od klaustrofobicznych ujęć, skarykaturyzowanych zbliżeń, ścisku i tłoku, anonimowego tłumu, ciemności, niepokojącego hałasu. Przez chwilę zupełnie nie wiemy, gdzie jesteśmy, dopóki kamera nie pokaże Statuy Wolności. Do góry nogami. Tak patrzeć w niebo mógł emigrant wpływający do portu na Wyspie Ellis, która była bramą do wolnego życia w mitycznej Ameryce. Laszlo Toth (Adrien Brody), ocalały z obozu węgierski architekt, ucieka z powojennej Europy i przyjeżdża do kuzyna, Attili. Ten od kilku lat realizuje swój amerykański sen: zmienia żydowsko brzmiące nazwisko na amerykańskie, żeni się z katoliczką i przyjmuje jej wiarę, prowadzi salon z meblami w Filadelfii. Tothowi użycza komórkę na zapleczu, w której może nocować, i zaprasza go do współpracy.
Absolwent Bauhausu, twórca modernistycznych budynków w Europie, zaczyna od początku. Projektuje nowoczesne meble, które nie spotykają się z akceptacją. I wtedy trafia się ciekawe zlecenie: ma unowocześnić bibliotekę dla pewnego bogatego przedsiębiorcy, Harrisona Lee van Burena (Guy Pearce). Kiedy wszystko wydaje się na dobrej drodze, los się odwraca: biblioteka się nie podoba, więc nie dostaje pieniędzy, a rozczarowany kuzyn wyrzuca go ze swojego domu. Toth śpi w noclegowniach dla bezdomnych i pracuje fizycznie na budowach, doświadczając tego samego co każdy emigrant: odrzucenia i pogardy, jaką żywi się wobec obcych w każdym miejscu na świecie, także w wymarzonej Ameryce.
Kiedy jednak van Buren dowiaduje się, że Toth jest uznanym europejskim architektem, postanawia go zatrudnić. Ten snob i megaloman wymyślił sobie budynek z czytelnią, aulą, salą koncertową, salą gimnastyczną i kaplicą, wielkie centrum kulturalne położone na terenach swojej posiadłości. Daje Tothowi nieograniczone środki i wolność twórczą oraz domek dla gości, w którym ten może mieszkać w czasie budowy. Użycza też swojego prawnika, dzięki któremu mogą do Totha dołączyć jego żona Erzsebet (Felicity Jones) i siostrzenica. Kiedy jednak prace ruszają, okazuje się, że nie wszystko dzieje się po myśli Totha, a za wolność twórczą trzeba dużo zapłacić. Projekt brutalistycznego w formie budynku nie zachwyca ani gospodarza, ani społeczności, ale kto by nie chciał mieć koło domu obiektu, którego fotografie będą publikować najważniejsze magazyny branżowe na świecie? Van Buren traktuje więc Totha niczym swojego zakładnika lub zabawkę, chwali się nim w towarzystwie, a jednocześnie gardzi nim i zazdrości erudycji i talentu. Z jednej strony jest przymilny, z drugiej bezwzględnie go wykorzystuje. Ma pieniądze, więc i władzę. To obraz Ameryki.
Toth łapie swoją szansę. Jest wizjonerem, pod pretekstem zlecenia realizuje własne zamiary. Miłość do architektury niebezpiecznie zamienia się w obsesję, której długo nie rozumiemy. Do tego Toth coraz bardziej pogrąża się w uzależnieniu od alkoholu i heroiny, którą zalecono mu jako środek przeciwbólowy po złamaniu nosa. Cierpi na tym relacja z żoną, także ocalałą z obozu koncentracyjnego, a po wojnie prześladowaną przez reżim komunistyczny. Epilog historii powstawania brutalistycznego w formie centrum van Burena wiele nam wyjaśni.
Akcent węgierski
Adrien Brody z pewnością zasłużył na Oscara. Oczywiście jego fizjonomia idealnie nadaje się do roli europejskiego Żyda, o czym wiedział już Polański, kręcąc Pianistę. Dwudziestodziewięcioletni Brody grał tam ukrywającego się w okupowanej Warszawie kompozytora, Władysława Szpilmana. Obawiałam się, że wykorzysta te same środki, aby pokazać Thota: przerażonego, doświadczającego traumy, bezbronnego wobec bezwzględnego zła, wykorzystaną ofiarę. Tymczasem Laszlo Toth Brody’ego to postać znacznie bardziej skomplikowana. To człowiek silny, niepoddający się, uparty marzyciel realizujący swoje wizje za wszelką cenę. Cień, jaki kładzie się na jego życiu, oczywiście jest widoczny, lecz nienachalnie, w tej głębszej warstwie, nie na wierzchu. Wspaniała rola.
Na jego postać składają się słynni architekci, np. węgierscy Żydzi: Marcel Breuer, również absolwent Bauhausu i pomysłodawca zastosowania aluminiowych rurek do produkcji mebli, oraz Erno Goldfinger, który studiował w Paryżu, realizował projekty razem z Le Corbusierem i był uważany przez klientów za zbyt nowoczesnego. Brutalistyczne budynki Totha przypominają także architektów amerykańskich, Louisa Kahna i Paula Rudolpha, którzy chętnie stosowali cement i żelbeton w swoich monumentalnych i surowych budynkach. Można wymienić jeszcze artystów związanych z Bauhausem: Ludwiga Mies van der Rohe i László Moholy-Nagyego.
Brody przygotowywał się do roli, pracując głównie nad węgierskim akcentem. Miał o tyle łatwiej, że matka aktora jest węgierską imigrantką, która uciekła z Budapesztu w 1956 r. Rozmowy z nią o imigranckim losie i wpływie tego doświadczenia na sztukę – Sylvia Plachy jest uznaną fotografką – pomagały mu w budowaniu roli. Brody i Jones przez kilka miesięcy mieli lekcje z trenerką dialektu, jednak wymowa pewnych dźwięków możliwa jest tylko dla native speakerów. W celu zwiększenia autentyczności posłużono się więc oprogramowaniem AI, co wzbudziło kontrowersje. Twórcy wyjaśnili, że technologia Respeecher zastosowana została tylko w edycji dialogów węgierskich i nie zmieniała ona głosów aktorów, a jedynie udoskonaliła wymowę niektórych głosek.
Piękno architektury
Podobne zarzuty wystosowano wobec użycia AI do renderowania budynków i planów architektonicznych. Corbet stanowczo temu zaprzeczył. Powiedział, że wszystkie plany i budynki zostały narysowane ręcznie przez projektantów i artystów. Dlaczego to takie istotne? Jeśliby okazało się, że sztuczna inteligencja miała zbyt duży wpływ na pewne obszary filmu, na Oscara nie miałby co liczyć ani Brody, ani scenografki.
Corbet pracował nad filmem siedem lat, ale same zdjęcia trwały zaledwie kilka tygodni. To wręcz nieprawdopodobne, zważywszy na epicki charakter dzieła. Niewielki był także budżet: 9 mln dolarów to niewiele jak na taką produkcję. Podział seansu na dwa akty przedzielone przerwą oraz dodany epilog to niejedyny eksperyment. Film został nakręcony przy pomocy technologii VistaVision, która polega na tym, że ujęcia kręcone są na poziomie 35 mm, potem obracane i skanowane w rozdzielczości 70 mm. Panoramiczny format tego rodzaju nie był stosowany w amerykańskim kinie od 1963 r. A do tego w dystrybucji filmu stosowane są kopie na taśmach 70 mm. Operator Lol Crawley mówił dla The Hollywood Reporter, że Corbet nie lubi powtórek ujęć, więc to, co widzimy na ekranie, to praktycznie pierwsze ujęcia. Crawley odpowiada także za wspaniałe zdjęcia: z jednej strony są to monumentalne ujęcia nowoczesnej architektury, z drugiej intymne portrety bohaterów, niepokojące i surowe. W brutalnym świecie, w jakim żyją Laszlo Toth i jego żona, istnieje jednak piękno. To sztuka i miłość.