W sobotę 8 lutego o godzinie 8.09. zniknęła jedna z ostatnich pozostałości sowieckiej okupacji Litwy, Łotwy i Estonii. O tej godzinie trzy kraje bałtyckie zostały odłączone od wszelkich związków energetycznych z Rosją i Białorusią i ostatecznie włączone w europejski system elektroenergetyczny. Możliwe to było dzięki zaangażowaniu Polski i polskiego operatora, firmy Polskie Sieci Elektroenergetyczne, który wybudował połączenie energetyczne między naszymi krajami. To symboliczne wydarzenie jest jednym z etapów stworzenia prawdziwej Unii Europejskiej, w której państwa członkowskie nie tylko synchronizują swoje prawo, granice, ale też częstotliwości systemów elektroenergetycznych.
Dla państw bałtyckich to chwila symboliczna, również dlatego, że czują się one coraz mniej pewnie. Nie będzie żadną przesadą stwierdzenie, że Rosja prowadzi wobec nich nieustanne działania hybrydowe. To znaczy taką wojnę, która nie wymaga użycia tradycyjnego wojska, nie jest atakiem rakietowym, bombardowaniem ani wtargnięciem oddziałów żołnierzy, ale której działania prowadzą do realnych szkód, osłabiają gospodarki, sieją niepokój. Tym właśnie były ataki na kable i inną podwodną infrastrukturę, którą z państw skandynawskich do bałtyckich płynęły informacje i energia. Za część ataków – jak dziś wiemy – odpowiedzialne były tzw. floty widmo, czyli statki, które Rosja używa do omijania sankcji na eksport surowców energetycznych. Nie ma wszak wątpliwości, dla kogo załogi tych statków pracowały, gdy wiozły nielegalny ładunek ani gdy na przykład ciągnęły przez dziesiątki kilometrów po dnie morskim kotwice, niszcząc po drodze podmorskie rury, kable czy wiązki światłowodów.
Wojna hybrydowa trwa, a ta zwykła? Eksperci od wojskowości zawsze podkreślają, że problemem naszych trzech bałtyckich partnerów jest brak tzw. głębi strategicznej. Po pierwsze, jedyne ich lądowe połączenie z resztą Unii Europejskiej to tzw. przesmyk suwalski – czyli szeroki na kilkadziesiąt kilometrów pas granicy polsko-litewskiej pomiędzy Białorusią a Obwodem Królewieckim. Po drugie, są to państwa na tyle małe, że w przypadku ataku ze strony Rosji czy Białorusi wejście wojsk wroga na kilkanaście, kilkadziesiąt kilometrów oznaczałoby stratę poważnej części terytoriów i okupacje gęsto zaludnionych terenów. Wiedząc zaś, co się dzieje z ludnością cywilną terenów, które Rosja podbijała na Ukrainie, Zachód, a szczególnie NATO, zmienił strategię: tak, aby nie dopuścić, by jakikolwiek kawałek terytoriów należących do państw Sojuszu mógł być okupowany przez Rosję. Atak na choćby jeden metr kwadratowy musi wywołać taką reakcję, która sprawi, że Rosja tego gorzko pożałuje. Na tym polega doktryna odstraszania. Odpowiedź musi być na tyle druzgocąca, by nie opłacało się atakować.
Ale ta doktryna działa tylko wtedy, gdy NATO jest jednością i gdy działa zasada „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Czy Donald Trump ją uszanuje?
Dlatego też wejście państw bałtyckich do europejskiej sieci elektroenergetycznej jest pięknym, ale jednak symbolem. Nie rozstrzyga jeszcze wszystkich wątpliwości naszych sojuszników, choć pokazuje, że należą do Zachodu. Nie do Moskwy.