Logo Przewdonik Katolicki

Rytuały w miłości

Angelika Szelągowska-Mironiuk, psycholożka, psychoterapeutka
il. Agnieszka Sozańska

Uczucia powinno się okazywać każdego dnia, a nie jedynie od święta, zaś same rytuały nie utrzymają miłości między ludźmi. Niemniej dzień zakochanych czy inne ważne dla związku rocznice ukierunkowują naszą uwagę na wdzięczność oraz na wyjątkowość łączących nas więzi.

Powtarzanie zdaje się nie tylko matką wiedzy, ale także szczęśliwych relacji miłosnych. Osoby głęboko przekonane o szczerym przywiązaniu do nich partnera potrzebują wspólnych rytuałów, by celebrować wspólne szczęście, a te, które są przekonane nieco mniej – za sprawą powtarzalnych gestów mogą poczuć się w relacji bardziej stabilnie.

Cegiełki bliskości
Perspektywa osób, które nie znoszą walentynek i związanego z nimi blichtru w odcieniach brokatowej czerwieni, nie jest mi zupełnie obca. Doskonale rozumiem, że można być osobą kochającą do szaleństwa i jednocześnie niecierpiącą walentynkowej konwencji – tak jak można mieć głęboką wiarę religijną i jednocześnie być znudzonym i sfrustrowanym świątecznym szaleństwem, które ma miejsce w sklepach i mediach przed Bożym Narodzeniem. Osobiście boleję nad tym, że wszechobecne tego dnia balony w kształcie serduszek po paru dniach sparcieją, ale będą rozkładały się przez setki lat, a ceny dań w wielu restauracjach gwałtownie wzrosną. Ja również stoję na stanowisku, że wyrażenie komuś miłości nie wymaga kupowania kolczyków czy naszyjnika (nierzadko tandetnych) za parę tysięcy złotych, w pierwszej połowie lutego uporczywie reklamowanych przez udające zachwyt celebrytki. Tak, walentynki i inne pop-święta bywają płytkie, do bólu skomercjalizowane, męczące i ciężkostrawne estetycznie z uwagi na wszechobecny glow. Ale kiedy już wyrazimy swoją frustrację, pozostaje nam przyznać: tak, święto zakochanych (lub inne dni tego typu) jest nam bardzo potrzebne. Związkowe rytuały można porównać do cegiełek, z których budujemy naszą bliskość. Pocałunki pod jemiołą, wręczanie ukochanej kwiatów z okazji rocznicy ślubu czy wspólne wyjście do kina w każdym parzystym miesiącu to realny, namacalny sposób na potwierdzenie swoich uczuć oraz zaangażowania w relację. „Tradycje”, które tworzymy i kultywujemy w naszych związkach i małżeństwach, dają nam także poczucie bezpieczeństwa i stabilności – tak samo jak każdemu z nas dają je codziennie powtarzane czynności. Niewiele osób czuje się komfortowo, jeśli nie wie, jak będzie przebiegał następny dzień i jaki będzie jego „rozkład” – stałość, powtarzalność i przewidywalność na zdecydowaną większość z nas działają kojąco. Z uwagi na tę właściwość ludzkiej psychiki tak ważne jest, aby opiekunowie małych dzieci starali się zachowywać ich stały rytm dnia, a pewne zwyczaje (np. wieczorną kąpiel, czytanie bajek i pocałunek w czoło) były pielęgnowane także podczas wyjazdów i w obliczu życiowych zmian. Analogicznie, kiedy wiemy, że w dniu rocznicy lub walentynek partner „coś” zorganizuje, a przed wyjściem do pracy pożegna się w określony sposób, czujemy się bezpieczniej – otrzymujemy poczucie, że naszemu związkowi nic nie zagraża (choć oczywiście nie zawsze jest to prawda). Zaniechanie nawet tych drobnych elementów codzienności czy zaprzestanie celebrowania określonych dni w roku budzi z kolei u wielu osób niepokój i wątpliwości, czy przypadkiem – skoro chwieje się nasz związkowy „harmonogram”, to zachwianie nie dotyczy naszej miłosnej relacji w ogóle.

Barbara, Bogumił i zboże
Ten, kto czytał Noce i dnie lub oglądał ekranizację tej porywającej powieści, może nie pamiętać układu jadalni Niechciców czy wszystkich życiowych dylematów pary. Nie sposób jednak zapomnieć, że główna bohaterka dzieła Marii Dąbrowskiej – pani Barbara – nie umiała głęboko pokochać Bogumiła. Myślę jednak, że gdyby była w stanie to zrobić, to na przykład witanie Niechcica wracającego z pola i wspólna radość z powodu obfitości zboża stałyby się rytuałem tej pary, a nie jednorazowym wydarzeniem, wywołującym zdrowienie u gospodarza Serbinowa (swoją drogą – cóż to była za ekranowa para i jakaż wspaniała scena…!). Brak wspólnych rytuałów u Niechciców był, jak sądzę, jedną z oznak tego, że pani Barbara w swoje małżeństwo nie była do końca zaangażowana emocjonalnie. Jako że Noce i dnie to prawdziwa kopalnia inspiracji do psychologicznych refleksji, myślę, że na tej podstawie można wysnuć również wniosek, iż niechęć do tworzenia wspólnych związkowych tradycji może być nie tylko przyczyną osłabienia więzi, ale także oznaczać, że partnerzy nie są dostatecznie ze sobą związani. Z perspektywy terapeutki par mogę powiedzieć, że jeśli partnerzy nie mają wspólnych tradycji ani rytuałów, to zwykle (bo oczywiście nie zawsze) świadczy to o powierzchowności relacji, albo też o jej wypaleniu. Rytuały te muszą być, co zrozumiałe, dostosowane do etapu rozwoju związku: inaczej swoją bliskość może celebrować para narzeczonych, a inaczej – „zakredytowani” rodzice małych, często chorujących dzieci. Umiejętność dostosowania praktykowania czułości do okoliczności życiowych jest jednak także czymś niezwykle cennym i wskazującym na to, że partnerom czy małżonkom nadal na sobie zależy.

Nie żyjemy poza czasem
Nieprzychylność wobec rytuałów w związkach (zwłaszcza miłosnych) część osób tłumaczy tym, że przecież uczucia powinno się okazywać każdego dnia, a nie jedynie od święta, zaś same rytuały – choćby były liczne i bardzo złożone – nie utrzymają miłości między ludźmi. Jest to oczywiście prawdą – nie da się przecież kogoś kochać jedynie w Dniu św. Walentego, a być szczęśliwym w małżeństwie wyłącznie w dniu rocznicy ślubu. Niemniej, nie da się również – wbrew apelom zespołu Wilki – uczynić święta z całego życia. Codzienność oczywiście pozostawia większości z nas przestrzeń na minirytuały, ale mało kto ma w niej miejsce na długie, wieloetapowe randki czy uroczyste kolacje. Obecność w naszym życiu wartościowych osób z czasem powszednieje, a bycie kochanym staje się wręcz „niedostrzegalne”, bo żyjemy z daną osobą na co dzień. Jednak udany związek, bycie obdarzanym miłością nie są wcale „prawem” każdego z nas, nie stanowią czegoś oczywistego. Dzień zakochanych czy inne ważne dla związku rocznice ukierunkowują naszą uwagę na wdzięczność oraz na wyjątkowość łączących nas więzi. Z tego samego powodu obchodzimy przecież Dzień Matki czy Dzień Dziadka – potrzebujemy stałego, w miarę regularnego przypominania sobie o tym, jak ważne osoby mamy wokół siebie. Co więcej, cała koncepcja roku liturgicznego jest przecież osadzona w ludzkiej potrzebie powtarzalności, nadawania czasowi znaczenia i wyróżniania niektórych dni w kalendarzu. Nasz Kościół (trafnie!) rozpoznał te uniwersalne ludzkie potrzeby przed wieloma wiekami, rozumiejąc, że jeśli upływający czas spleciemy z celebrowaniem określonych, powtarzających się wydarzeń religijnych, to ludziom łatwiej będzie rozwijać się duchowo i rozumieć sens poszczególnych dogmatów i prawd wiary. Świętowanie razem z innymi ludźmi działa też „wspólnototwórczo” – obchody dnia niepodległości w różnych krajach w jakimś stopniu konsolidują przecież (lub przynajmniej powinny) mieszkańców danego państwa, których na co dzień wiele przecież różni. Podobnie jest z rytuałami w związkach – mogą to być drobne gesty, osobiste i osobliwe mikrozwyczaje, jak np. wspólne mycie zębów rano albo sobotnie zakupy na rynku. Możemy także wprowadzać do naszych miłosnych relacji bardziej finezyjne elementy, jak wspólne coroczne wyjazdy w miejsce, gdzie się poznaliśmy, albo własnoręczne wykonywanie dla siebie prezentów na walentynki. Nie zamierzam jednak – ani nawet nie mogę – przymusić do tego, by celebrować święto zakochanych, rocznice ślubu czy pierwszego spotkania. Odpowiedzialność za związek ponoszą osoby, które go tworzą – nie przejmie jej żaden publicysta, ani też coach czy filozof. Myślę, że mogę pozwolić sobie jednak na podkreślenie, że nie żyjemy obok czasu – jest on jednym z niepoddających się eliminacji wymiarów naszej egzystencji. A skoro tak jest, to chyba pewne szczególne momenty – jako cząstki tego czasu, którym dysponujemy – warto nasycić większą ilością czułości i wzajemnego docenienia swojej obecności. Czas i jego „miary” stają się wówczas naszymi sprzymierzeńcami w pogłębianiu bliskości.

Nie tylko róż i brokat
Obchodzenie walentynek w sposób popkulturowy nie jest na szczęście obligatoryjne. Nie musimy tego dnia udawać się do restauracji oferującej pizzę w kształcie serca ani obdarowywać się słodko pachnącymi perfumami i biżuterią z cyrkoniami. Pary, którym zależy na celebrowaniu bycia razem i które chcą poprzez rytuały wzmacniać swoją więź, mogą połączyć te potrzeby ze szczyptą nonkonformizmu: czemu by więc nie spędzić tego dnia na górskiej wędrówce, wspólnym treningu lub graniu w planszówki przy świecach…? To, że niemal wszyscy potrzebujemy wzmacniających związek rytuałów, nie oznacza, że muszą one być zgodne z aktualnymi trendami. To przecież my sami, a nie specjaliści od marketingu, wiemy, co najlepiej będzie służyło naszej relacji. Jedna z par, które poznałam na prowadzonych przed laty warsztatach, miała miłosny zwyczaj polegający na układaniu puzzli na podłodze sypialni – w ten sposób „obchodzili” niemal wszystkie ważne dla siebie wydarzenia. Inna para z kolei w okolicy ważnych dla siebie dat wyruszała na półdzikie rowerowe podróże – co miało związek z tym, że osoby tworzące parę poznały się w czasach studenckich na leśnym rajdzie rowerowym. Wspólne rytuały mogą więc być splecione z aktywnością, wysiłkiem (fizycznym bądź umysłowym) i odrzucaniem konwencji, które nie są „nasze”. Z drugiej strony – czasami niechęć do  cukierkowego” świętowania ważnych dni wynika nie tyle ze światopoglądu i przemyślanej koncepcji, ile z braku akceptacji dla tej części siebie, która jest delikatna, krucha, wrażliwa. Nieprzyznawanie sobie prawa do wzruszeń i romantycznych tęsknot bywa pancerzem ochronnym, który na dłuższą metę może okazać się dla nas bardzo niewygodny. Jego „nakładanie” wynika zwykle z doświadczonych w przeszłości krzywd i urazów, a po części także ze wzorców kulturowych: późny kapitalizm to przecież epoka, która ubóstwia siłę i kontrolę, a subtelność uważa za niebezpieczny konstrukt. Decydując się na formę świętowania walentynek, rocznic czy imienin, warto zapytać samego siebie, na ile nasze oczekiwania wobec tego dnia związane są z ukrywaniem delikatniejszych emocji, a na ile stanowią po prostu wyraz naszego stylu i charakteru.
Choć romantyczne uniesienia mogą nas rozczulać, to w perspektywie naszego życia miłość czyni nas silniejszymi. Nie musimy więc wstydzić się tego fragmentu naszej psychiki, która każe nam lgnąć do ukochanej osoby. A fakt, że taką osobę mamy, z pewnością zasługuje na świętowanie – choćby ta „celebra” miała być minimalistyczna i zrozumiała tylko dla nas.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki