Z powodu tej metamorfozy cierpieli kredytobiorcy, szczególnie ci hipoteczni, oraz przedsiębiorstwa finansujące kredytami swoje inwestycje. Zadowoleni byli za to najzamożniejsi oszczędzający oraz banki.
Czekając na powrót gołębia
Do maja tego roku ostatnia obniżka stóp procentowych NBP miała miejsce w październiku 2023 r., chociaż od tamtej pory wielokrotnie inflacja spadała do tak zwanego celu inflacyjnego, który wynosi 2,5 proc. (+/- 1 pkt proc.). Po zmianie władzy Adam Glapiński postanowił nie ułatwiać już rządowi zadania i zaczął uporczywie trzymać koszt pieniądza znacząco powyżej poziomu wzrostu cen. Oczywiście wszystko było odpowiednio uzasadnione, gdyż co miesiąc NBP przedstawia projekcję inflacji, gdzie tłumaczy obecny stan rzeczy i prognozuje sytuację w nadchodzących latach. Analizy ekonomiczne mają jednak to do siebie, że mogą uzasadniać nawet sprzeczne teorie – wszystko zależy od przyjętych na wejściu założeń. W czasie pandemii Glapiński bagatelizował ryzyko inflacji, gdyż zależało mu na pobudzaniu gospodarki i zadowoleniu obywateli. Po przegranych przez PiS wyborach wzrost gospodarczy przestał być kluczowy, a na pierwsze miejsce wróciła stabilność cen, czyli główny cel banku centralnego. Nawet jeśli doprowadzi to do wyhamowania wzrostu PKB i problemów finansowych części obywateli.
Utrzymywanie wysokich stóp procentowych ułatwiał fakt, że w ostatnich latach szybko rosły płace nominalne i ogólne dochody ludności. Dzięki temu rosnące raty nie powodowały relatywnego wzrostu kosztów utrzymania mieszkania. Według Eurostatu w latach 2019–2024 średni udział wydatków na utrzymanie mieszkania w Polsce utrzymał się na poziomie ok. 17 proc. dochodu rozporządzalnego przeciętnego gospodarstwa domowego. Średnia unijna to 19 proc. Dzięki temu NBP mógł przekonywać, że z mieszkalnictwem w Polsce nic złego się nie dzieje, a kredytobiorcy nie biedują. Największe problemy mieli jednak ci, którzy dopiero chcieliby wziąć kredyt mieszkaniowy, ale nie mogli z powodu ich sztucznie zaniżonej przez RPP zdolności kredytowej.
Szczęśliwi byli za to prezesi banków, gdyż kierowane przez nich instytucje w ostatnich latach przeżywały spektakularną wręcz hossę, notując zyski na poziomach, które nigdy wcześniej nie były nawet widoczne na horyzoncie. Według danych GUS, w 2024 r. sektor banków zanotował łącznie zysk rzędu 42 mld zł. Rok wcześniej było to 28 mld zł, a w 2022 r. tylko 10 mld. Dzięki polityce wysokich stóp procentowych dochody sektora bankowego w ciągu ledwie dwóch lat wzrosły ponad czterokrotnie.
Przypadek czy początek serii?
Wreszcie na majowym posiedzeniu RPP podjęła decyzję o obniżce bazowej stopy procentowej o pół punktu – z 5,75 do 5,25 proc. Według szacunków Związku Banków Polskich miesięczna rata osoby z kredytem o wartości 400 tys. zł spadnie o ok. 170 zł. W przypadku zadłużenia na poziomie 700 tys. korzyść będzie o sto złotych miesięcznie wyższa. Zadłużeni na milion odczują w portfelach co miesiąc o 400 zł więcej.
To wciąż niewiele. Bazowa stopa procentowa ciągle jest o punkt wyższa od wskaźnika wzrostu cen konsumenckich, który w kwietniu wyniósł 4,2 proc. Jest więc szansa na dalsze gołębie decyzje RPP, tym bardziej że powoli spada również tak zwany wskaźnik przyszłej inflacji prognozowany przez Biuro Inwestycji i Cykli Ekonomicznych, co w skrócie oznacza, że coraz mniej respondentów obawia się drożyzny.
Jedną z przyczyn hamowania cen jest polityka handlowa nowego prezydenta USA Donalda Trumpa. Wzrost napięć między USA a Chinami i ryzyko bardziej gorącej formy konfliktu spowodowały spadek cen ropy, co przekłada się na obniżenie kosztów produkcji i transportu. Waszyngton i Pekin co prawda doszły do wstępnego porozumienia na 90 dni, co zaś skutkowało pewną korektą na rynku ropy, jednak polityka taryfowa i handlowa administracji Trumpa zmierza również do trwałego osłabienia dolara. Zbyt drogi dolar jest dla Waszyngtonu uważany za obciążenie, gdyż hamuje eksport i prowadzi do destrukcji przemysłu. Tymczasem w dolarze rozliczanych jest większość transakcji międzynarodowych obejmujących surowce energetyczne. A Polska musi je niemal w całości kupować za granicą – nie licząc węgla.
Od początku roku złoty umocnił się do dolara o ok. 40 groszy, ale licząc w stosunku do pierwszego roku wojny aż o 1,20 zł. Dolar dobijał wtedy do granicy 5 zł, tymczasem w momencie pisania niniejszego tekstu kosztował już tylko 3,77. Umocnieniu polskiej waluty sprzyja też polityka NBP, który od dwóch lat intensywnie gromadzi złoto. Nieoczekiwanie Polska stała się jednym z największych jego posiadaczy na świecie.
Złota kula u nogi
Dotychczasową relację Polski ze złotem można określić jako toksyczną miłość. Przed wojną władze II RP były wręcz zakochane w tym najczęściej bardzo drogim kruszcu. Nazwa polskiej waluty nie jest zresztą przypadkowa – od momentu wprowadzenia w 1924 r. jej wartość oparto na parytecie złota. W 1927 r. Polska dołączyła do klubu państw Gold Standard, których banki centralne zobowiązywały się do wymienialności emitowanych pieniędzy na złoto. Był to najgorszy możliwy moment, by dołączyć do tego prestiżowego grona. Dwa lata później wybuchł wielki kryzys, podczas którego utrzymywanie parytetu złota dusiło wzrost gospodarczy i wydłużało wyjście z recesji. Szczególnie państwa tak biednego jak ówczesna Polska, dla której silna waluta zupełnie zabijała konkurencyjność na rynku międzynarodowym. Mimo to władze sanacyjne dogmatycznie trzymały się „złotego standardu”, chociaż wszyscy dookoła dokonywali dewaluacji swoich walut, z zamożną Wielką Brytanią włącznie. Polska zdecydowała się na dewaluację dopiero w… 1939 r. Jak widać, „tajming” nie był najmocniejszą stroną sanacji.
Współcześnie wiązanie wartości walut ze złotem odeszło na szczęście do lamusa. Płynny kurs wyznaczany przez rynek zapewnia stabilizację podczas kryzysów, gdyż taniejąca waluta państwa pogrążonego w recesji podnosi atrakcyjność jego eksportu. Ludzie zorientowali się, że wiązanie wartości pieniądza z bardzo rzadkim kruszcem hamuje rozwój, a od rewolucji przemysłowej naprawdę liczyć zaczęły się produkowane towary, a nie zachomikowane błyskotki.
W trzeciej dekadzie XXI w. złoto znów stało się jednak bardzo istotne dla polskiego banku centralnego. Tym razem już nie jako fundament waluty, ale jako jeden z kluczowych elementów gromadzonych rezerw. Na szczęście pod względem wyczucia czasu III RP dotychczas bije II RP na głowę. Do początku 2018 r. Polska utrzymywała stabilne sto ton rezerw złota, jednak w kolejnych miesiącach Narodowy Bank Polski rozpoczął szybkie skupywanie złota, dzięki czemu zaraz przed pandemią jego rezerwy wynosiły już niespełna 230 ton. Podczas kryzysu pandemicznego, gdy dominowała niepewność i strach, inwestorzy tradycyjnie zwrócili się do tak zwanych bezpiecznych przystani, czyli między innymi złota, którego ceny sięgnęły wtedy historycznych szczytów, przebijając barierę 2 tys. dolarów za uncję.
Kolejną akcję skupywania złota NBP rozpoczął w 2023 r., co znów wydaje się całkiem trafne, gdyż właśnie od tego momentu jego cena zaczęła szybko rosnąć – w pierwszym roku wojny utrzymywała się na poziomie bliskim pandemii. W ten sposób NBP bardzo szybko dołączył do globalnego trendu gromadzenia rezerw kruszcu przez banki centralne. W zeszłym roku NBP był największym nabywcą złota na świecie, kupując łącznie 90 ton. Za nim znalazły się banki centralne Turcji (75 ton) oraz Indii (73 tony). Drożejący kruszec intensywnie nabywali również Czesi (20 ton). Do końca zeszłego roku Polska zgromadziła niemal 450 ton rezerw złota, a obecnie jest to już niespełna 510 ton. W momencie pisania tekstu cena złota wynosiła już niemal 3,2 tys. dolarów za uncję, a jej nadchodzący szczyt szacowany jest na ok. 3,7 tys. dol. Analitycy amerykańskiego banku inwestycyjnego Goldman Sachs prognozują nawet, że cena złota w 2026 r.
może osiągnąć zawrotną cenę 4 tys. dolarów za uncję.
Wyczuć moment
Według danych Trading Economics, polskie rezerwy złota na koniec zeszłego roku były trzynaste na świecie. Nasze 448 ton trudno porównać do liderów – USA (8,1 tys. ton) czy Niemiec (3,4 tys.) – ale były większe chociażby od Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy Arabii Saudyjskiej, które zgromadziły po około 300 ton. W wyniku tegorocznych zakupów Narodowy Bank Polski przegonił wręcz Europejski Bank Centralny (507 ton na koniec 2024 r.).
Pięciokrotne zwiększenie zasobów rzadkiego metalu było efektem zarówno rozbudowy polskich rezerw ogólnie rzecz biorąc, w których dominują zagraniczne waluty (głównie dolar i euro), jak też planowanego zwiększenia udziału w nich złota do 20 proc. Po ostatnich zakupach NBP nieznacznie przebił tę granicę, więc teoretycznie kolejnych transakcji powinno już nie być. Pytanie, czy władze polskiego banku centralnego nie zechcą jeszcze przez chwilę korzystać z tej hossy królewskiego metalu. Według wyliczeń Jacka Frączyka z Business Insider Polska, dzięki swoim wzmożonym zakupom złota od 2018 r. NBP zarobił na czysto 17 mld dolarów, czyli ok. 64 mld zł.
Oczywiście ten zarobek jest jak na razie czysto wirtualny. Zrealizuje się dopiero wtedy, gdy NBP sprzeda zgromadzone w ostatnich latach złoto na górce cenowej. To byłoby całkiem kuszące, lecz byłoby też niezgodne z misją banku centralnego, który nie jest funduszem inwestycyjnym. Ten drugi powinien przez cały czas monitorować rynek, by na bieżąco dokonywać korzystnych finansowo transakcji, zwiększających roczny zysk. Bank centralny powinien mieć długoterminową strategię, której celem jest stabilizacja kursu waluty w wyznaczonych widełkach. Złoty powinien być na tyle tani, by sprzyjać eksportowi, ale też na tyle wartościowy, by niezbędny import nie stał się przesadnie drogi. Polska musi importować zagraniczne towary zarówno z powodu swojego miejsca w globalnym łańcuchu produkcji (podwykonawcy potrzebują półproduktów i materiałów), jak i mizernych zasobów surowców energetycznych – nie licząc węgla, którego wydobywanie staje się jednak coraz droższe.
Polityka Narodowego Banku Polskiego pod wodzą Adama Glapińskiego jest więc niejednoznaczna. Z jednej strony ewidentnie zaostrzył podejście do stóp procentowych z powodów politycznych, co odbijało się na gospodarce i dochodach rozporządzalnych ludności. Równocześnie trudno nie dostrzec znakomitego wyczucia czasu w kwestii gromadzenia złota, co zapewne nie jest jednak efektem intuicji samego prezesa, lecz trafnych analiz całego banku centralnego. Oby podobnym wyczuciem NBP wykazał się również wtedy, gdy złoto trzeba będzie zacząć wyprzedawać, gdyż polska waluta umocni się ponad miarę albo sytuacja na globie wreszcie się uspokoi. Na to drugie niestety jak na razie się nie zanosi.