Istnieje takie powiedzenie, że ktoś został chłodno (lub wręcz lodowato) przyjęty. Tak właśnie Grenlandia przywitała amerykańskiego wiceprezydenta J.D. Vance’a. I nie idzie wyłącznie o to, że termometry na należącej do Danii wyspie wskazywały kilkanaście stopni poniżej zera.
Vance przyjechał do Grenlandii ze swoją żoną Ushą. Początkowo to ona miała przewodniczyć delegacji i wziąć udział w słynnych wyścigach psich zaprzęgów na wyspie Nuuk, ale istniała obawa granicząca z pewnością, że Druga Dama USA nie zostałaby tam mile przyjęta. Plany więc zmieniono, a para wiceprezydencka przyleciała do amerykańskiej bazy dzierżawionej od kilku dekad od Grenlandii. Okazało się bowiem, że ani władze centralne (po wyborach właśnie powstaje tam nowy rząd), ani lokalne nie chcą się z Vance’ami spotykać. Dlatego jedyne oficjalne spotkanie, jakie odbył Vance, miało miejsce w bazie amerykańskiej z amerykańskimi żołnierzami.
W wystąpieniu tam wygłoszonym wiceprezydent USA zaatakował rząd w Kopenhadze za to, że jest złym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, i przypomniał, że życzeniem prezydenta Donalda Trumpa byłoby zacieśnienie relacji z Grenlandią. O jakie zacieśnienie chodzi, zdradził kilka dni przed podróżą, gdy w wywiadzie dla Fox News powiedział, że jeśli Amerykanie uznają, że są w większym stopniu „terytorialnie zainteresowani” Grenlandią, podejmą stosowne kroki, nie zważając na „wrzaski Europejczyków”. Ta wypowiedź brzmiała jak groźba aneksji terytorialnej Grenlandii i przyłączenia jej do USA. I w rzeczy samej była groźbą aneksji terytorialnej. Mieliśmy więc do czynienia z aktem agresji werbalnej, próbą zastraszenia Grenlandczyków.
Co ciekawe, mieszkańcy tej wyspy wcale nie przepadają za Duńczykami. Choć Grenlandii przyznano w drugiej połowie XX w. autonomię, kolonizacja dla rdzennych mieszkańców, Innuitów, przyjmowała bardzo brutalną formę – ze sterylizacją Grenlandek włącznie. Sęk w tym, że zarówno Duńczycy, jak i Norwegowie, którzy do II wojny światowej spierali się o prawo do Grenlandii, chełpili się tysiącletnią tradycją kolonizacji wyspy, którą już w X w. odkryli wikingowie płynący ze Skandynawii na Islandię, gdy zboczyli z kursu. To również wikingowie byli pierwszymi Europejczykami, którzy postawili stopę w Ameryce Północnej, jakieś cztery i pół wieku przed Kolumbem.
Gdy jednak Stany Zjednoczone zaczęły budować swoją potęgę, zaczęły też coraz mocniej interesować się Grenlandią. Próbowały ją dwukrotnie kupić – w drugiej połowie XIX w., a także w XX w. – lecz ich propozycje były odrzucane. Po II wojnie Amerykanie zostawili na Grenlandii swoje bazy, ale Dania nie chciała się zrzec praw do całej wyspy. Sytuację wyklarowało powstanie NATO, do którego należały jako sojusznicy i USA, i Dania.
Dziś jednak ten sojusz zaczyna trzeszczeć w szwach, a rząd amerykański podważa intencje duńskiego sojusznika. Nic więc dziwnego, że amerykański wiceprezydent został tak chłodno przyjęty na Grenlandii, która ceni sobie swoją autonomię.