Logo Przewdonik Katolicki

Duchowość zwyczajności

Dominik Dubiel SJ
fot. FG Trade/Getty Images

W jednej z moich ulubionych książek o wiedźminie Andrzej Sapkowski pisze: „O miłości wiemy niewiele. Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słodka i ma kształt. Spróbujcie zdefiniować kształt gruszki”. Trochę podobnie jest z duchowością.

Każdy mniej więcej rozumie, o co chodzi, ale gdy przychodzi do definicji, robi się trudniej. W fachowej literaturze można znaleźć ich kilkadziesiąt.
Mnogość definicji może wynikać z faktu, że duchowość kojarzy się z czymś indywidualnym, osobistym, spersonalizowanym. Możemy mówić o duchowości zakorzenionej w danej tradycji religijnej (chrześcijańska, muzułmańska, buddyjska etc.) lub w konkretnych nurtach religijnych (benedyktyńska, ignacjańska, suficka, chasydzka etc.). W końcu w dzisiejszych postmodernistycznych czasach, naznaczonych brakiem zaufania do tzw. wielkich narracji (do których bywają zaliczane także tradycyjne systemy religijne), coraz powszechniejsze stają się duchowości nieutożsamiające się wprost z żadną religią, związane z treningiem mindfullness czy głębokim przeżywaniem sztuki.
Duchowość często przeciwstawia się dziś religijności. Tę drugą przedstawia się nieraz jako coś bardziej zewnętrznego, sformalizowanego, sztywnego, jako zbiór nakazów i zakazów. Duchowość natomiast wiąże się z bezpośrednim doświadczeniem, które staje się naszym udziałem, kiedy się na nie otwieramy. Jest fenomenem łączącym się z doświadczeniem kontaktu z Transcendencją i samym sobą. Prowokuje w ten sposób do refleksji nad sensem życia i światem wartości oraz do przyjęcia pewnego stylu życia. Cechuje się także otwartością i uniwersalnością. Bywa traktowana jako narzędzie rozwoju osobistego oraz źródło ukojenia i pokoju pośród codziennego zabiegania. Spróbujmy spojrzeć na duchowość chrześcijańską właśnie w takiej perspektywie.

U źródła
Fundamentem chrześcijańskiej duchowości jest sama osoba Jezusa Chrystusa. Paradoksalnie, skomplikowana teologia Trójcy Świętej w bardzo prosty sposób łączy odwieczne sprzeczności: odwieczny, nieograniczony i wszechmocny Bóg staje się Bogiem istniejącym w czasie, ograniczonym w ciele i poddanym ludzkim słabościom z cierpieniem, osamotnieniem i śmiercią włącznie. Co więcej, tym sposobem nie tylko staje się dla nas wzorem, który możemy naśladować: ten moment w historii zbawienia jest absolutnym przełomem, bo „Syn Boży, przez wcielenie swoje zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem”, jak przypomina Sobór Watykański II. Doświadczamy tego w pełni przez sakrament, który zanurza nas w życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Przekonanie chrześcijan pierwszych wieków o nowym życiu, jakie rozpoczynają w momencie inicjacji chrześcijańskiej, było tak silne, że nadawało nieprawdopodobnego impetu ich głoszeniu Dobrej Nowiny, a wierne egzystencjalne przylgnięcie do tego, co głosili, uważali za sprawę życia i śmierci; życia wiecznego lub śmierci wiecznej, dodajmy. Zachowanie tej wiary było dla nich znacznie ważniejsze niż doczesna egzystencja. Podczas krwawych prześladowań pierwszych wieków (niestety w wielu miejscach świata trwających również dzisiaj) to świadectwo ich nadziei, silniejszej niż lęk przed śmiercią, stało się ideałem chrześcijańskiego życia.

Ku samotności i z powrotem
Kiedy wraz z tzw. edyktem mediolańskim z 313 roku ustały prześladowania, ideał oddania życia dla Miłości pozostał żywy, zmienił jednak formę. Osoby, które pragnęły wejść w tak radykalne doświadczenie, wychodziły na pustynie Egiptu, Syrii i Palestyny, by tam poprzez kontemplację i ascezę oddawać cały swój byt samemu Bogu. Myślę, iż bez przesady i romantycznej idealizacji ojców pustyni można powiedzieć, że nie były to osoby, które uciekały od życia. Przeciwnie, byli to ludzie, którzy czuli się zanurzeni w Życiu, a ich życiodajny potencjał przyciągał rzesze, które chciały zaczerpnąć z ich mądrości.
Ich kontynuatorami byli wschodni i zachodni mnisi, którzy doświadczenie modlitwy, milczenia i fizycznej pracy zaczęli łączyć z życiem wspólnotowym. Na Wschodzie rozwinął się tzw. hezychazm, którego sercem stała się tzw. modlitwa Jezusowa – psychosomatyczna technika łącząca z rytmem oddechu powtarzalną frazę modlitewną, np. „Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną”, bądź po prostu niemal nieustanne wymawianie imienia Jezus. Swoją drogą, duchowość ta cieszy się dziś coraz większą popularnością również w świecie zachodnim, spragnionym prostej drogi do spotkania z Bogiem.
W średniowieczu na Zachodzie zaczęły pojawiać się nowe zakony, a wraz z nimi nowe typy duchowości, łączące ideały życia wspólnotowego i modlitewnego z aktywnością apostolską. Być może jednym z momentów szczególnie istotnych w perspektywie duchowości chrześcijańskiej XXI wieku było ukształtowanie się tzw. duchowości ignacjańskiej, opierającej się głównie na doświadczeniu ćwiczeń duchowych św. Ignacego Loyoli. Choć nie była to wielce nowatorska propozycja względem istniejących wcześniej form, to poprzez położenie akcentu na osobistą więź z Jezusem Chrystusem w codzienności, stała się idealną duchowością dla ludzi żyjących w świecie, niemających czasu, by spędzać długie godziny na modlitwie. Nawet dla młodych jezuitów sam Ignacy udzielił kiedyś listownie następującej instrukcji: „Ze względu na cel studiów scholastycy nie mogą oddawać się długim rozmyślaniom (…). Mogą jednak ćwiczyć się w szukaniu obecności naszego Pana we wszystkich rzeczach, jak na przykład w rozmowie, chodzeniu, patrzeniu, smakowaniu, słuchaniu, myśleniu oraz we wszystkich czynnościach, albowiem prawdą jest, że Jego Boski Majestat znajduje się w każdej rzeczy przez swoją wszechobecność, potęgę i istotę (…). To doskonałe ćwiczenie przygotuje nas na wielkie nawiedzenia Pana nawet w czasie krótkiej modlitwy”.  

Duchowość kryzysu
Kontrowersyjny indyjski nauczyciel modlitwy, towarzysz duchowy i psychoterapeuta Anthony de Mello SJ, czerpiący z duchowości Zachodu i Wschodu (również niechrześcijańskiego), utożsamiał duchowość z rodzajem duchowego przebudzenia, dzięki któremu zaczynamy patrzeć na rzeczywistość w nowy sposób, z większą wolnością i zdolnością, by naprawdę kochać. Pisał wprost: „Nie. Nic nie jest bardziej praktyczne niż duchowość”.
W podobnym duchu wypowiadał się też jeden z moich osobistych mistrzów duchowych Cecil Azzopardi SJ. Nie przestaje towarzyszyć mi odnoszący się do duchowości obraz, zapamiętany z rekolekcji, które odprawiałem kiedyś pod jego kierunkiem. W każdym człowieku jest Źródło Wody Żywej, Źródło prawdziwego szczęścia, wolności i miłości, będące niezbywalnym śladem obecności Stwórcy. Z czasem, na skutek różnych doświadczeń, zaczynamy jednak się bać, że kiedyś może zabraknąć nam tej Wody Żywej. Tworzymy więc sobie zbiornik ze ścianami zbudowanymi z – nazwijmy to – „fałszywego ja”, skonstruowanego z uwagi innych, słów docenienia i uznania oraz gorliwie zbieranych dowodów, że jesteśmy godni szacunku i bycia kochanymi. Z czasem ściany tej cysterny stają się na tyle wysokie i nieprzemakalne, że Boskie Źródło Wody Życia zostaje zupełnie odseparowane od naszej codzienności. Boimy się jednak pójść w głąb własnego serca, własnych pragnień, często naznaczonych zranieniami, bo wydaje nam się, że jeśli to wszystko, co tak skwapliwie budowaliśmy, runie, stracimy wszystko. W końcu przychodzi jednak moment, kiedy coś uderza w  to nasze status quo i ściany tego metaforycznego zbiornika się rozpadają. Czasem dzieje się to na skutek jakiejś sytuacji granicznej, jak ciężka choroba, śmierć kogoś bliskiego, odrzucenie. Czasami po prostu na naszej duchowej drodze dochodzi do radykalnego przewartościowania. Kryzys ten staje się zatem szansą, by – zamiast na nowo budować lękowe mury – zanurzyć się w doświadczeniu bezinteresownej miłości i wolności względem samego siebie, innych ludzi i samego Boga. To doświadczenie jest na tyle silne, że wymaga jakiejś formy wyrazu: wówczas może narodzić się prawdziwa modlitwa. Zarówno w tradycyjnych formułach, jak i przez ekspresję artystyczną. Prawdziwa sztuka jest bowiem tylko jednym z imion duchowości.

W codzienności
Ostatecznie zatem prawdziwa duchowość jest czymś bardzo zwyczajnym. Nie jest czymś, co odkleja nas od naszej codzienności, ale wręcz przeciwnie, sprowadza nas na ziemię, do naszych relacji, obowiązków i przyjemności. Pozwala nam jednak na głębsze ich przeżywanie i smakowanie, dzięki cichemu i pokornemu kontaktowi z własnym sercem, w którym przeczuwany obecność Żywego Boga.
To jest tak proste, że aż może być rozczarowujące. Szczególnie jeśli oczekujemy duchowych fajerwerków. Jednak Bóg, jakiego znamy z Objawienia, wydaje się Bogiem prostoty, małych spraw i codziennej nadziei. Możemy więc pozwolić sobie na komfort zwyczajności.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki