Logo Przewdonik Katolicki

Mieć serce Jezusa to być otwartym na drugiego

ks. Wojciech Nowicki, redaktor naczelny
fot. Malte Mueller/Getty Images

W Dzieciątku narodzonym w Betlejem bije już serce, które na krzyżu zostanie włócznią przebite.

Na ile uważnie przeczytałem encyklikę Franciszka, nie nawiązuje on wprost do Bożego Narodzenia. Jeśli kult Serca Jezusowego zrodził się z adoracji Jego ran, a przede wszystkim otwartego boku, by rozwinąć się w dobrze nam znane nabożeństwo zaproponowane przez św. Małgorzatę Marię Alacoque, a potem rozwinięty jeszcze w kierunku kultur Bożego Miłosierdzia, to nie powinno to w żaden sposób dziwić. Ukrzyżowany jest źródłem tej pobożności.

Od wcielenia po krzyż
A jednak pośrednio trudno nam w rozważaniu o Sercu Jezusa pominąć tajemnice wcielenia i narodzenia Syna Bożego. 
Zacznę od anegdoty. Podczas wykładów na teologii jeden z profesorów zwrócił uwagę, że prawdę o miłosierdziu Bożym niesłusznie zawężamy jedynie do wydarzeń na Golgocie, gdzie z przebitego boku Jezusa wypłynęły krew i woda jako zdrój miłosierdzia dla nas, powtarzając za św. Faustyną Kowalską. Bóg objawia swoje miłosierdzie najpierw w tym, że przyjmuje naszą naturę i przychodzi na świat jako człowiek.
Istnieją takie przedstawienia sceny narodzenia Chrystusa Pana, w których na pierwszym planie jest grota, a w niej Dzieciątko Jezus, na dalszym jednak, gdzieś w oddali, widnieje już krzyż. Na Wschodzie często przedstawia się Jezusa złożonego w żłobie, który przypomina kamienny grób. Chrystus Pan przyszedł bowiem odkupić swój lud, a to odkupienie dokona się przez śmierć na krzyżu. W gruncie rzeczy nie da się tych tajemnic rozdzielić.
Co więcej, papież Franciszek kilkukrotnie powraca do wątku, że kontemplacja Serca Jezusa, tak jak i kontemplacja Bożego Miłosierdzia, nie jest jedynie skoncentrowana na jakimś wycinku życia Jezusa, czy jakiejś jego części, ale zawsze dotyczy całej Jego Osoby. Nie da się bowiem kontemplować Chrystusa tylko w części.
Patrzę więc na kult Serca Jezusowego trochę jak na dobrze skomponowany utwór. Przebicie boku Jezusa na krzyżu jest jak finał, w którym głośno i majestatycznie wybrzmiewają wszystkie instrumenty, a chór wprowadza nas swym śpiewem w dramaturgię wydarzeń. Nim jednak orkiestra rozbrzmi finalnymi partiami, wpierw jest cicha uwertura, tak delikatna, jak ciche i delikatne było kwilenie Dzieciątka w betlejemskiej grocie. Pierwszymi partiami tego pięknego utworu o Sercu Jezusa będzie wcielenie i narodzenie, finałem – krzyż. Ale jest przecież jeszcze i epilog, bo krzyż historii Jezusa nie kończy.

Miłość – jedyna motywacja
Podczas rozmowy z Nikodemem Jezus wypowiada słowa, które być może przywołują w naszej pamięci dziecięcą piosenkę, śpiewaną podczas rekolekcji: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). Jezus jest dla nas darem od Ojca. I tym darem jest również Serce, które w Nim bije od samego początku. Dar jednak zakłada dwojakiego rodzaju działanie: obdarowanie i przyjęcie obdarowania. Bóg nas obdarowuje samym sobą w swoim Synu. Pytanie, jakie powinniśmy sobie postawić, brzmi: Czy przyjmuję ten dar? I dalej: Czy na niego odpowiadam?
Jeśli Bóg jest Miłością, jak pisze św. Jan, to znaczy, że wszystko, co czyni, motywowane jest miłością. Począwszy od stworzenia świata, przez odkupienie aż po jego podtrzymywanie w istnieniu. Owa miłość Boża symbolicznie streszcza się w wizerunku Serca Jezusowego.

Misyjny wymiar miłości
Po wyjaśnieniu, czym jest serce, a potem wejściu w tajemnicę Serca Bożego, ukazaniu podstaw biblijnych i teologicznych kultu, również na przykładzie świętych, papież Franciszek w numerze 205 dochodzi ostatecznie do tego, co jest w istocie sednem nabożeństwa, a właściwie sednem życia chrześcijańskiego. Przeczytajmy cały ten fragment: „Chrześcijańska propozycja jest pociągająca, gdy może być przeżywana i ukazywana w całości: nie jako zwykła ucieczka w uczucia religijne lub egzaltowany kult. Cóż to byłby za kult dla Chrystusa, gdybyśmy zadowalali się wyłącznie osobistą relacją, bez potrzeby pomagania innym, by mniej cierpieli i lepiej żyli? Czy będzie się podobało Sercu, które tak bardzo umiłowało, jeśli zatrzymamy się na osobistym doświadczeniu religijnym, bez żadnego skutku w relacjach braterskich i społecznych? Bądźmy uczciwi i czytajmy Słowo Boże w całości. Lecz z tego samego powodu powiedzmy, że nie chodzi bynajmniej o jakąś promocję społeczną, pozbawioną znaczenia religijnego, która ostatecznie byłaby pragnieniem obdarowania człowieka czymś mniejszym niż to, co Bóg chce mu dać. Dlatego musimy zakończyć ten rozdział, przypominając o misyjnym wymiarze naszej miłości do Serca Chrystusa”.
Cała pobożność chrześcijańska nie jest skoncentrowana jedynie do wewnątrz. Nawet jeśli szukamy nieraz momentów ciszy, albo Bóg daje nam wewnętrzne poruszenia, to podobnie jak Chrystus dał doświadczenie swej boskości trzem wybranym uczniom na Górze Przemienienia. Było to ich osobiste doświadczenie, ale dane po to, by później mogli je wykorzystać w służbie ludziom, a w przypadku Piotra z całą pewnością w wypełnianiu swego zasadniczego powołania – umacniania braci w wierze. Jeśli więc nasza pobożność w żaden sposób nie przekłada się na życie, nie przemienia nas i nie otwiera na drugiego, jest zwyczajnie fałszywa. Można uczuciowo, emocjonalnie i głęboko przeżyć liturgię Eucharystii, ale co z tego, jeśli wyjdziemy z kościoła i z wyższością spojrzymy na żebrzącego u jego drzwi żebraka albo pogonimy w niewybrednych słowach zbierających na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy młodych ludzi.

Nie chodzi o filantropię
Z drugiej strony Franciszek słusznie podkreśla, że chrześcijanom nie chodzi o filantropię. Kiedy cesarz Julian Apostata zorientował się, że mieszkańcy imperium z wielkim uznaniem patrzą na chrześcijan – ci bowiem bez względu na wyznanie, płeć czy pochodzenie służyli pomocą każdemu człowiekowi – nakazał stworzenie instytucji charytatywnych. Jego plan ostatecznie nie powiódł się, jak pisze Franciszek, „z pewnością dlatego, że za tymi dziełami nie kryła się chrześcijańska miłość, pozwalająca uznać wyjątkową godność każdego człowieka”. 
Krytycy papieża zarzucają mu czasem „dobroludzizm”. W istocie, Franciszek często podkreśla misję bycia dobrym. Sęk w tym, że to sam Jezus do tego zachęca. I właśnie dobro, które wypływa z serca ukształtowanego na wzór Chrystusa, jest tym, co niesie przebaczenie grzechów, nie zaś wierne zachowywanie prawa, które zamiast serce uwrażliwiać, może je zwyczajnie zatwardzać. Czyż nie taki wniosek płynie z przypowieści o miłosiernym Samarytaninie?

Nowe formy, stare prawdy
Na koniec warto podkreślić, że w naszym kulcie Serca Jezusowego nie musimy ani ograniczać się do znanych form nabożeństwa, ani przyjmować wszystkiego, co znajdujemy w prywatnych objawieniach, jakie miała choćby św. Małgorzata. „Ważniejsze od szczegółów jest sedno przesłania, które do nas dociera, a które można podsumować słowami, jakie usłyszała św. Małgorzata: ‘Oto Serce, które tak bardzo ukochało ludzi, że w niczym nie oszczędzając siebie, całkowicie się wyniszczyło i ofiarowało, aby im okazać miłość’” – pisze Franciszek. I apeluje, by nie koncertować się w swojej duchowości „na ludzkim wysiłku, własnych zasługach, ofiarowywaniu wyrzeczeń, na określonych praktykach mających na celu ‘zasłużenie na niebo’”. Jak mówiła św. Teresa od Dzieciątka Jezus, „zasługa nie polega na tym, by czynić i dawać wiele, ale raczej na tym, by przyjmować”. 
Franciszek: „Z rany boku Chrystusa nadal płynie to źródło, które nigdy się nie wyczerpuje, nie przemija, zawsze ofiarowuje się na nowo temu, kto chce kochać. Tylko Jego miłość sprawi, że nowa ludzkość będzie możliwa”. Pozostaje nam przyjmować tę miłość i tą miłością obdarowywać innych. Oto kwintesencja nabożeństwa do Serca Jezusa.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki