Logo Przewdonik Katolicki

Mędrzec

Elżbieta Wiater
fot. Wikimedia COmmons

W Polsce mówi się raczej o królach, ale tekst biblijny podaje jako ostatnią grupę tych, którzy przyszli nawiedzić Narodzonego, mędrców. A takim niewątpliwie był św. Jan od Krzyża, w końcu nie bez powodu w 1926 roku został ogłoszony doktorem Kościoła.

Większość z nas kojarzy go raczej jako mistyka i poetę, zresztą całkowicie słusznie. Nadto współreformatora, wraz ze św. Teresą z Ávili, zakonu karmelitańskiego, przede wszystkim jego męskiej gałęzi. Jego doktryna duchowa jest jednym z fundamentalnych podejść do rozwoju wewnętrznego chrześcijanina, ale w zachodniej mentalności to jeszcze nie czyni z niego mędrca, kojarzonego raczej z intelektualistami takimi jak św. Tomasz z Akwinu lub św. John H. Newman. Inaczej na to patrzy Kościół prawosławny – w nim mędrcem, a więc prawdziwym teologiem, jest przede wszystkim mistyk, czyli ten, kto osiągnął szczyt poznania. A z takim podejściem świętego karmelitę jak najbardziej możemy utożsamić.

Nada
W Janowym poszukiwaniu Boga wciąż powraca hiszpańskie słowo nada – nic, oznaczające ogołocenie, a w pismach karmelity rezygnację ze wszystkiego, co Bogiem nie jest lub od Niego oddziela. Pojęcie to dobrze opisuje też życie Jana de Yepes (1542–1591), bo jest to biografia pełna strat i małości. Jako kilkulatek utracił ojca, który przedwcześnie zmarł, a ponieważ ten został wykluczony z rodziny za to, że popełnił mezalians (ożenił się z kobietą z ludu), wdowę i jej dwóch synów dotknęła nędza. Ta zaczęła więc wędrować po kraju, szukając miejsca, w którym łatwiej byłoby jej utrzymać siebie i dzieci, tym samym nie mieli oni miejsca, które mogliby nazwać domem. Jan wcześnie, jeszcze jako dziecko, podjął pracę zarobkową, imając się różnych zawodów. Nie tylko wspierał matkę, ale też odkładał pieniądze, ponieważ miał wielkie marzenie – chciał zostać kapłanem, a do tego potrzebował odpowiedniego wykształcenia, a to z kolei kosztowało. Nic, a więc głód i niedobory z okresu dzieciństwa, odbiły się także na nim samym, ponieważ na ich skutek był drobny i niski.
Było w nim jednak coś wielkiego, co prawdopodobnie odziedziczył po swoim ojcu, który w imię miłości potrafił wzgardzić majątkiem i znaczeniem płynącym z wysokiego pochodzenia. Tym czymś była zdolność do wielkodusznego podążania za swoją największą wewnętrzną namiętnością – pragnieniem zjednoczenia z Bogiem. To ona była źródłem jego duchowej wielkości, bo jak w jednym ze swoich dzieł pisze: „Dla przezwyciężenia bowiem wszystkich pożądań i upodobnienia we wszystkich rzeczach, do których miłość i skłonność uczuciowa zapala wolę, by się nimi radowała, trzeba większego ognia, rodzącego się z innej, większej miłości. Tą miłością jest jej [duszy] Umiłowany. W Nim złożywszy upodobanie i z Niego czerpiąc siłę będzie miała dosyć mocy i wytrwałości, by z łatwością porzucić wszystko inne” (Droga na Górę Karmel 1,14,2).
 
Duet z nieba rodem
Do kapłaństwa Jan przygotowywał się w kolegium jezuickim, ale ostatecznie wybrał zakon karmelitów (chociaż nawet to było dla niego na pewnym etapie za mało, bo rozważał przejście do kartuzów). Jako karmelita ukończył studia teologiczne i filozoficzne w Salamance, po czym w wieku 25 lat przyjął święcenia kapłańskie. W dniu, kiedy odprawiał mszę prymicyjną, spotkał kobietę, z którą będzie potem podążał drogą do Pana – św. Teresę z Ávili. Mimo że w korespondencji będzie żartowała z jego postury, sugerując, iż jest on połową kapelana, w Dziejach fundacji znajdziemy pełne podziwu i szacunku słowa na jego temat. A kiedy Jan trafił, niesłusznie oskarżony przez swoich współbraci o nieposłuszeństwo, na dziewięć miesięcy do karceru (wewnętrznego więzienia) w klasztorze w Toledo, walczyła o jego uwolnienie, modliła się i ofiarowywała cierpienie w jego intencji, zaś ucieczkę więźnia przyjęła z wielką radością. Notabene wtedy przydała się drobna sylwetka karmelity, bo zbiegł przebrany za kobietę, a atletyczna sylwetka mogłaby mu cokolwiek utrudnić taki crossover.

W radykalnym poszukiwaniu kontemplacji
Teresie udało się namówić Jana do zostania reformatorem, ponieważ obiecała mu, że wybierając tę drogę, będzie mógł żyć równie radykalnie życiem kontemplacyjnym jak pustelnicy. Jak widać, trudno świętej odmówić zdolności negocjacyjnych, a zwłaszcza umiejętnego doboru argumentów. Wróćmy jednak do Jana. Rok po święceniach karmelity, a więc w 1568 roku, karmelitanka wynegocjowała od pewnego szlachcica w Duruelo budynek na męski klasztor. Początkowo warunki były w nim tak tragiczne, że nawet Teresa, która przy zakładaniu kolejnych fundacji widziała i zniosła już wiele, była pod wrażeniem wytrwałości i gorliwości zakonników, zaś Jan, przynajmniej zewnętrznie, mógł w pełni się cieszyć upragnionym nada. Wtedy to przyjął przydomek „od Krzyża”, jasno określając w ten sposób, jaką duchową ścieżkę wybiera.
Przez następne dwa lata odpowiadał za formację nowicjuszy, zaś kiedy powstał w Alcali pierwszy klasztor zreformowany, czyli karmelitów bosych, został tam rektorem, równocześnie posługując jako spowiednik karmelitankom w Ávili. Obie posługi przerwało aresztowanie i więzienie, o którym wspomniałam wcześniej. W nim Jana obdarto z ubrań, głodzono i chłostano, było to więc bardzo długie dziewięć miesięcy. Kiedy zdołał uciec i oczyszczono go z zarzutów, ponownie zaangażował się w prace nad rozwojem zreformowanej części zakonu. Był przełożonym, fundatorem nowego domu, a w 1585 roku wybrano go na  wikariusza prowincji Andaluzja. Wiele, zbyt wiele jak na Janowe umiłowanie niczego.
Pan jednak nie pozwolił, by jego Umiłowana dusza cierpiała zbyt długo w wyniku posiadania. Najpierw ciężko i przewlekle zachorowała. Potem w wyniku rozgrywek politycznych (do głosu doszło stronnictwo złagodzonej reformy) na pierwszej kapitule klasztorów zreformowanych w 1588 roku Janowi odebrano wszystkie urzędy i wysłano go, czy raczej zesłano, na jego prośbę, do domu w Ubedzie, gdzie przełożony był mu wyjątkowo nieżyczliwy. Tam zmarł trzy lata później, w zapomnieniu i opuszczeniu, 14 grudnia 1591 roku, mając zaledwie 49 lat. Na ołtarze wyniesiono go w 1675 roku, w XX wieku, jak wspomniałam we wstępie, otrzymał tytuł doktora Kościoła.

Poszukiwanie wcielonego Piękna
Jan był człowiekiem wyrzeczenia, ale to nie znaczy, że gardził tym, co stworzone. Co prawda notuje: „Wszystkie stworzenia to tylko okruszyny, które spadły ze stołu Bożego” (Droga na Górę Karmel 6,3), ale jest katolikiem z krwi i kości, co oznacza, że dla niego jedną z kluczowych prawd o Bogu jest to, że się wcielił. To zaś zmienia w olbrzymim stopniu perspektywę widzenia wszystkiego, co materialne, a przede wszystkim ludzkiej cielesności – to ją przecież przyjął Syn Boży. Jan zachwyca się pięknem tego, co wyszło spod Bożej ręki, a może to czynić odważnie i w pełni, bo w jego hierarchii wartości, w tym piękna, na samym szczycie jest Bóg i zdobyciu jedności z Nim podporządkowane jest wszystko, także zachwyt doczesnością. W Pieśni duchowej karmelita napisał wręcz, że Wcielenie wyniosło człowieczeństwo do piękności Boga – dzięki temu, że Syn począł się jako człowiek, ukazał zawartą w naszej naturze zdolność do bycia coraz doskonalszymi ikonami Stwórcy w świecie, zdolność do promieniowania miłością, jaką jest Bóg, Jego pięknem. Nie tylko ukazał, bo dzięki Jego misterium paschalnemu każdy wierzący w Niego zostaje także zdolny do takiego promieniowania dzięki otrzymanemu Pocieszycielowi. On właśnie dokonuje radykalnego oczyszczenia, tak aby nic nie przesłaniało zapalonego w nas przez Ducha światła. Nic, czyli nada.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki