Marszałek Sejmu Szymon Hołownia ogłosił, że prezydencka kampania wyborcza ruszy 8 stycznia, bo wtedy wyda zarządzenie o rozpisaniu wyborów prezydenckich. Chwilę później dwie największe partie ogłosiły swoich kandydatów w wyborach prezydenckich. Koalicję Obywatelską reprezentować będzie prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, zaś Prawo i Sprawiedliwość poprze prezesa IPN Karola Nawrockiego. Nawrocki teoretycznie jest kandydatem obywatelskim, zgłoszonym przez komitet, na czele którego stoi prof. Andrzej Nowak, ale to tylko wybieg, który ma pokazać, że to nie Nawrocki wstępuje do PiS, by kandydować w wyborach, ale że PiS przychodzi do bezpartyjnego Nawrockiego i udziela mu poparcia. Wynika to z kalkulacji, że PiS po ośmiu latach rządów dość się zużyło, więc większe szanse ma kandydat szeroko rozumianej prawicy, a nie jedynie Prawa i Sprawiedliwości.
Duża część kampanii wyborczej toczyć się będzie w sieci. I to znak, że czeka nas czas brutalnych ataków, a internetowe trolle mogą liczyć na złote żniwa. Skąd taka teza? Trzaskowski jeszcze od czasów jego pierwszych wyborów na prezydenta Warszawy, a więc od 2018 roku, jest ulubionym celem ataków części prawej strony w sieci. Jak zauważał ostatnio analityk internetu Michał Fedorowicz, choć do wyborów jeszcze daleko, od miesięcy trwała kampania negatywna, której adresatem był Trzaskowski. A rozpoczęcie realnej kampanii tylko tę dynamikę zwiększy. Zwolennicy i przeciwnicy prezydenta Warszawy będą się więc brutalnie ścierać w sieci.
To samo czeka Nawrockiego. Największym problemem, jaki PiS ma bowiem ze swoim kandydatem, jest jego słaba rozpoznawalność. Oczywiście kojarzą go ludzie zainteresowani historią – jako szefa najważniejszej instytucji zajmującej się pamięcią w Polsce – oraz polityką. Ale większość społeczeństwa aż tak polityką nie żyje, więc partia Jarosława Kaczyńskiego będzie musiała się nagimnastykować, by jego rozpoznawalność wzrosła. A że najszybciej (a równocześnie najtaniej) rozpoznawalność zbudować właśnie w sieci, to tam najprawdopodobniej skoncentrują się wysiłki sztabu wyborczego. A każda akcja spotka się z reakcją, więc im mocniej PiS będzie swego kandydata promować, tym więcej wysiłku wkładać będą jego przeciwnicy, by go zohydzić.
I tak to by się toczyło w normalnych warunkach. Ale warunki nie są normalne z dwóch ważnych powodów – po pierwsze na Wschodzie trwa wojna. A Rosja już nie raz udowodniła (ma do tego farmy specjalnie wyszkolonych trolli, czyli siejących nienawiść fałszywych kont), że uwielbia manipulować emocjami w sieci, szczególnie na platformach społecznościowych, by wpływać na wyniki wyborów. Tam, gdzie nie może wysłać akcji bezpośredniego sabotażu i kupować głosów – jak to było w Gruzji czy Mołdowii – tam posługuje się ingerencją w kampanię za pomocą właśnie platform społecznościowych.
Drugim powodem, dla którego warunki nie są normalne, jest dostępność sztucznej inteligencji (AI). Podczas kampanii przed listopadowymi wyborami w USA widać było, jak sieć została zalana materiałami wygenerowanymi przez AI, setkami, tysiącami fałszywych filmików chwalących jednego kandydata i ośmieszających innego. Sztuczna inteligencja szczególnie w przypadku dezinformacji daje możliwości, o jakich dawniej sztabowcom się nawet nie śniło. Trzeba więc będzie na parę miesięcy zatkać nos i ten okres przeczekać.