Dla mnie Warszawa jest miastem obcym. Owszem, stolica, choć wiadomo jaki ma się w każdym kraju stosunek do stolic. Metropolia pełną gębą, bo przecież jako jedyne miasto w Polsce ma metro. Centrum życia przekonane często, że poza jego rogatkami to już życia nie ma: tam są politycy, biznesmeni i artyści, telewizje, radia, a w innych regionach kraju to pustynia. I jeszcze do tego ten magnetyzm, który przyciąga do stolicy ludzi z różnych stron; złudzenie, że jest to rezerwuar szans dla każdego, na co pobłażliwie patrzą warszawiacy „od pokoleń” (choć chyba najbardziej ci, którzy warszawskością chcą zakryć swoje ludowe pochodzenie). Jako się rzekło, jednak miasto to obce, ale ma ono szczęście do literatury, przeważnie na swój temat. To sprawia, że Warszawa staje się miastem mitycznym, także dlatego, że sama jest wielkim mitem: feniksem odradzającym się z popiołów 1944 roku, a u jej powstania także znajdujemy mit o gościnnych Warsie i Sawie, od których miasto miało przyjąć swą nazwę.
Historia i historie
Pomińmy motyw spaceru po mieście w Lalce Prusa, bo było to zupełnie inne miasto, ale już w trakcie hekatomby powstania warszawskiego opisywał je np. Miron Białoszewski w swoim Pamiętniku z Powstania Warszawskiego. Po wojnie kontynuował ten specyficzny spis ulic, ludzi i zdarzeń w swoim Tajnym dzienniku, w którym wręcz poetycko relacjonował swoje życie, spędzone głównie w Warszawie. Podziemny, przestępczy i tajemniczy świat ukryty na zapleczach kamienic i wśród ich ruin zobrazował Leopold Tyrmand w Złym. Tadeusz K. z Małej Apokalipsy Konwickiego także przemierza warszawskie trakty, zanim dokona tego, co zamierzał dokonać. Królestwo Szczepana Twardocha natomiast rozgrywa się na gruzach miasta pozostałych po powstaniu warszawskim. Obie książki Twardocha (bo jeszcze wcześniejszy Król) odmalowują niesamowity obraz miasta – Warszawa była „królestwem” głównego bohatera, Jakuba Szapiro.
Ma nasza stolica ogromny potencjał literackotwórczy nie tylko przez lobbing zapalonych varsavianistów, ale też przez to, że co krok łączy się w niej Historia – doniosłe wydarzenia, powstania, sejmy i heroizm – z codziennymi historiami mieszkańców zamożnych i biednych, aktywnych i biernych, ukrytych w tysiącach mieszkań, tworzących niezwykle rozbudowany organizm. Niektórzy takie miejsca, w których wciąż toczy się życie, ale które wcześniej naznaczone zostały kołem historii, traktują z ogromnym nabożeństwem. Dlatego wędrówkę pisarza z „rozbudowanej noweli”, jak ją nazywa sam autor Sierpnia, odczytałem jako pielgrzymkę. Nie jest to bowiem zwykły spacer, snucie się po znanych i nieznanych miejscach, bo odwiedzanie tych miejsc odnosi autor do innych rzeczywistości. Jest to źródłem duchowych doznań, refleksją o kondycji życia.
Tak jak w wydanych wcześniej Mikrotykach Sołtys zwrócił uwagę na los osób niezamożnych, a w Nieradości skupił się na doświadczeniu starości, tak Sierpień jest syntezą tych dwóch problemów, wzbogaconą o kolejne wątki. Mamy tu więc bohatera, o którym wiemy, że jest pisarzem, bo pierwsze spotkanie z nim odbywamy w kawiarni, w której zaczyna pisać. Zaproszeni do jego umysłu, nasłuchujemy jego rozważań na temat pisania odręcznego, które męczy, choć było ćwiczone od lat, ale też o tworzeniu literatury (a więc też pisania), która może się stać „wchodzeniem do wczoraj i potem dalej, ile się da, pod prąd czasu”. Niemal natychmiast otrzeźwia go jednak refleksja: „To pewnie przez to ściśnięte ze strachu powietrze poczułem, jak teraźniejszość trzyma mnie w uścisku. Jak z każdej sekundy i minuty życia nie ma ucieczki”. Bohater nie zjadł wprawdzie ciastka, które uruchomiłoby jego strumień świadomości, ale podobnie jak u Prousta, wyruszył w poszukiwaniu straconego czasu.
Kolejne wątpliwości
Pielgrzymka nieznanego nam z imienia bohatera trwa… no właśnie nie wiem, ile dni. Próbowałem liczyć. Jest czwartek, a po nim piątek, dzień po dniu dojdziemy do środy, ale zaraz potem jest noc i dzień, a może dwa dni, a potem znów sobota i niedziela. Czas się rozjeżdża bohaterowi, topi się w oparach snu, gubi się w mgle wspomnień. Jaka mgła w sierpniu? Może poranna, nadwiślańska, bo zdarza się bohaterowi chodzić po swym mieście nad ranem. Ale mimo skwaru, na który wciąż narzeka, czytając Sierpień, miałem wrażenie, że jest mgliście, szaro, że memuary wydobywają się z jakiejś czarno-białej przestrzeni. Może to zasugerowała okładka w takim kolorze? Ale chyba bardziej melancholia wyzierająca z kolejnych zdań, tęsknota za dzieciństwem, za światem, który już przeminął. Stąd i deszcz, i mgła, które od wieków w literaturze tworzą scenografię pamiętania.
Natura podsuwa jeszcze w innych bohaterów. To przede wszystkim ptaki, gołębie będące pełnoprawnymi obywatelami wyimaginowanej republiki „Targówek Fabryczny” – ogromny czarny ptak, który okazuje się kawką, najmniejszą z wronowatych, czy murmuracja szpaków, przypominająca wielgachne czarne chmury lub chmary latających książek. Ptaki lotne jak obrazy z przeszłości, nieuchwytne, a jednak złapane w zasięg wzroku. Po co ptaki latają wielkimi stadami? – pyta ojca bohater: „Nie wiadomo [...] to są bardzo mądre ptaki, choć wyjadają babci czereśnie. Myślę, że bez powodu, dla przyjemności, piękna”. Więc i samo życie ptaka może być pięknem.
Bohater wędruje przez splątaną siatkę ulic, ale i płachty cmentarzy. Zarówno odnajduje stare groby, jak i traci wspomnienia, szczegóły, fakty spajające jego opowieść. Musi posiłkować się pocztówkami wysyłanymi z przeszłości: rewersem z biblioteki, fotografią, pożółkłą książką, która nawet nic nie wyjaśnia, tylko wzbudza kolejne wątpliwości. To przedmioty: zegary, lupa, które jakoś koślawo mierzą czas i nie powiększają już oglądanych obiektów. Nawet wizyta w kościele skłania do wielce teologicznej refleksji: „każda msza kotwiczy poza czasem”.
Zaklęci w słowach
W tej pielgrzymce przenikają się światy. Nagle całkiem realne stają się osoby sprzed dziesiątek lat, zmarli objawiają się w ruchach bądź gestach innych ludzi. Natomiast z rytmu wybijają czasami narratora dziwne postacie: pijak, człowiek z ogromnym wolem pod szyją, starzec z ptakiem, uliczny grajek. Oni wszyscy niczym prorocy nawołują, choć czasem nieświadomie, do jakiegoś opamiętania, przemyślenia konkretnego aspektu rzeczywistości. Nawet w jednolitym społeczeństwie może być wielokulturowo, ale przecież z odmętów dziejów wynurzają się także Żydzi, Rosjanie i Niemcy. Z rodzinnych historii bohatera przychodzą do nas prawosławni mnisi, śpiewający barytonem odwieczne pieśni. A wszyscy oni zaklęci są w słowach, które w Warszawie miały nawet swój dom (Dom Słowa Polskiego), ale wreszcie rozproszyły się na kartach literatury. Zresztą akurat słowa w Sierpniu układają się w niezwykłe konstelacje, może jak wspominana murmuracja ptaków, wydobywając różne kształty wspomnień.
I jeszcze jedna cecha wskazująca na to, że wędrówka bohatera jest pielgrzymką. Otóż pielgrzymka nigdy się nie kończy. Można się na niej zatrzymać, ale po chwili orientujemy się, że idziemy dalej.