Na czarno-białym zdjęciu widzimy kobietę, ubraną w futrzaną kurtkę. Jej duże, czarne oczy zwrócone są w jakiś punkt poza kadrem, na głowie ma wojskową pilotkę. Portret wykonano w kokpicie samolotu, w tle widać rozmazany dwupłatowiec. To Anna Leska, pilotka, pierwsza kobieta i jedna z trzech Polek w brytyjskiej pomocniczej służbie rozprowadzającej samoloty.
Pośród ruin Opery Wiedeńskiej stoi młoda kobieta. Widzimy ją z profilu, słońce pada tak, że cała jej postać jest ocieniona. Możemy dostrzec zarys jej włosów i sukienki. Największe wrażenie robią jej dłonie, uniesione spodnią częścią ku górze w geście lamentu lub dużego emocjonalnego przeżycia. To niemiecka diva operowa Irmgard Seefried, która śpiewa w 1945 r. arię z opery Madame Butterfly. Gdyby nie tytuł, nie zgadlibyśmy, że postać w ogóle śpiewa. Ta jedna sugestia ożywia obraz i niemal słyszymy słowa z drugiego aktu tej opery Pucciniego: z niezachwianą wiarą będę czekać – jako słowa milionów kobiet czekających na powrót mężów i synów z wojny.
Niewyobrażalne zło
Widzimy je także na fotografiach, gdy obdarowują zwycięskich żołnierzy kwiatami, gdy dzielnie opatrują rannych jako sanitariuszki, rzadziej w sytuacjach życia codziennego, gdy samotnie muszą walczyć o przetrwanie.
To tylko jedna strona medalu, gdy widzimy kobiety w czasie wojny, a precyzyjniej mówiąc to, co zachowało się w przedstawieniach kobiet z okresu II wojny światowej. Jeszcze inną kwestią jest to, co one widziały. Jakie obrazy docierały do ich oczu, czy potrafiły sobie wyobrazić front? Czy rozumiały osoby, które stamtąd wracały? Co widziały, gdy do ich miast wkraczały najpierw obce, a potem zwycięskie wojska? Niewiele mamy takich świadectw czy pamiątek. Kto by w czasie wojny zaprzątał sobie głowę fotografią, poza tymi, którzy poczuwali się, mieli moralny obowiązek, by dokumentować wojnę?
Fotoreporter wojenny stawał przed coraz trudniejszym zadaniem. Wrogowie przecież nie zapowiadali kiedy, gdzie i w jaki sposób uderzą. Machina wojenna stawała się coraz bardziej brutalna, a wojna nie była już rozgrywką między armiami, teraz celowały one nawet w cywilów. Pewności przeżycia nie dawała już nawet opaska z czerwonym krzyżem, a co dopiero jakieś oznaczenie prasowe. Największą trudnością był jednak fakt, że to, co się działo na froncie i poza nim, było niewyobrażalne. Postęp techniczny serwował coraz to nową broń, której skutki działania były nieprzewidywalne. Jeszcze bardziej nie do oszacowania było okrucieństwo Adolfa Hitlera i jego fanatycznych poddanych, bo przed 1939 r. jego plany okryte były tajemnicą. Zresztą, nawet jeśli obraz zmilitaryzowanych i gotowych do agresji Niemiec docierał gdzieś na zewnątrz, nikt nie wierzył w ich faktyczną siłę. A może to strach pchał Europejczyków do wypierania tego zagrożenia?
Uroki życia
Film Lee. Na własne oczy rozpoczyna się od takiej sielanki międzywojennych lat we Francji. Spotkania artystycznej bohemy kręcą się wokół nowych form wyrazu, stopniowego poluźniania obyczajów, równouprawnienia. Do takiej grupy należała także Elisabeth Miller, urodzona w małym miasteczku w stanie Nowy Jork, znana powszechnie pod pseudonimem Lee. Po maturze wyjechała do Paryża. Studiowała tam scenografię i kostiumografię, a przyszłość wiązała z teatrem. Potem wróciła jednak do Nowego Jorku, gdzie rozpoczęła studia z rysunku i malarstwa. Pewnego dnia Condé Nast, wydawca „Vouge’a”, chwycił zamyśloną dziewczynę, która niemal wpakowała się pod koła samochodu. Oczarowany jej urodą, przedstawił ją redaktor naczelnej magazynu, na którego okładkę trafiła po niedługim czasie, uzyskując status supermodelki. U szczytu swej kariery wyjechała do Francji, gdzie została uczennicą Mana Raya (fotografa, reżysera i twórcy dadaizmu) i muzą samego Picassa (namalował sześć jej portretów). Sama twierdziła, że woli stać za aparatem fotograficznym, niż pozować przed obiektywem. Kolejny pobyt we Francji poświęciła na twórczość i przyjaźnie, głównie ze znanymi francuskimi surrealistami i innymi artystami: Paulem Éluardem i jego żoną, Rolandem Penrosem (jej przyszłym mężem), Ady Fidelin, Solange d’Ayen i Jeanem Cocteau. Nie mogła znaleźć sobie miejsca, przemieszczała się między Paryżem, Kairem (tam żył jej pierwszy mąż) a Nowym Jorkiem. Amerykańskie gazety nazwały ją m.in. „najsłynniejszym pępkiem Paryża”. Tworzyła surrealistyczne fotografie, a do zdjęć w jej atelier chętnie pozowały sławy tamtych czasów. Bohaterami fotografii byli Max Ernst, Yves Tanguy, Saul Steinberg, Henry Moore, Oskar Kokoschka, Joan Miró czy Desmond Morris. W „Vogue” ukazały się także jej portrety, m.in. Dylana Thomasa, Margot Fonteyn, Gertrude Lawrence czy Dorothei Tanning. Ta litania osób nie ma być tylko wyliczanką, kogo Miller znała bądź nie, czy też jaką miała pozycję w socjecie. Z jednej strony obserwujemy ją jako korzystającą z życia, pełną pasji kobietę. Z drugiej widzimy, jak odpowiada ona na wyzwanie historii, której stawiła czoło i na którą kieruje obiektywy swoich aparatów.
Doceniona odwaga
Wojna zastała ją w Wielkiej Brytanii, gdzie już od jakiegoś czasu współpracowała z miejscową redakcją „Vouge”. Znajomi namawiali ją do powrotu do Ameryki, ona jednak czuła, że pozostaje w centrum wydarzeń, które wymagają odpowiedniej dokumentacji. Przekonała swoje wydawczynie, że trzeba opisywać i pokazywać los ludzi podczas bombardowań, szykujących się do ewakuacji, uciekających do piwnic. To z tego okresu pochodzi jej słynne zdjęcie dwóch pracownic redakcji z maskami przeciwpożarowymi, siedzącymi na progu piwnicy. Miller wiedziała, że by oddać istotę tego, co się wokół niej dzieje, musi wyjść poza konwencję. Nie tylko utrwalić wydarzenia czy sytuacje, ale też zawrzeć na papierze fotograficznym emocje i nastroje tamtych chwil.
Może kobieca intuicja doprowadziła ją do wniosku, że jeszcze ważniejsze sprawy w zupełnie innej ostrości i optyce dzieją się na kontynencie. Jej niespokojny duch ciągnął ją w sam środek frontu, kilkakrotnie starała się u swoich wydawców o pozwolenie na przygotowywanie korespondencji stricte wojennej. Brytyjczykom jednak nie mieściło się w głowie (przynajmniej na początku wojny), by kobieta (poza pomocą medyczną) mogła przebywać w pobliżu wojskowych. Wreszcie pomysłowa Lee wpadła na pomysł, że przecież jest obywatelką amerykańską i to z rodakami może udać się w sam środek wojennych wydarzeń. Choć początkowo nie dopuszczano jej nawet do oficjalnych briefingów prasowych, odnalazła się jednak w tej sytuacji. Zaczęła fotografować obrzeża wojskowych obozów, namioty medyczne, żołnierzy czekających na powrót do domu po odniesieniu ran. Cenzura wojenna nie pozwalała na publikowanie tych wszystkich zdjęć, bo według niej fotografie rozwieszonej w obozie bielizny mogłyby wpłynąć na morale społeczeństwa. Dostrzeżono w końcu jej odwagę i pozwalano towarzyszyć żołnierzom na froncie, dotarła z nimi aż do Paryża, gdzie dokumentowała jego wyzwolenie. Gdy tylko wojna się skończyła, ruszyła ze swoim przyjacielem, korespondentem wojennym i fotografem Davidem Schermanem, w głąb Niemiec. W dniu samobójstwa Hitlera w jego prywatnej rezydencji w Monachium zrobiła sobie słynne zdjęcie w wannie Führera. Dokumentowała okrucieństwa obozów zagłady w Dachau i Buchenwaldzie.
Cena
Te obrazy i przeżycia odcisnęły piętno na jej życiu, po wojnie zmagała się z alkoholizmem. Nikomu też nie opowiadała o swoich doświadczeniach. Po powrocie do Anglii do śmierci w 1977 r. żyła w swojej posiadłości, do 1953 r. wykonując zdjęcia dla „Vouge’a”. Dopiero gdy odeszła, jej synowie odkryli negatywy i fotografie i poznali pełną historię swojej matki, łamiącej schematy, odważnej, ale również doświadczającej cierpienia i to od najmłodszych lat.
Nie dziwię się, że ta kobieta, która lubowała się w surrealizmie, odnalazła się jako korespondentka wojenna. Swoimi pracami mogła przekazywać innym to, czego nie były w stanie oddać słowa. A nawet jeśli były, to niewielu by tym słowom uwierzyło. Jej delikatną, ale silną osobowość świetnie portretuje Kate Winslet. Lee. Na własne oczy to opowieść o kobiecie, która na własne oczy przyjęła okrucieństwo wojny i piękno życia, a swoimi pracami dzieliła się pięknem i prawdą o świecie.
---
Lee. Na własne oczy, reż. Ellen Kuras
USA, Wielka Brytania, Norwegia i in. 2023