Po co chrześcijaninowi medytacja?
– To wynika z naturalnej dynamiki życia duchowego. O ile relacja z Bogiem jest podtrzymywana, to w naturalny sposób ewoluuje od rozbudowanych form słowno-myślnych do tego, co można nazwać medytacją bądź kontemplacją. To naturalne pragnienie każdego człowieka wierzącego, nie tylko chrześcijanina, by dążyć do coraz prostszych form miłosnego trwania przy Bogu.
Pięknie Pan to zdefiniował. To chyba jedna z definicji medytacji?
– Przeciętny katolik, gdy słyszy słowo „medytacja”, ma raczej na myśli to, co fachowo nazywamy medytacją dyskursywną, w której nasze władze – rozum, wola, zmysły – są aktywnie zaangażowane w relację do Boga. To szczególnie widać w tzw. medytacji ignacjańskiej czy lectio divina, gdzie władze wewnętrzne podejmują określoną pracę: rozważania, wnikania w jakiś tekst, szukania odpowiedzi, wyobrażania sobie określonych scen ewangelicznych. Tymczasem w chrześcijańskiej tradycji duchowej jest także medytacja niedyskursywna. W niej nasze władze wewnętrzne są wyciszone i ukierunkowane na jedno: na Boga. Na doświadczenie miłosnego trwania przy Nim. Czyli kluczem jest sposób zaangażowania naszych władz w relacji do Boga.
Gdy mówi Pan o miłosnym trwaniu, od razu wyobrażam sobie, że dla współczesnych, przebodźcowanych ludzi, stale gdzieś dążących, biegnących – to musi być strasznie trudne.
– Rzeczywiście, łatwe nie jest. Potrzeba na pewno trochę determinacji.
Pewnie wśród uczestników spotkań medytacyjnych przez Was organizowanych nie brakuje takich, którzy właśnie od tego przebodźcowania chcą uciec.
– To prawda, mnóstwo ludzi szuka wyciszenia, zatrzymania, pokoju, rozumianego jako wewnętrzny, stabilny dom wśród chaosu i rozedrgania świata. To częsta motywacja. Ale bardzo wielu ludzi szuka prawdziwego pogłębienia życia duchowego – głębszej relacji z Bogiem. Nie znajdują już tego w formach religijnych, w których zostali wychowani. To ich nie karmi duchowo. Mają więc nadzieję, że medytacja pozwoli im pod warstwą zewnętrznej religijności odkryć coś głębokiego, intymnego, unikalnego w relacji do Boga. Ale są również ludzie, których możliwość praktykowania medytacji w tradycji chrześcijańskiej trzyma w ogóle w Kościele. To wszyscy ci, którym we współczesnym Kościele w Polsce wiele rzeczy się nie podoba. Są wreszcie i tacy, których przyciąga zwykła ciekawość. Są zaskoczeni, gdy słyszą, że istnieje coś takiego jak medytacja chrześcijańska.
Przypomnijmy więc, na czym polegała tradycja medytacji, o której rozmawiamy.
– Narodziła się na Wschodzie i jest zakorzeniona w dwóch głównych nurtach. Po pierwsze, pod koniec III wieku w Egipcie, Syrii i Palestynie pojawił się ruch tzw. ojców pustyni. Byli to ludzie świeccy, którzy rozczarowani tym, co na co dzień w Kościele widzieli, wychodzili na miejsca pustynne, aby tam w samotności szukać Boga i pogłębiać z Nim relację. Szukali też urzeczywistnienia tego, co w Nowym Testamencie czytali na temat modlitwy nieustannej. Pisze o tym św. Paweł w liście do Tesaloniczan: „nieustannie się módlcie”. Wśród ojców pustyni narodził się zwyczaj uczenia się na pamięć i powtarzania fragmentów Nowego Testamentu albo Psalmów, ale nie z intencją wnikania w ich treść, ale by przez powtarzanie świętych tekstów osiągnąć stan wewnętrznego skupienia. Chodziło im o stałą pamięć o Bogu. Niektórzy odkryli, że aby doświadczyć tego stanu – „chodzenia w bliskości Boga” – nie trzeba długich fragmentów, ale wystarczy krótka formuła modlitewna na przykład jedno wezwanie z psalmu. Stąd nazwa tej tradycji: modlitwa monologiczna (z gr. monos logos – jedno słowo).
Po drugie, również w Kościele wschodnim narodziła się tzw. tradycja hezychastyczna – nazwa od greckiego słowa hēsychía, czyli wyciszenie. Do powtarzanego słowa lub wezwania następcy ojców pustyni dodali jeszcze oddech i stabilną, nieruchomą pozycję ciała. Zauważono bowiem, że one pomagają w skupieniu, wyciszeniu i miłosnym trwaniu w Bożej obecności. Pięknie wyrażają to słowa św. Jana Klimaka – mnicha eremity w klasztorze św. Katarzyny na Synaju: „Niech pamięć o Jezusie złączy się z twoim oddechem, a wtedy poznasz owoce wewnętrznego wyciszenia”.
Gdy katolik słyszy, że w modlitwie może pomóc oddech czy pozycja ciała, od razu zapala mu się czerwona lampka z powodu skojarzeń z buddyzmem, jogą, żeby nie powiedzieć – okultyzmem…
– Nie dziwię się, bo ten trójnóg, o którym mówi nasza tradycja medytacyjna – słowo, oddech i ciało – występuje również w innych praktykach religijnych. Medytacja funkcjonuje przecież we wszystkich wielkich tradycjach duchowych: w buddyzmie, hinduizmie, u islamskich sufich. Taka jest po prostu natura człowieka. Niezależnie od miejsca zamieszkania czy czasów ludzie wiedzieli, że do pogłębienia relacji z Absolutem, z Bogiem, niezbędne jest wyciszenie, skupienie. Zatem obawy, o których pani mówi, wynikają po prostu z ignorancji, z nieznajomości tradycji i nauki Kościoła.
Co więc odróżnia chrześcijańską medytację od tej niechrześcijańskiej?
– To, co odróżnia chrześcijan od wyznawców innych religii, to wiara dotycząca szczególnej roli Jezusa Chrystusa w historii i Jego dzieła zbawienia. Innymi słowy – kierunek chrześcijańskiej medytacji to zjednoczenie z Bogiem osobowym, bycie z Nim chwila po chwili. Jest to więc zawsze forma modlitwy – intymnej, subtelnej – a nie np. forma treningu uważności. Uważność tak, ale przede wszystkim w służbie modlitwy.
A w sensie fizycznym jest jakaś różnica?
– Z zewnątrz może to wyglądać podobnie jak w medytacji niechrześcijańskiej. Ale tak samo jest na przykład z naszym różańcem. Z zewnątrz to po prostu sznur modlitewny z określoną liczbą koralików czy supełków. Ale sznury modlitewne w podobnej formie występują we wszystkich wielkich religiach. Tymczasem nikomu nie przychodzi do głowy obawianie się modlitwy różańcowej z tego powodu, że w buddyzmie czy hinduizmie występują sznury modlitewne.
Jednak słowa w trakcie medytacji chrześcijanie wymawiają inne.
– Oczywiście, nikt, praktykując medytację w buddyzmie, nie będzie wymawiał imienia Jezus. Jako chrześcijanie posługujemy się różnymi wezwaniami. Ważne, by były krótkie, niczym akt strzelisty. Imię „Jezus” czy po prostu wezwanie „Jezu” albo „Jezu Chryste”, zjednoczone z oddechem, są wskazane. Powtarzana formuła uczy nas pamiętania o Bogu i życia w Jego Miłującej Obecności.
Ciekawi mnie, jak wygląda przygotowanie do praktyki takiej medytacji, szczególnie w przypadku osób, które – jak wspomnieliśmy – oczekują od tej formy modlitwy wyciszenia i odejścia od przebodźcowanego świata.
– Gdy ktoś przyjeżdża na sesję medytacyjną organizowaną przez nasz ośrodek, otrzymuje dogłębne wprowadzenie w praktykę. Mówimy, na czym ona polega, jaki jest kontekst tej modlitwy, jaką pozycję ciała przyjąć, by długo wytrwać w medytacji, w jaki sposób połączyć słowo – formułę modlitewną z oddechem. Mówimy też, co się będzie z nami działo – że będą przychodziły myśli, wyobrażenia, wspomnienia i jak sobie z tym radzić. Bo w tej medytacji, przypomnę, nie zajmujemy się myślami czy wyobrażeniami, ale poprzez powtarzaną formułę modlitewną nieustannie wracamy do trwania w Bożej Obecności. Jeśli ktoś chciałby we własnym zakresie zacząć praktykować taką modlitwę, to jest to możliwe. Dobrze jednak przyjechać choć raz na sesję medytacyjną, aby otrzymać wprowadzenie i doświadczyć medytacji z innymi.
Jest potrzebne do tego jakieś zaaranżowane miejsce, np. wizerunek Pana Jezusa albo kaplica z Najświętszym Sakramentem?
– Rzeczywiście, w tradycji katolickiej jesteśmy przyzwyczajeni, by modlitwę praktykować w sakralnym otoczeniu. Tymczasem w tradycji ojców pustyni i późniejszych mnichów tak nie było. Nie żeby w medytacji przed Najświętszym Sakramentem było coś nie tak – absolutnie! Ale istotą tej medytacji jest uczenie się jednoczenia całego swojego życia z Bogiem. Bycie z Nim w każdym działaniu. Chcemy chodzić w obecności Bożej niezależnie od tego, gdzie jesteśmy i co robimy. Nie dzielimy naszego czasu ani miejsca na ten dla Boga i ten bez Niego, na rekolekcje i codzienność. Św. Jan Kasjan, który przekazał Zachodowi modlitwę monologiczną, wyraził to tak: bardzo mało modli się ten, kto zwykł modlić się tylko wtedy, gdy klęczy, a prawie w ogóle nie modli się ten, kto nawet gdy klęczy, poddaje się rozproszeniom. Jego serce jest wtedy wyrywane ze świadomości bycia przed Bogiem. Oczywiście, w salach, w których odbywają się nasze odosobnienia, są sakralne elementy, często ikony wskazujące na kierunek medytacji. Ale my się uczymy tego doświadczenia niezależnie, czy jesteśmy w miejscu sakralnym, czy też nie. We własnym domu dobrze jest mieć stałe miejsce do modlitwy, oznaczone na przykład ikoną, krzyżem czy świętym obrazem. To pomaga w medytacji zwłaszcza na początku.
Poruszył Pan coś bardzo ważnego. Przecież dla wielu ludzi wierzących Pan Bóg ciągle jest rzeczywistością zamkniętą tylko w kościele albo w pewnych pobożnych praktykach. Nie chcą świętej rzeczywistości mieszać do takich zwykłych czynności jak obieranie ziemniaków, pójście z psem na spacer czy branie prysznica…
– Dlatego medytacja jest tak piękną praktyką, bo obejmuje całość życia, wręcz je przejmuje. Ona sprowadza się do pielęgnowania świadomości obecności Boga, gdziekolwiek jesteśmy, i miłosnej z Nim relacji. Bez podziału na sacrum i profanum.