Logo Przewdonik Katolicki

Ostatnia lekcja Alexa

Monika Białkowska
Warszawa, 22.07.2024 r., ul. Karmelicka. Plakat nawołujący do uwolnienia Alexa Dancyga porwanego jesienią ubiegłego roku przez Hamas | fot. Adam Burakowski/East News

„Alex Dancyg, historyk i orędownik dialogu polsko-żydowskiego, nie żyje”. To niewiarygodne, jak łatwo bogate życie zamknąć w kilku słowach. I jak czasem w kilku słowach zamykać go nie wolno.

Nie potrafię o Alexie Dancygu pisać jak o obcym, chociaż nigdy go nie spotkałam. Jednak jego nazwisko powracało po wielokroć w różnych rozmowach i spotkaniach. Ktokolwiek interesował się judaizmem, wyjeżdżał do Izraela, brał udział w spotkaniach czy konferencjach w Jad Waszem, prędzej czy później spotykał Alexa Dancyga. Starszy pan z siwą brodą czarował sposobem bycia, rozmową i mądrością. Z opowieści tych, którzy go spotykali, nietrudno było wnioskować, że tego człowieka nie da się zapomnieć. 
Wiadomość o jego śmierci nie przyszła nagle. 7 października ubiegłego roku został porwany przez Hamas z kibucu, w którym mieszkał. 10 marca siły Hamasu donosiły o jego śmierci w wyniku izraelskiego nalotu na miasto Chan Junus – informacje te nie zostały jednak wówczas potwierdzone. 22 lipca Izrael potwierdził jego śmierć. Data faktycznej jego śmierci pozostaje nieznana. Nie wiadomo również, w jakich okolicznościach i z czyjej ręki zmarł lub zginął. W śledztwie dopuszczana jest możliwość, że został przypadkowo zabity przez siły izraelskie. 

Chłopak z Mokotowa
Mówił o sobie: „Jestem chłopak z Mokotowa”. Urodził się w 1948 roku w Warszawie i przez lata nie był świadomy swojego pochodzenia. – Na pewno nie kojarzyłem siebie jako Żyda – wspominał. – Ja, Oleś Dancyg, chodzący po Warszawie, byłem stuprocentowym Polakiem. Słowo «Żyd» pojawiło się świadomie dopiero w Izraelu, jak zacząłem się uczyć, zacząłem czytać książki.
Jako dziewięcioletni chłopiec, w 1957 roku wyjechał z rodzicami do Izraela: zaskoczony tym, co się dzieje, z kupioną pospiesznie na drogę książką Winnetou pod pachą. Potem, kiedy poszedł do szkoły w Izraelu i nie rozumiał w niej ani słowa, przeczytał tego Winnetou, jak sam mówił, pewnie ze sto razy.
Dorastał już jak każdy Izraelczyk. Przez wiele lat był żołnierzem, walczył w kilku wojnach. Założył rodzinę, miał dzieci. Był historykiem, mężem, ojcem, dziadkiem, miłośnikiem Henryka Sienkiewicza i polskiej literatury, mieszkańcem i pracownikiem kibucu. Do kibucu jeszcze wrócimy. 

Historia życia
Do Polski pojechał po 30 latach emigracji, jako tłumacz, z jedną z pierwszych grup izraelskiej młodzieży, która miała zobaczyć obóz w Oświęcimiu. Wtedy uświadomił sobie – on, jako Polak i Żyd, doskonale rozumiejący obie historie – że to miejsce jest miejscem tragedii obu narodów i że bardzo trudno będzie to wytłumaczyć żydowskiej młodzieży.
– Wyjazd do Polski jest trójwymiarowy – tłumaczył po latach. – Pierwszy wymiar to Zagłada. To ważny temat, straszna część naszej historii i lepiej o tym mówić, niż zamiatać pod dywan, bo potem to wychodzi jako patologia. Drugim wymiarem jest okazja, by nauczyć te dzieci, kim byli polscy Żydzi. Jaka to ogromna, głęboka, ciekawa cywilizacja. Z historii w szkole izraelskiej temat Żydów w diasporze wypadł, o tym się nie uczy, bo nie ma czasu. Teraz historia Żydów została opanowana przez polityczny sposób uczenia o historii. Ja to nazywam powierzchownym syjonizmem. I teraz dochodzi ten trzeci wymiar – nie można uczyć o historii Żydów polskich bez uczenia o Polsce. Przecież nie spadli z księżyca, prawda? Dlaczego tutaj, dlaczego akurat w tym miejscu, które nam się teraz kojarzy z Zagładą, powstała największa cywilizacja Żydów i żyła tu przez setki lat? Oczywiście, że były różne problemy, ale żyła. To nie jest historia śmierci, tylko historia życia.

Sprawa polska
To właśnie po tamtym pierwszym wyjeździe rozpoczęła się jego współpraca z Instytutem Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Jad Waszem. Od 1990 roku prowadził kursy dla przewodników opiekujących się grupami Izraelczyków przyjeżdżających do Polski. To było dla niego niezwykle ważne zajęcie. 
– Kiedy zaczęły się wyjazdy młodzieży izraelskiej do Polski, nikt nie wiedział, jak trzeba to organizować, i zdarzały się kardynalne błędy – wspominał. – Ale kiedy tych grup się robiło coraz więcej (…) zapadła decyzja, że będą nasi przewodnicy, którzy profesjonalnie się tego nauczą, bo to nie jest zwykła turystyka. To jest dialog o trudnych sprawach. (…) Omawiamy z nimi też problemy: Kościół katolicki a Zagłada, co to była „Solidarność”, dlaczego to jest ważne, dlaczego ważny jest polski papież. (…) Przychodzą pierwszego dnia i widzę po twarzach, jak myślą: „Czego on chce od nas? Kto to jest ten Mieszko, po co nam to? My chcemy Majdanek, a tu przychodzi jakiś i gada o Mieszku i Zygmuncie jakimś, czego nawet nie da się wymówić. My chcemy Majdanek, tam nas zabijali, krew się lała, a ten zaczyna coś takiego”. Muszę ich do tego przekonać, z większością się udaje. I potem nie mogą już mnie wypędzić ze swoich umysłów. Znaczy mnie i tej sprawy polskiej. 

Serce w dwóch miejscach
Jego życie toczyło się w dwóch miejscach. Jeździł do Polski, prowadził kursy dla przewodników. Jednocześnie mieszkał i pracował w kibucu, będąc jednym z najgorętszych orędowników ich idei. Opowiadał, że w dziwny sposób znalazł się tam, gdzie powinien, bo chciał być i w Polsce, i z Izraelu. To właśnie w Polsce miał większość przyjaciół, z którymi mógł toczyć długie rozmowy. Mieszkańcy kibucu często nawet nie wiedzieli, czym poza tym Alex się zajmuje: dziwili się tylko, że znów wyjechał. Denerwował się na to czasami, ale wiedział, że ma wsparcie w rodzinie. – Moja rodzina to rozumie – mówił. – No, czasami słyszę: „Znowu jedziesz? Znowu jakiś Polak przyjeżdża i trzeba mu gotować?”. Biedna żona, została wciągnięta w tę moją przygodę, bo wie, że dla mnie to bardzo ważne. 

Na granicy
Od młodości aż do porwania mieszkał w kibucu Nir Oz. Kibuce to spółdzielcze gospodarstwa rolne, w których ziemia i środki produkcji są wspólne. Mieszkańcy kibucu mieszkają w nim dobrowolnie. Nie mają własnego majątku, kluczowe decyzje podejmują wspólnie, każdy z nich ma równe prawa i obowiązki. 
Kibuc Nir Oz leży w zachodniej części pustyni Negew, przy granicy Strefy Gazy. To nigdy nie było bezpieczne miejsce. Alex mówił o nim: – Jesteśmy właściwie jakąś jednostką bojową, bo siedzimy dwa kilometry od granicy. Cała granica ze Strefą Gazy to są kibuce, bo oni tam dostali ziemię i orali aż do granicy. To ma wymiar militarny, tylko, cholera, czy ja dalej muszę być tą granicą militarną? Wcale nie chcę. Jak jestem w Polsce, to też dostaję esemesa, którego do wszystkich ludzi wysyła ktoś, kto się zajmuje wojskiem. I czytam: „Wszyscy mają zostać blisko schronu, bo chyba będzie bombardowanie od strony Strefy Gazy”. Ja wcale tego nie chcę, ale kibuce miały ogromny wpływ na granice, na utrzymanie w nich Izraela. 

Lekcja historii
7 października 2023 roku przed siódmą rano to właśnie tam, w ukochanym przez Alexa kibucu Nir Oz, rozpoczęła się trwająca wciąż wojna z Izraelem. Bojownicy Hamasu w ciągu dziewięciu godzin zamordowali czterdziestu sześciu mieszkańców kibucu, a siedemdziesięciu jeden uprowadzili do Strefy Gazy jako zakładników. Pośród nich był Alex Dacyg. Jego żona i troje wnuków ocalało, ukrywając się przez siedem godzin w domowym schronie. Świadkowie mówią, że Alex miał nie bronić się ani nie walczyć. Wyszedł z domu i oddał się w ręce bojowników, co prawdopodobnie w tamtym momencie ocaliło mu życie. Bojownicy Hamasu zabrali go do samochodu z dwoma sąsiadami i zawieźli do Chan Junus, miasta w południowej części Strefy Gazy. Znów od świadków wiadomo, że tłum miał wyciągnąć go tam z auta i pobić. Kiedy w listopadzie dotarły o nim wieści, Alex żył jeszcze i w niewoli prowadził dla współzakładników wykłady z historii. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki