Logo Przewdonik Katolicki

Wiara za cuda

bp Damian Muskus OFM
il. A. Robakowska

Ja jestem chlebem życia - J 6, 24–35

Najpierw zauważyli brak. Z pola widzenia zniknął im Jezus i Jego uczniowie. Zaczęli więc Go szukać w nadziei, że z Nim już nigdy nie zaznają głodu, że On zaspokoi wszystkie ich potrzeby i pragnienia. Wcześniej na ich oczach uczynił cud rozmnożenia chleba. To wtedy dla nich stał się gwarancją powodzenia i bezpieczeństwa. Będąc w pobliżu Mistrza, nie zginiemy – tak z pewnością myśleli, gdy gorączkowo wsiadali do łodzi, by Go odnaleźć.
Kogo widzieli w Jezusie? Mesjasza czy proroka? Boga, który przyszedł na świat, aby dać im zbawienie? Mądrego nauczyciela? Wrażliwego aktywistę charytatywnego? A może cudotwórcę wspartego jakąś nieziemską mocą, dzięki któremu będą się spełniać wszystkie ich marzenia, dzięki któremu już nigdy nie odczują dotkliwych braków?
Wszystko zaczyna się od pragnienia. Przez pragnienia, odczuwanie braku mówi do nas Bóg. Każdy z nas nosi w sobie tęsknotę, ale nie zawsze potrafi ją sprecyzować, nazwać i zrozumieć.  Wielu próbuje szukać jej zaspokojenia w relacjach, w poświęceniu się ważnym sprawom, ideom, ludziom. Inni próbują ją zagłuszać, szukając zastępczych środków, uciekając w pracę, przyjemności, zdobywanie kolejnych wrażeń i ekscytujących wspomnień, popularność, nałogi. Są jednak i tacy, którzy nie potrafią tej tęsknoty nazwać, bo na co dzień przysłaniają ją podstawowe braki: brak bezpieczeństwa, brak chleba, brak dachu nad głową, zdrowia czy wolności. Brak miłości.
Jezus jednak zna doskonale naszą tęsknotę. Pomaga też ją zrozumieć. Ludzie, którzy pospieszyli za Nim w oczekiwaniu cudów, usłyszeli: „Szukacie Mnie nie dlatego, że widzieliście znaki, ale dlatego, że jedliście chleb do syta. Zabiegajcie nie o ten pokarm, który niszczeje, ale o ten, który trwa na życie wieczne”. Czy Jezus ich skarcił, potępił ich pragnienia, skrytykował ich niezdolność zrozumienia, że On chce dać im nieskończenie więcej niż podtrzymujący życie pokarm; że pragnie wypełnić ich Sobą samym? Nie. Jest nieskończenie cierpliwy, choć domagają się od Niego kolejnych nadzwyczajnych znaków, po których – jak twierdzą – będą potrafili wreszcie Mu uwierzyć.
Wciąż bawimy się w tę grę z Panem Bogiem. Jeśli istniejesz, zakończ wojny, uzdrów umierające dzieci, ocal życie, zaprowadź sprawiedliwość. Jeśli kochasz, daj znak. Jeśli jesteś, pomóż mi… Tyle modlitw, w których stawiamy Bogu warunki, próbujemy się z Nim targować, wymieniamy rodzaje głodu, który powinien zaspokoić, jeśli chce, byśmy Mu uwierzyli.  Tyle pobożnych westchnień, w których to nie On jest najważniejszy, ale nasze potrzeby, tęsknoty, dążenia – dla nas w krótkim momencie najważniejsze, ale w perspektywie wieczności przemijające jak mgnienie oka i ograniczające horyzont do najbliższej perspektywy.
Gdy koncentrujemy uwagę na darach, tracimy z oczu Dawcę. Gdy mnożymy oczekiwania, a ich spełnienie nie nadchodzi po naszej myśli, przestajemy w końcu interesować się Tym, do którego kierujemy nasze prośby. Gdy nie wsłuchujemy się w Miłującego, gubimy miłość, zamykamy się na dary, które przekraczają nasze pragnienia.
Po co przychodzimy do Jezusa? Po to, by coś z Nim „załatwić” czy dla Niego samego? Czego szukamy w Kościele? Jego Głowy i Założyciela czy zaspokojenia własnych tęsknot? Co widzimy w darach, które otrzymujemy od Niego? Znak Jego miłości czy sposób na sytość? Okazuje się, że interesowność wobec Boga ma wiele twarzy i potrafi sprytnie się maskować. 
A co na to Bóg? Wciąż nas miłuje, wciąż daje nam Siebie. Możemy się Nim karmić. Mamy wszystko, by żyć w pełni. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki