Cud rozmnożenia chleba musiał zrobić wielkie wrażenie na ludziach. Nic więc dziwnego, że podekscytowani tym wydarzeniem zaczęli szukać Jezusa. Ewangelista Jan opisuje dość szczegółowo, jak Go wypatrywali, jak wreszcie udali się do Kafarnaum, by tam spotkać Nauczyciela. Dlaczego Go szukali tak wytrwale? Co nimi powodowało? Sam Jezus daje odpowiedź na to pytanie, wyrzucając im: „Szukacie Mnie nie dlatego, że widzieliście znaki, ale dlatego, że jedliście chleb do syta”. Tłumy Jego słuchaczy były świadkami rzeczy niebywałej. Na ich oczach Pan rozmnożył chleb, najedli się nim, ale tak naprawdę nie zrozumieli, co się wydarzyło. Cud, którego byli świadkami, nie dał im do myślenia. Nasycili głód, ale nie zobaczyli w tym znaku od Boga. Cudowne wydarzenie, wykraczające poza ramy tego, co naturalne, nie otworzyło im oczu.
Szukali Jezusa może dlatego, że zobaczyli w Nim cudotwórcę. Albo upatrywali w Nim człowieka, przy którym nigdy nie zaznają niedostatku, głodu i nieszczęść. Pewnie wiązali z Nim jakieś swoje nadzieje na poprawę losu. Zabrakło im jednak wiary potrzebnej do zrozumienia, że cudowne znaki, zapowiadane przecież przez proroków, mówią o tym, że z Jezusem na świat przyszło wyczekiwane od wieków zbawienie, że to On jest Mesjaszem, którego wypatrywali. Dlatego, kiedy pytają Go, co mają czynić, odpowiada im: „Wierzcie”. Zawierzyć Jezusowi – to jedyne, czego potrzeba, by otworzyć oczy i popatrzeć na świat po Bożemu.
„Zabiegajcie nie o ten pokarm, który niszczeje, ale o ten, który trwa na życie wieczne, a który da wam Syn Człowieczy” – mówi Jezus. Uświadamia i to, że nie przyszedł na świat, by zaspokajać ludzkie potrzeby, nawet te najszlachetniejsze. Nie przyszedł na świat po to, by rozwiązywać problemy świata, by zapewniać swoim uczniom poczucie bezpieczeństwa, nie po to, by być Królem, tak jak tego pragnęły tłumy zdumione Jego cudami. Celem Jezusa nie była budowa nowego ładu społeczno-politycznego, działalność charytatywna czy tworzenie kodeksu zasad moralnych. On przyszedł po to, by ofiarować człowiekowi zbawienie i życie wieczne, i sam stał się naszym Pokarmem na wieczność.
Takim „pokarmem, który niszczeje” jest przypisywanie Kościołowi funkcji istotnych z punktu widzenia doczesności, ale przemijających i niewiele wartych w perspektywie Bożej. Kościół nie jest więc od tego, by być gwarantem ładu społecznego czy kolebką patriotyzmu. Nie jest od tego, by ustanawiać prawa, nawet nie od tego, by kierować wielkimi dziełami miłosierdzia czy być moralnym kompasem dla społeczeństwa. Misją Kościoła jest sam Chrystus i „zabieganie o pokarm, który trwa wiecznie”, a wiatrem, który go porusza, jest Duch Święty. Ewangelia nie jest zbiorem zasad regulujących życie, ale orędziem nadziei, przestrzenią spotkania człowieka z Bogiem, który go kocha ponad wszystko i ponad wszystko pragnie jego zbawienia. Z tego spotkania rodzi się dobro, które często rozlewa się na świat, w którym żyjemy. W ten sposób go przemieniamy.
Pokusa uzasadnienia miejsca Kościoła w świecie jego „użytecznością” społeczną czy polityczną jest stara jak świat, ale uleganie jej nigdy nie kończyło się dobrze, powodując utratę wiarygodności i zaufania i doprowadzając do zafałszowania Dobrej Nowiny. Za każdym razem, gdy ludzie Kościoła jej się poddają, zdradzają Jezusa. To On bowiem i Jego miłość prowadzi nas przez życie, jest siłą spajającą wspólnotę i Chlebem dającym życie na wieczność. Pytanie brzmi: jak na tę miłość odpowiadamy? Jeśli w naszej odpowiedzi na miłość Jezusa jest choć odrobina interesowności czy szukania profitów – nie możemy mówić, że Go kochamy. Jeśli komuś trudno oddać Mu stery w życiu osobistym czy w zarządzaniu wspólnotą, nie może mówić, że Mu wierzy i chce Go naśladować. Wystarczy spojrzeć w biografie świętych. Początkiem ich nawrócenia nie było szukanie najlepszego programu na życie, ale fascynacja Jezusem dla Niego samego. Ich wielkość na tym polega, że zawierzyli się Mu do końca i bezinteresownie, nie pytając o siebie.