Widzimy trzy grupy ludzi: krewnych Jezusa, uczonych w Piśmie i słuchający Go tłum. Ich reakcje na nauczanie Pana są zastanawiające, bo oto najbliżsi podejrzewają, że – mówiąc wprost – zwariował, uczeni w Piśmie idą jeszcze dalej, twierdząc, że jest opętany, a nieznana gromada przyszła po prostu po to, by Go posłuchać. Pierwsze dwie grupy nie tylko posądzają Jezusa o to, że stracił zmysły czy poddał się władzy Szatana, ale mają też w stosunku do Niego określony cel – trzeba Go pouczyć, żeby nie opowiadał historii sprzecznych z logiką i kulturą religijną Izraela. Trzecia z nich przyjmuje słowa Nauczyciela bez uprzedzeń.
To paradoksalna sytuacja, bo właściwie nikt tak dobrze nie rozumie człowieka, jak jego najbliżsi – przyjaciele, krewni, siostry i bracia, rodzice. Z drugiej strony jednak życie uczy, że z niezrozumienia bierze się wiele rodzinnych kryzysów, może więc to wcale nie jest proste – umieć wznieść się ponad to, co wiemy o kimś bliskim na podstawie spędzonego z nim czasu, wspólnych doświadczeń, historii? W przypadku krewnych Jezusa właśnie tak się stało: uznali, że wiedzą o Nim wszystko i nie potrafili zobaczyć w Nim nic więcej ponad to. Tymczasem – wie to każdy, kto kocha – im bliżej z kimś jesteśmy, tym większą tajemnicą się wydaje, tym większe poczucie, że wciąż musimy go poznawać i odkrywać na nowo. Tak dzieje się w każdej autentycznej ludzkiej relacji. Jeśli jest żywa, staje się źródłem nieustannego zadziwienia drugą osobą. I tak dzieje się również w naszych relacjach z Bogiem. Nie możemy powiedzieć, że znamy Go, bo modlimy się codziennie, czytamy Słowo, przyjmujemy Jego Ciało. Takie stwierdzenie to punkt wyjścia do tworzenia w sobie jakiegoś obrazu Boga, ale na pewno nie do pogłębiania z Nim więzi.
Kolejnym paradoksem pytania o relacje z Jezusem jest postawa uczonych w Piśmie. Ich wieloletne, wnikliwe studiowanie, głoszenie i wyjaśnianie Słowa teoretycznie powinno pomóc im w Jezusie rozpoznać oczekiwanego Mesjasza. Któż lepiej niż oni mógł wiedzieć, kim ma być Zbawiciel i jakie znaki będą towarzyszyły Jego misji na ziemi? A jeśli nawet wiedza nie doprowadzała do rozpoznania Pana, to przynajmniej powinna wzbudzić ich wrażliwość i zaciekawienie osobą Mistrza i Jego nauczaniem. A tymczasem znajomość Pism nie wystarczyła. Zamknęli przed Jezusem umysły i serca. Skupili się na oporze wobec Dobrej Nowiny. Odmówili nawrócenia. To w tym kontekście słyszymy słowa o grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. On nie będzie wybaczony nie dlatego, że na nim kończy się Boże miłosierdzie – z natury przecież nieskończone. Ten grzech nie będzie wybaczony dlatego, że ci, którzy stawiają opór łasce, po prostu tego nie chcą. Odrzucają miłość. Można uważać, że o Bogu wiemy wszystko, można cytować z pamięci fragmenty Biblii i znać tytuły najważniejszych teologicznych rozpraw, ale co z tego, jeśli ta wiedza nie otwiera nas na łaskę?
Trzecia grupa, którą spotykamy dziś w Ewangelii, jest opisana właściwie jednym zdaniem: „I spoglądając na siedzących dokoła Niego, rzekł: «Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten jest Mi bratem, siostrą i matką»”. Nie wiemy, kim są ci ludzie, nie znamy ich twarzy, nazwisk, pełnionych funkcji. Ale dla Jezusa nie są oni tłumem anonimowych postaci. Są Jego braćmi, siostrami, matkami. Dlaczego? Bo otworzyli się na Ewangelię. Bo nawiązała się więź między każdym z nich a Zbawicielem. Nie mogą pochwalić się metryką urodzenia, w której widnieje wpis „krewny Jezusa”, a jednak to oni stanowią Jego rodzinę. Krewniacy, którzy przyszli nawracać Jezusa, pozostali – z własnej woli – na zewnątrz domu. W środku są ludzie, którzy chłoną Jego słowa. Nie ma znaczenia, skąd przyszli i kim są. To nie świadczy o ich wartości, o ich pobożności, o ich religijnej przynależności. Dla Boga najważniejsze jest to, że chcą z Nim przebywać, słuchać Go i Jego słowa uczynić swoim życiem.