Logo Przewdonik Katolicki

Szkoła pojednania

Elżbieta Wiater
IL. Wikimedia, Wlastimil Hofman, Ojcze nasz

Mówienie o grzechu nie jest ani wygodne, ani przyjemne, ani popularne. A jednak nie traci aktualności prośba kierowana do Boga Ojca: „Odpuść nam nasze grzechy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom”.

Jest wiele dróg ucieczki od prawdy o naszej grzeszności. Nie będę ich tu wymieniać, bo ten tekst nie jest podręcznikiem samozakłamania, tylko kolejnym fragmentem komentarza do Modlitwy Pańskiej. A jej piąta prośba to zwrócenie się do Ojca o to, by nam przebaczył, opatrzona pewną istotną klauzulą. Czemu jednak mamy Boga prosić o to, żeby nam coś odpuszczał, jeśli nie czujemy się z żadnego powodu winni? I czy w związku z tym mamy sztucznie generować w sobie poczucie winy, byle się zmieścić w „obowiązującej kościelnej narracji”?

Grzech? Jaki grzech?
Zacznę w swój ulubiony sposób, czyli sięgając do słownika. W Biblii hebrajskiej pojęcie „grzech” pochodzi od rdzenia samogłoskowego oznaczającego przede wszystkim chybienie celu. To ostatnie bywa łączone z kontekstem śmiertelnego zagrożenia, co nie dziwi – w walce życie może się skończyć śmiercią z ręki przeciwnika. Inne znaczenia to: zabłądzić, odczuwać brak wynikający z tego, że nie osiągnęło się czegoś, zaciągnąć winę. Co ciekawe, rzeczownik od tego czasownika oznacza grzech, ale też ekspiację, zadośćuczynienie lub pokrycie straty.
W języku Nowego Testamentu, a więc grece, mamy dwa rzeczowniki oznaczające grzech: hamartia oraz opheilema, z tym że drugi oznacza przede wszystkim dług, zobowiązanie, którą to dwuznaczność dobrze oddaje polskie „wina”, a więc i: „być winnym”. Łukasz w tekście Ojcze nasz używa pierwszego z nich, mimo że w drugiej części tej prośby mówi już o opheilontes, a więc tych, którzy są nam coś winni/zawinili przeciwko nam, co wskazuje na takie znaczenie jako główne. Mateusz konsekwentnie stosuje pojęcie odnoszące się do grzechu rozumianego jako dług. Wiele rozdziałów dalej przytacza zresztą przypowieść Jezusa o nielitościwym dłużniku (zob. Mt 18, 23–35), która jest praktycznym komentarzem do tej prośby z Modlitwy Pańskiej. Zresztą akurat ten ewangelista, w końcu były celnik, świetnie wiedział, co się wiąże z niespłaceniem zobowiązań, zapewne sam miał okazję je egzekwować lub wysyłać innych, by to robili.  
O jaki dług jednak chodzi? Od jakich zobowiązań chcemy być zwolnieni i sami mamy zrezygnować z ich egzekwowania od innych? Światło na to rzucają wcześniejsze prośby – Bóg daje nam życie, mądre przykazania, pokój, łaskę potrzebną do osiągnięcia świętości, bo to obiecał, zawierając z nami przymierze chrzcielne. Jeśli my odmawiamy przyjęcia Jego darów lub je przyjmujemy, ale nie realizujemy naszej części przymierza, zaciągamy u Niego dług czy, mówiąc krócej – grzeszymy.
Wyciągnięcie ręki po łaskę, a potem odmowa lub niewystarczająca współpraca z nią to właśnie sposób, w jaki zaczynamy błądzić, a z biegiem czasu także odczuwać brak, bo wciąż nie osiągamy tego, czego szukamy (i tak wracamy do hamartia). Wąż Ewie i Adamowi obiecywał nieśmiertelność, jeśli ulegną swojemu pragnieniu spożycia zakazanego owocu, a oboje znaleźli śmierć, tracąc jednocześnie coś o wiele cenniejszego – zaufanie do Boga, a więc pokój serca i dostęp do Źródła życia. Za chwilę satysfakcji zapłacili trwałym zerwaniem relacji ze Stwórcą. My jesteśmy w o tyle lepszej sytuacji, że zostały nam dane sakramenty, w tym spowiedź, dzięki czemu nieustannie możemy tę relację odnawiać, a jeśli jej nie zerwiemy – umacniać.

Wymiar poziomy
Wróćmy do wspomnianej wyżej przypowieści. Oto król rozlicza się ze swoimi sługami i jeden z nich, winien mu niewyobrażalną sumę, błaga o odroczenie spłaty. Uzyskuje je, ale kiedy za chwilę sam jest proszony przez dłużnika o darowanie długu, nie ma dla niego miłosierdzia. Władca, dowiedziawszy się o tym, „wezwał go przed siebie i rzekł mu: »Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?«. I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu” (Mt 18, 32–35). Ujmując to inaczej – „Błogosławieni miłosierni, bo oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5, 7).
Słyszałam kiedyś opowieść z czasu II wojny światowej: wyzwolono pewien obóz jeniecki, w którym żołnierze byli przetrzymywani w nieludzkich warunkach i tak traktowani. Podczas modlitwy dziękczynnej byli więźniowie umilkli, kiedy trzeba było wypowiedzieć ten właśnie fragment Ojcze nasz. Nie byli w stanie przebaczenia zadeklarować uczciwie, więc odmówili powiedzenia o nim w ogóle. Kapłan dotąd powtarzał te słowa jak katarynka, dopóki blokada w żołnierzach nie pękła, nie rozpłakali się i nie powtórzyli za nim. Mądry kapelan, ale też ukazanie mądrości modlitwy danej nam przez Pana – gdyby nie podjęli decyzji o przebaczeniu, nieśliby ten obóz dalej w sobie. Nigdy nie staliby się naprawdę wolni, zamykając się jednocześnie na łaskę Boga, która niesie uleczenie.
Przytaczam tę historię, bo ona pokazuje, że powiązanie Bożego miłosierdzia z naszym jest tak naprawdę organiczne. Jeśli sami nie potrafimy przebaczać, nie będziemy umieli przyjąć, a czasem nawet dostrzec, że przebaczenie jest możliwe. Ciemność, której doświadczyliśmy, będzie nas coraz mocniej wciągać, przekonując do rozpaczy i wykrzywiając obraz Ojca. Brak darowania win będzie w ten sposób niszczył nasze relacje, bo zaowocuje lękiem, sprawi, że będziemy coraz mniej zdolni to mówienia: „Przepraszam”; „To mój błąd”, zakładając, że jest to jednoznaczne z wydaniem się w ręce „kata”, albo przyjmiemy, że przebaczenie nam się należy, więc przepraszać nie trzeba. Tymczasem obie te postawy są fałszywe. Co więcej, nawet jeśli ludzie nam nie przebaczą, wciąż możemy się zwrócić do Ojca i w Jego oczach znaleźć miłosierdzie. Oczywiście jeśli nasz żal jest szczery, a pragnienie poprawy przekłada się na praktykę życia.
Bywa też, że jedyną motywacją, dzięki której stajemy się zdolni do odpuszczenia komuś winy, jest pragnienie zachowania relacji z Ojcem. Jest tak szczególnie wtedy, kiedy druga strona nie widzi problemu lub zadane rany są bardzo głębokie i jątrzą się od lat. W takiej sytuacji trzeba pamiętać, że decyzja o przebaczeniu nie jest tożsama z nawiązaniem na nowo relacji, jak przeprowadzenie poważnej operacji nie oznacza natychmiastowego powrotu do zdrowia. Pozwólmy temu przebaczeniu w nas działać, wołajmy o Bożą łaskę i pozwalajmy jej w nas goić to, co obolałe. Ona jest głównym narzędziem przemiany, jednak bez naszej decyzji Bóg nie chce nas przemieniać. Jeśli nie poprosimy o przebaczenie, nie dostrzeżemy jego potrzeby w naszym życiu, Ojciec uszanuje naszą decyzję. W końcu marnotrawny syn mógł uznać, że woli umrzeć z głodu. Otrzymał to, po co wyciągnął rękę.

Brzydkie słowo na „s”?
Na koniec krótka apologia. Osobą, która może darować winę i karę, jest w ludzkich społecznościach albo osoba skrzywdzona, albo sędzia. Zawsze mnie dziwiło odmawianie spowiednikowi tej ostatniej funkcji. Naturalnie, ksiądz w konfesjonale jest przede wszystkim lekarzem. Jeśli kapłan w konfesjonale nie jest (także) sędzią, nie może mnie uniewinnić. Zresztą w Biblii osoba pełniąca tę funkcję nie jest jedynie od wydawania wyroku – do pewnego stopnia jest adwokatem (zob. przypowieść o natrętnej wdowie, Łk 18,1–8), co zakłada życzliwość wobec sądzonych. A trudno jej odmówić komuś, kto chce pojednania i z zaufaniem przyznaje się do własnych porażek. Jak mówił Franciszek w przemówieniu podczas spotkania z uczestnikami kursu dla spowiedników w 2014 roku: „Jeśli jest prawdą, że tradycja wskazuje na podwójne zadanie spowiednika – ma być lekarzem i sędzią, to nie zapominajmy nigdy, że jako lekarz jest powołany, by uzdrawiać, a jako sędzia, by rozgrzeszać”.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki