Kościół wynosi na ołtarze coraz więcej ludzi świeckich, ale u kobiet widzę nadreprezentację zawodów medycznych. Przykłady: św. Joanna Beretta Molla, bł. Hanna Chrzanowska, Sługa Boża Wanda Błeńska. Ktoś spoza medycyny może mieć dziś na ołtarze pod górkę?
– Podczas pontyfikatu papieża Franciszka na 252 dotychczasowe procesy beatyfikacyjne i kanonizacyjne około 30 (nie licząc tych zbiorowych) dotyczyło osób świeckich, co stanowi
12 proc. Jest to wyraźny progres w porównaniu ze skalą świeckich wyniesionych na ołtarze przez papieża Benedykta XVI. Było ich wówczas nieco ponad 10 na 196 procesów, co stanowiło 5,6 proc. W tym gronie były tylko cztery osoby świeckie związane z profesjami medycznymi: Marià Mullerat i Soldevila, José Gregorio Hernández, María Pilar Gullón Yturriaga oraz Hanna Chrzanowska. Dodać do nich należy kanonizowanych przez Jana Pawła II lekarzy Józefa Moscatiego, Joannę Berettę Mollę i beatyfikowanego Władysława Batthyány-Strattmanna. Wbrew pozorom lista nie jest więc długa. Potrzebujemy dziś wzorców lekarzy, pielęgniarek, farmaceutów i położnych, którzy dla katolików pracujących w tych profesjach stanowiliby paradygmat zachowania zawodowego etosu. Między innymi dlatego beatyfikacja Stanisławy Leszczyńskiej jest tak ważna.
Każdy człowiek to inny świat, absolutnie niepowtarzalny. Co wyróżnia Leszczyńską?
– To fakt, była położną. Ale w Auschwitz pracowała w warunkach skrajnych. Porody odbywały się w prymitywnych, antyhigienicznych realiach obozowych: na przewodzie kominowym ciągnącym się wzdłuż baraku. Zagrożeniem dla noworodków i położnic były szczury i insekty. W budynku panował odór. Ze względu na dużą zachorowalność więźniarek na czerwonkę, koje, na których leżały rodzące, ociekały rozwolnionym stolcem. Brzmi dosadnie, ale oddaje realia. Z powodu braku wody w barakach szpitalnych – i zakazu ich opuszczania – matki nie mogły zapewnić higieny ani sobie, ani dziecku. Stanisława, żeby poprawić ten stan rzeczy, sama przynosiła więc w kubłach wodę z położonej w odległości około 1 km kuchni. Kiedy dopływ wody został tam zakręcony, szła po nią aż do studni oddalonej o 20 minut drogi.
Dzieci od razu skazywano na uśmiercenie. Nikt zatem nie dbał o „porodówkę”…
– Brakowało środków aseptycznych, leków, materiałów opatrunkowych. Stanisława miała do dyspozycji miseczkę, nożyczki, kawałek mydła i ligninę. Ani rodzącym, ani noworodkom nie przydzielano też żadnej bielizny. Położna angażowała się w zdobywanie tych produktów, choć wcale nie musiała. Pracując w skrajnie niesprzyjających okolicznościach, nie stwierdziła ani jednego przypadku śmierci wśród matek. Podobnie wśród noworodków. Kiedy na polecenie jednego z lagerarztów złożyła raport na temat zakażeń połogowych i skali śmiertelności, gdzie opisała stan rzeczy, usłyszała, że najdoskonalsze kliniki niemieckich uniwersytetów nie mogą wykazać się taką statystyką!
To musiało oburzać nazistowskie władze. Żeby zrozumieć to, czego Leszczyńska dokonała, trzeba poznać jej życie sprzed wojny. Gdzie się wychowywała?
– Jej środowisko stanowiło niezwykle barwne spektrum zarówno pod względem kulturowo-etnicznym, wyznaniowym, jak i społecznym. Matka Stanisławy, Henrietta (Henryka) z domu Glaesmann była Niemką, a także protestantką. Należała do Kościoła ewangelicko-augsburskiego. Jej ojciec – August (dziadek Stanisławy), prowadził gospodarstwo rolne w Strykowie. W 1891 r. Henrietta, wraz ze starszą o jedenaście lat siostrą Natalią, zamieszkała w Łodzi, w jednej z czynszowych kamienic przy pl. Kościelnym na Bałutach. Wynajęły pokój i obie zatrudniły się w fabryce włókienniczej Izraela Poznańskiego.
Miejsce ich zamieszkania znajdowało się niedaleko kościoła Wniebowzięcia NMP, gdzie w latach 1889–1902 proboszczem był charyzmatyczny ksiądz Karol Szmidl. W parafii istniało Bractwo Różańca Świętego skupiające głównie katolików pochodzenia niemieckiego. Obie siostry związały się z tym środowiskiem, uczęszczając na nabożeństwa. Henryka w wieku 16 lat zdecydowała się na konwersję do Kościoła rzymskokatolickiego.
Miała swoje zdanie, dokonała wyboru. To na pewno miało wkład w charakter dzieci.
– Ojciec Sługi Bożej nazywał się Jan Zambrzycki. Parał się różnymi profesjami, zależnie od danych możliwości czy okoliczności. Był tkaczem, stolarzem. W miejscu zamieszkania urządził warsztat, w którym wykonywał zamówiony przez klientów sprzęt. Pracował jako hodowca koni, przy budowie domów. Dorabiał w charakterze muzykanta, przygrywając na rozmaitych imprezach towarzyskich i zabawach.
Po ślubie z Henryką młodzi małżonkowie zamieszkali w wynajętym mieszkaniu przy pl. Kościelnym, w dwóch izbach. Mieli mały ogród warzywny. Należy podkreślić żarliwość religijną rodziców Stanisławy. Matka z gorliwością neofitki wypełniała praktyki religijne: odmawiała brewiarz, różaniec, rozpamiętywała Mękę Pańską. Miała też szczególny kult do św. Antoniego z Padwy, do którego sanktuarium w łódzkich Łagiewnikach niejednokrotnie pielgrzymowała. W domu Henryki i Jana Zambrzyckich wieczorami czytano Żywoty Świętych Pańskich ojca Prokopa. Małżonkowie należeli do III Zakonu Franciszkańskiego Świeckich.
Na obszarze, gdzie zamieszkiwała rodzina Zambrzyckich, przeważała przy tym nie katolicka ludność, lecz żydowska. Nieopodal wspomnianego kościoła Wniebowzięcia NMP (przy ul. Wolborskiej) wznosiła się Synagoga Alte Szil. Kontakty z Żydami należały do codziennych okoliczności życia polskich mieszkańców dzielnicy. Stanisława poznała tu język jidysz. Jej biografia ukazuje wiele przykładów zżycia się Żydami i dużej życzliwości wobec nich.
A propos wielokulturowości: jaki wpływ na Stanisławę miał pobyt w Brazylii?
– W Rio de Janerio mieszkała krewna Henrietty, która prowadziła tam mały hotel. W marcu 1908 r. Henryka i Jan z dziećmi, ze spokrewnionym z nimi Mateuszem Zdradkiem i z dwunastoletnim stryjem Henryki, Aleksandrem, odpłynęli do Rio de Janerio. Podróż była trudna, zwłaszcza dla matki Stanisławy. Musiała opiekować się trójką dzieci – dziesięcioletnią córką, dwuletnim synkiem Henrykiem i Aleksandrem, a była w ciąży. Poród odbył się na statku. Jedenaście dni przed końcem podróży urodziła się dziewczynka, której nadano imię Marta. Na okrętach pasażerskich, obsługiwanych przez niemieckich armatorów, poszczególne rodziny spały w jednej kajucie. Dzień spędzano na pokładzie, kryjąc się przed deszczem lub skwarem pod płóciennym zadaszeniem. Ze względu na to można przypuszczać, że w porodzie Marty w jakiś sposób uczestniczyła także przyszła położna z Auschwitz.
Podczas pobytu w Brazylii Stanisława uczęszczała do szkoły, która była odpowiednikiem polskiego gimnazjum. Zajęcia odbywały się w języku niemieckim i portugalskim. Po dwóch latach rodzice podjęli trudną decyzję o powrocie do kraju, pozostawiając córkę na obczyźnie. Prawdopodobnie rozstrzygnęły o tym względy edukacyjne – chcieli umożliwić jej ukończenie kolejnego etapu nauki. Świadczyłoby to o jej dużej samodzielności i dojrzałości, przynajmniej w przekonaniu rodziców, którzy do Łodzi wrócili w 1910 r.
Miała 14 lat, to niesamowite. Kiedy myślę o tym, czego nauczał Kościół przedsoborowy na temat kobiety i świeckich, jestem pełna podziwu. Szła mocno pod prąd oczekiwań, pewnych społecznych norm. Kontekst był kompletnie inny niż dziś!
– Po opublikowaniu przez Leona XIII Rerum novarum, pierwszej społecznej encykliki w historii Kościoła, nastąpiła pewna aktywizacja świeckich.
To był rok 1891, cztery lata przed narodzeniem Stanisławy.
– Po roku 1905 działalność w tym zakresie prowadzili w Łodzi tacy wybitni społecznicy jak
ks. Marceli Godlewski, ks. Jan Albrecht i ks. Wacław
Wyrzykowski. Dzięki nim powołano w okręgu łódzkim Stowarzyszenie Robotników Chrześcijańskich. W 1906 r. liczyło 8 tys. członków. Charakterystyczna dla miasta była międzywyznaniowa kooperacja, szczególnie w sektorze dobroczynności. Do wyrazistych przykładów należy działalność powołanego na początku I wojny światowej Komitetu Obywatelskiego Niesienia Pomocy Biednym. Na jego czele stanął pastor Rudolf Gundlach, a we władzach znajdowali się duchowni katoliccy (ks. Henryk Przeździecki,
ks. Wincenty Tymieniecki, ks. Edward Wojtczak, ks. Ignacy Cyraski) oraz rabin Lejb Trajstman.
Aktywność Komitetu opierała się na wolontariacie ludzi świeckich. Wśród nich była osiemnastoletnia Stanisława i jej matka. W zakresie podstawowych zadań wolontariuszy znajdowało się m.in. prowadzenie kwesty, dystrybucja żywności. Sklep kolonialny, który Zambrzyccy założyli po powrocie z Brazylii, został zamknięty... Ojca Stanisławy powołano do wojska. Rodzina utrzymywała się z oszczędności. Praca w tym Komitecie sprzyjała nawiązywaniu nowych kontaktów. Stanisława poznała tam przyszłego męża, Bronisława Leszczyńskiego. 17 października 1916 r.
zawarli związek małżeński.
Będąc mężatką i mamą dwójki dzieci (miała ich w sumie czworo), wzbudziła zdumienie, a nawet zgorszenie, jadąc do Warszawy, żeby się kształcić. Tu też widać jej silny charakter, samodzielność i zdecydowanie. Wtedy żona nie mogła pracować bez zgody męża, musiała być posłuszna. To się zmieniło od czasu Soboru Watykańskiego II.
– W społeczno-ekonomicznych uwarunkowaniach Łodzi przełomu XIX i XX stulecia praca zawodowa kobiet należała jednak do standardów akceptowalnych obyczajowo i moralnie. Świadczy o tym przypadek matki Stanisławy, która – przypomnę – jako młoda dziewczyna zatrudniła się w fabryce Izraela Poznańskiego. Ale pracowała tam nawet będąc żoną. Po wcieleniu męża do armii carskiej w 1897 r. musiała sama utrzymywać rodzinę.
Doświadczenia wyniesione z dzieciństwa i młodości, opieka nad młodszym rodzeństwem, pomoc rodzicom w prowadzeniu sklepu, wreszcie działalność w Komitecie Obywatelskim Niesienia Pomocy Biednym – wszystko to się kumulowało, kształtując charakter. Sprzyjało szybszemu dojrzewaniu. Podjęcie studiów w Miejskiej Szkole Położnych w Warszawie nie mogło nastąpić bez zgody męża, ale Stanisława potrafiła go przekonać.
Kim był mąż?
– Pochodził ze szlacheckiego rodu Leszczyńskich herbu Belina i był zecerem. Pasjonował się liternictwem i projektowaniem monogramów, grą na fortepianie i cytrze, a także służbą w ochotniczej straży pożarnej. Rozumiał, że zdobycie lepszego wykształcenia przez małżonkę jest warunkiem podniesienia statusu rodziny i poprawy jej warunków bytowych. W tym okresie Leszczyńscy mieli dwójkę dzieci – trzyletniego Bronka oraz o dwa lata młodszą Sylwię. Studia Stanisławy posiadały więc charakter na wpół eksternistyczny. Ukończyła je natomiast z wyróżnieniem. Podczas jej wyjazdów do Warszawy pieczę nad dziećmi sprawowali dziadkowie – mieszkający w sąsiedztwie Henryka i Jan Zambrzyccy.
W czasie wojny oboje wykazali się odwagą, działając w ruchu oporu.
– Podczas okupacji rodzina Leszczyńskich mieszkała w domu przy ulicy Wspólnej 3, w bliskim sąsiedztwie getta łódzkiego. Mąż Stanisławy pracował w drukarni niemieckiej. Sługa Boża jako położna posiadała pozwolenie poruszania się po mieście w czasie trwania godziny policyjnej. Podobnie jej synowie, Bronek i Stanisław. Zatrudnieni w charakterze konduktorów tramwajowych, mogli bezpiecznie przemieszczać się nocą po Łodzi mimo godziny policyjnej. Stwarzało to dogodne uwarunkowania dla zaangażowania się członków rodziny w antynazistowską działalność konspiracyjną.
Bronisław senior przygotowywał dokumenty zamawiane przez organizacje konspiracyjne, a także te przeznaczone dla Żydów zamkniętych w getcie. Zdarzało się, że przerzucano je do getta 2–3 razy w ciągu miesiąca. Stanisława udzielała pomocy rzeczowej Żydom, którym udawało się przejść na stronę „aryjską” i znaleźć przejściowe schronienie w mieszkaniu Leszczyńskich.
To za to rodzina trafiła do obozów?
– Bezpośrednim powodem był fakt zdekonspirowania działalności Bronisława juniora w organizacji Związek Jaszczurczy. Wieczorem 18 lutego 1943 r. trzech funkcjonariuszy Gestapo przygotowało zasadzkę w domu na Wspólnej. Ojcu i najstarszemu synowi udało się zbiec, resztę rodziny aresztowano. Stanisław i Henryk (najmłodszy syn, z wykształcenia muzyk i prawnik) trafili do obozu koncentracyjnego w Mauthausen, a potem w Gusen, Sylwię wraz z matką przewieziono do więzienia dla kobiet przy ul. Gdańskiej 13, gdzie poddano je brutalnemu śledztwu. 17 kwietnia 1943 r. przetransportowano je do obozu koncentracyjnego w Auschwitz.
Dziwny wydaje mi się fakt, że Stanisława bezkarnie odmówiła wykonania rozkazu zabijania noworodków, jaki wydał jej słynny doktor Mengele. Tak było?
– Kilka więźniarek Auschwitz było świadkami rozmowy Stanisławy Leszczyńskiej z jednym z lagerarztów (w filmie Marii Stachurskiej i w wielu tekstach publicystycznych wymienia się nazwisko doktora Mengele, trudno fakt zweryfikować, nawet wytrawnym historykom). Powiedziała mu wtedy: „Za bardzo szanuję złożoną przez pana przysięgę Hipokratesa, by ją złamać. Nie mogę dokonywać takich czynów”.
Łódź jest dumna z Leszczyńskiej, która nie kojarzy mi się z Matką-Polką, choć pewnie da się ją wpisać w stereotyp… Oby hagiografia tego nie zniszczyła. Jak jest tu upamiętniona?
– Najważniejszym aktem memuarystycznym jest sarkofag w kościele Wniebowzięcia NMP w Łodzi, gdzie złożono jej szczątki po ekshumacji i translacji dokonanej 4 maja 1996 r. z cmentarza
św. Rocha w Łodzi. W dniu 25 marca 1988 r. ustanowiono Komitet Funduszu Ochrony Macierzyństwa im. Stanisławy Leszczyńskiej w Łodzi;
15 grudnia 1991 r. Dom Samotnej Matki, znajdujący się dziś przy ul. Broniewskiego. Przejawem kultu Stanisławy Leszczyńskiej było też ustanowienie sanktuarium Świętości Życia pw. Zwiastowania Pańskiego przy kościele św. Wincentego Pallottiego. Istnieje też w Łodzi ulica Stanisławy Leszczyńskiej, w pobliżu Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki. Brakuje… pomnika, który przypominałby w przestrzeni publicznej jej heroiczną postawę.
Najważniejszym „pomnikiem” będzie jednak to, jak jej przykład przełoży się na wybory ludzi, którzy będą się od niej uczyć miłości do Boga i bliźniego, zwłaszcza tego najbardziej bezbronnego, przebaczenia nieprzyjaciołom, siły charakteru, odwagi w podejmowaniu ryzyka. Pokonała lęk, pokusę utraty wszelkich norm, straszne warunki. W sytuacjach takich jak obóz łatwo stracić wiarę. Dzięki niej wiemy, że można wznieść ją na poziom świętości.
---
Ks. prof. Waldemar Gliński
Przewodniczący Komisji Historycznej badającej życiorys Sługi Bożej Stanisławy Leszczyńskiej; 11 marca w Łodzi zakończył się diecezjalny etap jej procesu beatyfikacyjnego