Ewangelia drugiej niedzieli Wielkiego Postu przypomina, że zanim Jezus wyszedł z krzyżem na Golgotę, zabrał najbliższych uczniów na górę Tabor. Poprowadził ich tam, gdzie chętnie zatrzymaliby się na dłużej. „Panie, dobrze, że tu jesteśmy!” – woła Piotr, będąc pod wrażeniem zapierającego dech w piersiach widoku przemienionego Jezusa. Zaproponował nawet postawienie namiotów, by zatrzymać chwilę nieziemskiego szczęścia, które wówczas ogarnęło uczniów. Możemy się jedynie domyślać, że w tym momencie ustąpiły wszystkie wątpliwości, które mogły wcześniej zakraść się w ich serca. Wchodzili na górę jako gorliwi uczniowie Pana, schodzili z niej jako świadkowie Jego boskości, potwierdzonej słowami Ojca. Czy mogli przeczuwać, jak straszną próbę przyjdzie im niebawem przejść? Czy wiedzieli, że nawet najbardziej wzniosłe doświadczenia i chwile prawdziwego zachwytu nie chronią przed upadkami, zdradą i grzechem?
Jezus zaprowadził Piotra, Jakuba i Jana na górę Tabor po to, by umocnić ich siły przed próbą Krzyża, ale była to także lekcja, dzięki której mieli zrozumieć jego sens. Pokazał im perspektywę, w świetle której krzyż jest drogą prowadzącą ku przemianie. Objawił im swoją boskość, ale także ich osobiste przeznaczenie – jako dzieci Boga i przyjaciół Pana – do chwały nieba. Nic więc dziwnego, że Piotr uległ przemożnemu pragnieniu zatrzymania tej chwili. Wiedzą, o czym mowa, ci, którzy doświadczają duchowych uniesień podczas wyjątkowo pięknie celebrowanej Mszy św., na spotkaniu wspólnoty, na modlitwie uwielbienia czy rekolekcjach. „Dobrze, że tu jesteśmy!” – wielu z nas zna te słowa, które przychodzą do głowy w chwili, gdy chciałoby się zamknąć w murach kościoła jak w bezpiecznym kokonie, który chroni przed złem świata i pozwala cieszyć się obecnością Pana.
A jednak Jezus każe zejść z góry. Tabor nie jest ziemską codziennością, nie jest miejscem stałego pobytu. Owszem, dobrze jest mieć taki zakątek, gdzie człowiek czuje się dobrze, gdzie jest szczęśliwy, gdzie może wzmocnić nadwątlone siły i czerpać nadzieję z niezakłóconego powszednimi problemami spotkania ze Zbawicielem. To wciąż jest jednak tylko miejsce czasowego pobytu. Na nasze życiowe Tabory warto wracać, ale rozbijanie tam namiotów na dłuższy czas jest niemożliwe. Uczeń Jezusa nie może zamknąć się w bańce dobrego samopoczucia, szukać wyłącznie miejsc, gdzie jest mu dobrze, skupiać się na uniesieniach i doznaniach religijnych. Po zejściu z góry przemiany Jezus poprowadził swoich do Jerozolimy, gdzie musieli zmierzyć się z rzeczywistością cierpienia i śmierci, słabości i porażek, lęku i zdrady. Tam patrzyli nie w oblicze jaśniejące nieziemskim blaskiem, ale na zakrwawioną twarz Ecce Homo.
Trudniej znieść obraz cierpiącego Boga, niż uwierzyć w chwałę Jego zmartwychwstania. Pokusa ucieczki bywa intensywna, gdy doświadczamy i widzimy, jak Jezus cierpi w naszych siostrach i braciach, jak znosi prześladowania i niesprawiedliwości. Nie możemy pogodzić się z obecnością zła w świecie, ale nie wyeliminujemy go z życia przez urządzanie się w bezpiecznych przestrzeniach spotkania z Panem. Nie do tego zostaliśmy powołani, by zamykać oczy na rzeczywistość codziennych zmagań o dobro, choć ona prędzej czy później zaprowadzi nas pod krzyż.
Nie jest też jednak tak, że przeznaczone jest nam życie w ciągłej obecności cierpienia, w osamotnieniu i odrzuceniu, w szarości codziennego dnia i rutyny zwyczajnych obowiązków. Nie wyznajemy religii cierpiętnictwa, ale głosimy chwałę nadziei. Mądrość góry Tabor mówi nam, że jesteśmy świadkami Przemienionego i Pan wezwał nas, byśmy w codzienność naszych sióstr i braci, często trudną i naznaczoną bólem, wnosili odblask Przemienionego. Nie o podniosłe słowa tu idzie, nie o zachwyty i emocje, ale o zwyczajne gesty dobra, które umacniają nadzieję. Czasem bowiem jeden taki drobny znak może sprawić, że czyjeś życie wypełni się światłem i nabierze sensu.