Logo Przewdonik Katolicki

Błogosławionej pamięci Szewacha Weissa

Michał Szułdrzyński
Fot. Magdalena Bartkiewicz

W Izraelu coraz mniej jest osób, które uważały Polskę za miejsce rozwoju kultury żydowskiej, a nie tylko ziemię naznaczoną zbrodnią Holokaustu

Zawsze lubiłem słuchać wywiadów Szewacha Weissa. Fascynowało w nich to, że słuchało się człowieka z krwi i kości, a równocześnie świadka niezwykłej historii narodów polskiego i żydowskiego.Urodził się na terenie II Rzeczypospolitej, w Borysławiu, na terenie dzisiejszej Ukrainy. Na podwórku mówiło się po polsku, ukraińsku, w domu trochę w jidysz, po niemiecku; hebrajskiego rabin uczył starszych chłopców. Miejsce swojego urodzenia nazywał najlepszym przykładem wielokulturowości.
Potem wybuchła wojna z okropieństwami Holokaustu, które zniszczyły żydowski świat w Polsce. Jak powtarzał Weiss, były stodoły – jak w Jedwabnem – w których Żydzi ginęli z rąk Niemców i ich polskich kolaborantów, ale były też takie – jak ta, w której on przeżył wojnę – w których Polacy Żydów ratowali. Po wojnie była emigracja do powstałego właśnie Izraela, kariera naukowa, polityczna, działalność w Partii Pracy, która przez pierwsze dziesięciolecia państwowości Izraela była bodaj najważniejszą organizacją. Brał udział w słynnych porozumieniach z Oslo, podczas których Żydzi i Palestyńczycy tworzyli zręby planu pokojowego. Przez cztery lata piastował zaszczytną funkcję przewodniczącego Knesetu, izraelskiego parlamentu.
Na początku XXI wieku przyjechał do Polski jako ambasador Izraela i okazało się, że świetnie potrafił się z Polakami dogadać. Mówił głośno to, czego innym nie wypadałoby powiedzieć. Miał tytuł do tego, by oceniać historię, trudne losy wojenne obu narodów, których był synem.
Do Polski, którą często nazywał miejscem, gdzie kultura żydowska osiągnęła najwyższy poziom rozwoju w historii przed utworzeniem własnego państwa, chętnie i często wracał. Występował w programach telewizyjnych, pisał komentarze do gazet, brał udział w konferencjach i debatach, ale też uczył.
Był też strażnikiem pamięci. Przez pewien czas przewodniczył radzie instytutu Jad Waszem. W Polsce też dawał świadectwo historii, głównie własną biografią, ale też potrafiąc nazywać zło złem, a bohaterstwo bohaterstwem. W czasach, w których relacje dyplomatyczne między Polską a Izraelem dramatycznie się psuły (głównie z powodów politycznych), Weiss pozostawał tym, który chciał te dwa w sumie bardzo podobne narody sklejać.
Dlatego jego śmierć to coś więcej niż kres życia jednego człowieka. To koniec epoki. W Izraelu coraz mniej jest osób, które urodziły się przed wojną w Polsce, które uważały nasz kraj za miejsce rozwoju kultury żydowskiej, a nie tylko straszną ziemię naznaczoną przez nazistowskie Niemcy niewyobrażalną zbrodnią Holokaustu.
Niech jego pamięć będzie błogosławieństwem – mówią Żydzi o zmarłych. W przypadku Szewacha Weissa te słowa należy traktować dosłownie. Niech pamięć o nim będzie znakiem współpracy i pojednania naszych narodów, niezwykłą i trudną lekcją historii. Bo bez takich ludzi budować wzajemne relacje będzie jeszcze trudniej.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki