Wspólna deklaracja premierów Mateusza Morawieckiego i Benjamina Netanjahu to bardzo ciekawy dokument. Niektórzy są skłonni widzieć w nim dowód uznania przez Izrael polskiej wizji przeszłości – zwycięstwo Polski w jednym z największych współczesnych sporów o historię. Warto się w jego tekst wczytać wnikliwiej, zastanowić nad każdym sformułowaniem. Nie ulega bowiem wątpliwości, że ważnym jest tu każde słowo i każdy zwrot.
Kluczowa jest przy tym perspektywa tego, co dziś zwiemy polityką historyczną, czyli działań podejmowanych przez państwa dla pożądanego uformowania pamięci społeczeństwa. Nieco upraszczając, chodzi o to, jak pamiętane i oceniane będą te zdarzenia, osoby i zjawiska, które nie istnieją już w naszych bezpośrednich wspomnieniach, jaka będzie hierarchia zasług, kogo uznawać się będzie za bohaterów, a kogo za zdrajców, kto będzie pamiętany, a kto zapomniany.
1 „Holokaust był bezprecedensową zbrodnią, popełnioną przez nazistowskie Niemcy przeciwko narodowi żydowskiemu i wszystkim Polakom żydowskiego pochodzenia”.
Ten zwrot podkreśla to, co jest i pozostaje dogmatem izraelskiej polityki historycznej, czyli uznanie, że pojęcie Holokaustu (Zagłady) winno być zastrzeżone dla niemieckiej zbrodni „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”, postrzeganej jako bezprecedensowa i unikalna w historii ludzkości próba przemysłowego wyniszczenia konkretnego narodu. Polska akceptuje zatem izraelską doktrynę „wyjątkowości Zagłady”, co owocować będzie – jak wypada sądzić – unikaniem stosowania sformułowania „Holokaust” wobec innych masowych zbrodni (Ormianie, dzieci nienarodzone itp.).
Obie strony zgadzają się co do tego, że żydowskie ofiary Zagłady, które były obywatelami polskimi, należy określić jako „Polaków żydowskiego pochodzenia”. To ważny i przełomowy krok, zarówno z polskiego, jak również izraelskiego punktu widzenia. Strona polska uznaje, że ofiary Holokaustu na ziemiach polskich były Polakami, akceptuje zatem obywatelską, a nie etniczną definicję polskości. Strona izraelska odchodzi od syjonistycznego punktu widzenia, postrzegającego ofiarę Żydów polskich jako kamień węgielny państwa Izrael. „Polacy żydowskiego pochodzenia”, a nie „Żydzi polscy”, to istotna różnica nie tylko semantyczna, ale również historyczna i polityczna.
2 „Uznajemy i potępiamy każdy indywidualny przypadek okrucieństwa wobec Żydów, jakiego dopuścili się Polacy podczas II wojny światowej”.
Kluczem jest tu słowo „indywidualny”. Wpisanie go w tekst deklaracji oznacza, że obie strony uznają, iż wszystkie polskie przejawy wrogości wobec Żydów miały charakter indywidualny, a nie systemowy. Strona izraelska opowiada się zatem po tej stronie polskiej dyskusji dotyczącej Zagłady, która przekonuje, że szmalcownictwo, Judenjagd, Jedwabne i wszelakie podobne przejawy polskich przewin wobec żydowskich braci to jedynie wyjątek od normy, którą miało być bohaterstwo Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
3 „Oba rządy z całą mocą potępiają wszelkie formy antysemityzmu oraz dają wyraz swemu zaangażowaniu w zwalczanie jakichkolwiek jego przejawów. Oba rządy odrzucają również antypolonizm oraz inne negatywne stereotypy narodowe”.
To sformułowanie jest chyba najważniejszym dla zrozumienia całości przekazu deklaracji obu premierów. Zawiera ono bowiem myśl, która jest – nie zawaham się tak powiedzieć – zaprzeczeniem jednej z fundamentalnych tez izraelskiej polityki historycznej, zakładającej absolutną unikalność antysemityzmu, którego nie sposób porównać do jakiejkolwiek wrogości wobec innej nacji, grupy społecznej czy religijnej.
U nas w Polsce pojawiło się dążenie do zestawienia antysemityzmu z antypolonizmem tak jakby były to zjawiska komplementarne. Wielu z nas jest skłonnych wierzyć, że antysemityzm i antypolonizm są równorzędnymi fenomenami, że wiodą ku podobnym konsekwencjom, że pozwalają uznać polski i żydowski los za porównywalny. Za wszelką cenę poszukujemy symetrii cierpienia i zmagamy się w walce o status ofiary.
Dotąd zdawało się, że takie zrównywanie obu pojęć było w Polsce domeną raczej odosobnionych środowisk i nie było stosowane w dyskursie naukowym, w ramach którego akceptowano historyczną wyjątkowość antysemityzmu. Teraz deklaracja polsko-izraelska na jednym poziomie, jednym tchem mówi o antysemityzmie i „antypolonizmie oraz innych negatywnych stereotypach narodowych”. To jest – ośmielę się powiedzieć – kopernikański przewrót w dotychczasowej narracji historycznej Państwa Izrael: uznanie, że los Żydów nie był i nie jest wyjątkowy.
4 „Nie zgadzamy się na działania polegające na przypisywaniu Polsce lub
całemu narodowi polskiemu winy za okrucieństwa popełnione przez nazistów i ich kolaborantów z różnych krajów. (…) Doceniamy fakt, że struktury Polskiego Państwa Podziemnego nadzorowane przez Rząd RP na uchodźstwie stworzyły mechanizm systemowej pomocy i wsparcia dla osób pochodzenia żydowskiego, a podziemne sądy wydawały wyroki skazujące Polaków za współpracę z niemieckimi władzami okupacyjnymi, w tym także za denuncjowanie Żydów”.
Ten fragment deklaracji powtarza i rozwija tezę o systemowej pomocy dla Żydów świadczonej przez struktury Polski Podziemnej, czyli między wierszami uznaje przejawy prześladowania, denuncjowania i szantażowania Żydów za margines. Jest to co do zasady uznanie za słuszną niedawnej wypowiedzi premiera Morawieckiego, który stwierdził, że na upamiętnienie tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata zasługuje cały naród polski, że w Yad Vashem winno się zasadzić jedno wielkie drzewo z napisem „Polska”.
Na uwagę zasługuje to, że w powyższym fragmencie wymienia się konkretne formy polskiej pomocy dla Żydów, natomiast przejawy ich prześladowania podsumowane są jedynie ogólnym sformułowaniem: „każdy indywidualny przypadek okrucieństwa wobec Żydów”.
Trudno nie zauważyć, że strona izraelska poczyniła znacznie więcej ustępstw aniżeli polska. Jeśli założyć, że deklaracja wyraża aktualne zasady polityki historycznej Państwa Izrael, to wypadałoby sądzić, że przeformułowaniu uległy kluczowe jej elementy. Dostrzegli to izraelscy historycy i większość tamtejszych mediów.
Warto przytoczyć emocjonalną, ale dość reprezentatywną reakcję znanego izraelskiego historyka Yehudy Bauera, który powiedział: „Polacy oszukali nas, owinęli nas sobie wokół palca, a my na to przystaliśmy, ponieważ dla Państwa Izrael związki ekonomiczne, polityczne i kwestie bezpieczeństwa są ważniejsze niż małe sprawy jak Holokaust. Zdrada, zdrada, zdrada”.
Wiele fragmentów deklaracji musiało być szokującymi dla osób wychowanych na tradycyjnej, izraelskiej interpretacji historii. „Premier Netanjahu dał Polsce prawdziwy skarb – uznanie polskiej narracji o II wojnie światowej”, tak ocenił dokument czołowy izraelski dziennik „Haaretz”. Przestrzegałbym jednak przed radosnym biciem w dzwony, gdyż są w tym zwycięstwie przynajmniej dwa potencjalne zagrożenia.
Po pierwsze, jeśli można tak łatwo dla politycznej pragmatyki zmienić sposób mówienia o historii, to cóż szkodzi zrobić to powtórnie i to w sposób mniej dla nas przyjemny? Po owocach ich poznacie… Zobaczymy, czy i na ile będziemy świadkami autentycznej zmiany w polityce historycznej Izraela, np. w programach pielgrzymek żydowskiej młodzieży do Polski, które dotąd raczej wspierały stereotyp polskiej współodpowiedzialności za Shoah.
Po drugie, obawiam się, że deklaracja stanie się pożywką dla polskiej – cytując Jana Józefa Lipskiego – megalomanii narodowej. To już dziś widać w wielu komentarzach: nawet Żydzi uznają, że mamy rację, nie musimy się niczego wstydzić, nie trzeba nam żadnego rozdrapywania ran, byliśmy bohaterami i o tym należy mówić. Wszyscy, którzy nie podzielają tego poglądu zasługują na potępienie, bo na pewno nie są patriotami. Walczy się w ten sposób nawet z wybitnymi badaczami przeszłości, usuwając ich z gremiów kształtujących oficjalną narrację historyczną państwa, gdyż jakoby brakowało im „polskiej wrażliwości”. Przykładem tego jest zapowiedź premiera Morawieckiego, że nie zamierza przedłużyć kadencji prof. Barbary Engelking na stanowisku przewodniczącej Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej ze względu na opublikowaną niedawno książkę Dalej jest noc, w której ukazano wiele przykładów zbrodni dokonanych przez Polaków na swych żydowskich współobywatelach. Obawiam się, że wymowa deklaracji może dać silniejszą legitymację dla takich działań.
Tracimy w ten sposób to, za co byliśmy podziwiani i stawiani za wzór wielu krajom: nieuciekanie przed mało chlubnymi wątkami naszej przeszłości, gotowość do rewizji utartych stereotypów historycznych i odwagę oraz dojrzałość w podejściu do własnej historią. Dlatego właśnie dziś warto przypomnieć myśl Stefana Żeromskiego, która zdaje się nabierać aktualności z każdym dniem: „Trzeba rozrywać rany polskie, żeby się nie zabliźniły błoną podłości”.