Początek. Każdy z nas ma swój osobisty początek wejścia w świat Ewangelii. To może być coś najprostszego, jak pacierz, którego uczą rodzice czy dziadkowie, jak słowo katechety wpadające głęboko w serce. Ale są też początki, które przypominają koniec świata, gdy spotkanie z Panem następuje pośród życiowych burz i dramatów. Czasem, jak w przypadku André Frossarda, można wejść do kościoła jako ateista, zostać dotkniętym łagodnie przez Boga i wyjść ze świątyni jako człowiek zachwycony Jego pięknem i przekonany, że On jest Prawdą i Życiem.
Tych początków jest tak wiele, jak wielu jest ludzi. Nierzadko zdarza się też, że u tych początków staje inny człowiek, niczym Jan Chrzciciel zapowiadający przyjście Mesjasza. Żydzi rozpoznawali niegdyś proroka z pustyni po odzieniu, specyficznej diecie i po surowym życiu, które prowadził. Znakiem współczesnych proroków Przychodzącego nie są bynajmniej piękne słowa, medialna popularność, internetowe zasięgi, ale ich codzienność, która jest czytelnym świadectwem Bożej obecności. Ewangeliczny radykalizm to nie tylko spektakularna ofiara życia, odwaga publicznego przyznawania się do Jezusa, głośno wypowiadane deklaracje czy manifestowanie przynależności do Kościoła, ale przede wszystkim umiejętność ukrycia się za Tym, który jest Mocny, pokora trwania w Jego cieniu, zgoda na bycie drugim.
Współczesny świat, który uwielbia efektowne, ale puste gesty, i pozwala się uwodzić słowami bez pokrycia, potrzebuje więcej Janów. Potrzebuje autorytetów, przewodników w drodze, ludzi dzielących się z pasją swoim doświadczeniem wiary i wskazujących na Chrystusa, którego spotkali w swoim życiu. Ale tej potrzeby nie należy zaspokajać bezkrytycznie, ufając naiwnie każdemu, kto się mieni prorokiem. Najważniejszym kryterium wiarygodności Jana nie było jego ekstrawaganckie życie, ale całkowite poświęcenie dla sprawy Ewangelii, dla przygotowania ludzi na przyjście Zbawiciela. To poświęcenie, radykalne i żarliwe, potwierdzone zostało później męczeńską śmiercią proroka. Nie chodzi o to, byśmy w naszych realiach takiej dosłownej gotowości na śmierć oczekiwali od głoszących, jednak faktem jest, że misja ta wymaga umierania ludzkich pragnień i ambicji, by Dobra Nowina Jezusa Chrystusa rozbrzmiewała w świecie Jego głosem, a nie fałszującym głosem naszych wyobrażeń i oczekiwań, subiektywnych przekonań czy marzeń o duchowym przewodnictwie.
Na koniec wróćmy jeszcze do rozważań o początku. Początek nie jest wszystkim, nie jest całym dziełem. Jest zaczynem, który zakłada kontynuację. Nasze chrześcijaństwo nie może ograniczać się do tego, co było na początku. Wciąż musimy poznawać Ewangelię, coraz głębiej wchodzić w jej tajemnice, z radością opowiadać ją swoim życiem.
Może warto ten trwający właśnie Adwent uczynić czasem weryfikacji naszej wiarygodności jako uczniów Jezusa. Czasem poszukiwania uczciwej odpowiedzi na pytanie, kogo w istocie głosimy? Jezusa Chrystusa, który przyszedł na świat z miłości do człowieka? A może samych siebie lub ludzkich proroków, którzy fascynują i przyciągają, ale… do siebie, nie do Niego? Przygotować drogi dla Pana oznacza powrócić do czystej Ewangelii, niczym niezakłóconej, niezafałszowanej ludzkimi sądami. Prawdziwej Dobrej Nowiny.