Wniedzielę zwaną Gaudete, wzywającą nas do radości, czytamy Ewangelię, w której Jan Chrzciciel daje kolejne świadectwo o Jezusie. Już nie tylko zapowiada Jego przyjście, ale głosi Jego obecność pośród ludu. Mówi: „Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie”. To świadectwo staje się źródłem niewysłowionej radości, uczucia głębszego i trwalszego niż zwykły ludzki optymizm.
Jakie są źródła tej Janowej radości? Ewangelia wskazuje kilka z nich. Słyszymy o proroku, który chrzci nad Jordanem i przyciąga tłumy ludzi słuchających jego nauk. Jednak on nie czerpie z tego satysfakcji, nie myśli o własnej popularności, o swoim – dziś byśmy powiedzieli – ewangelizacyjnym sukcesie. Nie upaja się wypowiadanymi słowami i rezonansem, jaki wywołują one w słuchaczach. Nie buduje swojego kapitału, nie chce być postrzegany jako autorytet, wzbrania się nawet przed tym, by nazywano go prorokiem. Ewangelista zapisuje, że „nie był on światłością, lecz został posłany, aby zaświadczyć o światłości”.
Pokusa, by być autorytetem dla tłumów, by być kochanym i uwielbianym przez słuchaczy, jest wciąż aktualna i pociąga wielu spośród głosicieli, osób publicznych, hierarchów, liderów wspólnot czy publicystów. Dla popularności są oni w stanie zrobić wiele. To może prowadzić jednak do niebezpiecznych sytuacji. Pierwsza z nich – gdy głoszący zapomina o tym, że to nie on jest światłością i pozwala, by ludzie szli za nim bezkrytycznie. Z chęcią nadstawia uszu na słowa aprobaty i podziwu, a wszystkie wysiłki koncentruje na tym, by podkreślać swoją wartość, by podnosić swój głos tak, by zagłuszał nie tylko zgiełk różnych opinii, świadectw i komentarzy, ale w efekcie także dobrą nowinę o kochającym Bogu. To prosta droga do zawłaszczania Ewangelii, do postawienia siebie w centrum, a Jezusa – na marginesie życia.
Druga sytuacja ma miejsce wtedy, gdy ludzie zapominają, że uwielbiany przez nich „prorok” jest tylko człowiekiem, słabym, podatnym na zranienia i błądzącym. Jakie to przynosi skutki? Dziś widzimy ich aż nadto, gdy na naszych oczach upadają niektóre ludzkie autorytety. Wielu z tego powodu się gorszy, niektórzy wstrząśnięci deklarują odejście od Kościoła. Trudno w takiej sytuacji nie zadać pytania: kto był twoją światłością? Kogo naprawdę słuchałeś?
Jan usłyszał pytanie: „Kim jesteś?”. Odpowiada na nie w taki sposób, by nie wskazywać na siebie, ale na Tego, któremu toruje drogę. Nie dowiemy się z Janowych odpowiedzi, kim jest on sam. Słyszymy tylko: „głos wołającego na pustyni”. Wiele jednak możemy się dowiedzieć o przyjściu Mesjasza. Jan mówi, że On już jest, tylko ludzie nie potrafią Go rozpoznać. Zaświadcza o Jego wielkości, gdy wyjaśnia, że nie jest godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała. Czyni wszystko, by odwrócić uwagę pytających od siebie i wskazać na Oczekiwanego. Całe jego życie jest w istocie podporządkowane jednemu zadaniu: przygotowaniu Izraela na przyjście Chrystusa. Jeśli chcemy odróżnić prawdziwych proroków od tych, którzy tylko się nimi mienią, posłuchajmy, jak odpowiedzą na pytanie o to, kim są. Kluczem jest pokora. Prorok zawsze pozostaje w cieniu Tajemnicy, którą głosi.
Jan uczy nas dzisiaj, że świadomość, kim jesteśmy i jaką misję mamy do wypełnienia w życiu, to jedno z najczystszych źródeł pokoju i radości. Swoją prawdziwą tożsamość odkrywamy w relacji z Bogiem, doświadczając Jego miłującej obecności. Nie odnajdziemy prawdziwego szczęścia, jeśli nie poznamy, że jesteśmy niepowtarzalni, że każdy z nas ma w Jego Sercu swoje własne miejsce. Jeśli wiemy, kim jesteśmy w Jego oczach, jeśli znamy cel naszego życia i jego najgłębszą wartość, jeśli rozumiemy, że jesteśmy bezcenni, wówczas nic i nikt nie jest w stanie nam tej radości zakłócić.