W gronie komentatorów opozycyjnych (to znaczy sympatyzujących z Platformą, Trzecią Drogą i Lewicą, bo wszak opozycja wkrótce przestanie być opozycją, a stanie się obozem rządzącym) toczy się dyskusja o tym, czy należy po przejęciu władzy postawić na rozliczenia obozu PiS, czy też bardziej na jakąś próbę budowy narodowego pojednania.
Zwolennicy tego pierwszego rozwiązania uważają, że nie można puścić płazem lat łamania praworządności oraz afer. Logika jest tu taka: prokuratura była podporządkowywana bezpośrednio politykowi Zbigniewowi Ziobrze, więc los wielu śledztw był jasny – najważniejsze postępowania, które mogłoby zaszkodzić istotnym graczom obozu Zjednoczonej Prawicy były umarzane. Dopiero więc po zmianie władzy należy przyjrzeć się wszystkim podejrzanym transakcjom, przetargom i konkursom, by sprawdzić, czy nie dochodziło w ich przypadku do łamania prawa.
Zwolennicy pojednania podkreślają, że najważniejszym wyzwaniem dla nowej władzy będzie próba sklejenia całkiem porozbijanej wspólnoty, zasypania najważniejszych rowów, zmniejszenia polaryzacji. Wszak w Polsce już na tyle jesteśmy podzieleni, że postawienie na igrzyska, na jakąś formę rozliczeń, prowadzić będzie do jeszcze głębszych podziałów.
Przyznam, że pytanie „Rozliczać czy budować pojednanie?” uważam za źle postawione. Potrzebujemy bowiem i jednego, i drugiego. Jeśli ktoś złamał prawo, ukradł, oszukał, powinien ponieść karę bez względu na to, czy jest z tego czy innego obozu. Byłoby bardzo złym sygnałem, gdyby kolejne rządy ogłaszały amnestie dla poprzedników. Jeśli gdzieś doszło do przestępstw, trzeba je rozliczyć. Kropka.
Ale równocześnie pociągnięcie do odpowiedzialności osób, które sprzeniewierzyły się zasadom gospodarności czy uczciwości nie oznacza, że trzeba jeszcze bardziej dzielić społeczeństwo. Nowa władza nie powinna upokarzać ani dyskryminować wyborców poprzedniej władzy. Tu jest cała trudność obecnej sytuacji. Poszukiwanie sprawiedliwości nie powinno być mylone z rządzą zemsty i odwetu na ludziach, którzy głosowali inaczej. Bo to jest właśnie istotą demokracji, że zmiana władzy następuje pokojowo, a nie że morduje się politycznych przeciwników. A więc nie ma rozlewu krwi nie tylko dosłownego, ale też i symbolicznego, nie upokarza się przegranych. Oczywiście sama przegrana jest już dla nich swego rodzaju upokorzeniem, odejście ulubionych polityków jest przykre. Ale ważne jest to poczucie, że to dalej jest ich kraj.
Duża w tym też odpowiedzialność przegranych, by nie utwierdzać wyborców w przekonaniu, że oto kończy się Polska. Albo – jak pisała sędzia Krystyna Pawłowicz – że to będzie ostatni Dzień Niepodległości. Nie, takie demonizowanie przeciwnika nie ma nic wspólnego z demokracją. Kampania się skończyła, wiecowe przemówienia zagrzewające do wyborów również. Teraz czas, by obie strony wspólnie budowały Polskę. To nie żaden symetryzm ani naiwność. Tylko przejaw patriotyzmu. Bo nie potrzebujemy kolejnej wojny, ale współpracy.