Miłość. To jedno słowo streszcza całą historię zbawienia, a więc również relacje Boga i człowieka oraz ludzi między sobą. Miłość jest siłą, dzięki której żyjemy. Bez miłości nas nie ma. Nie ma świata, nie ma ludzkich historii. Skąd więc biorą się nasze problemy z miłością? Dlaczego w tak różny sposób jest pojmowana przez różne osoby, w różnych czasach i miejscach?
O miłości mówi Jezus, pytany przez jednego z uczonych w Prawie o najważniejsze przykazanie. Słuchając Jego słów, nie możemy zapominać o ich adresacie – człowieku zakorzenionym w kulturze religijnej Starego Testamentu, drobiazgowo przestrzegającym przepisów i dającym sobie prawo do tego, by innych rozliczać z tego, czy je respektują w dostatecznym stopniu. Taki człowiek, rozmiłowany w pielęgnowaniu zasad i ustanawianiu reguł, słyszy, że to nie one są najważniejsze i choćby dlatego nie da się powiedzieć, które z nich jest największe. Fundamentem wszystkich praw, przykazań i norm zawartych na kartach Pisma jest miłość. Miłość jest też fundamentem naszego życia, stosunku do świata, relacji z bliźnimi i z sobą samym. To zdanie jest właściwie oczywiste, można zakładać, że każdy człowiek powie, iż miłość jest najważniejszą wartością w jego życiu. A jednak Jezus przyniósł nowe prawo miłości i jest to zmiana rewolucyjna.
Po pierwsze, miłość, o której mówi Syn Boży, jest pierwsza i porządkująca wartości, jakimi żyjemy. Nie może więc być traktowana jako pobożny dodatek do życia. Jest życiem samym, bo wypełnia serce, duszę i umysł człowieka: przenika jego uczucia, jest motorem jego decyzji, mobilizuje do poznawania i dążenia do prawdy. W miłości Bóg nie szuka kompromisów i takiej miłości pragnie też dla swoich dzieci – całkowitej, ofiarnej, bez końca.
Po drugie, miłość ta przenika relacje międzyludzkie do tego stopnia, że bez miłości bliźniego miłość do Boga nie istnieje, jest iluzją. Są to rzeczywistości nierozdzielne i dlatego od ludzi kochających Boga oczekuje się empatii i solidarności z najsłabszymi, miłosierdzia wobec przeciwników, troski o skrzywdzonych, życzliwości dla obcych, przybyszów. Jeśli człowiek deklarujący się jako wierzący nie potrafi dostrzec człowieka w gąszczu paragrafów, jeśli ponad czyjeś życie przedkłada inne wartości czy sprawy, to znaczy, że jego serce, dusza i umysł są puste. Nie Bóg je wypełnia, ale jakieś iluzoryczne wyobrażenie Boga.
Po trzecie, trzeba tu dodać, że nowa jakość miłości, której wzorem jest Jezus, oznacza nieskończenie więcej niż skierowany do ludzi Starego Testamentu postulat kochania bliźniego „jak siebie samego”. Miłość, którą przyniósł na świat Syn Boży, ma wymiar ofiary i służby, jest drogą jedności i krzyża, zwyciężania nad chaosem i śmiercią. Do takiej miłości żaden człowiek nie jest zdolny o własnych siłach. Próżno takiej miłości szukać w sercach ludzi, którzy nie otworzyli się na miłość Zbawiciela. „Miłujcie się wzajemnie, jak Ja was umiłowałem” – mówi Pan w innym miejscu. Zostaliśmy powołani do miłości, której miarą nie my jesteśmy, ale sam Bóg. Stwórca pragnie, by ludzką rodzinę łączyły więzi na wzór tych, które nierozerwalnie łączą Ojca, Syna i Ducha Świętego. Mamy kochać tak, jak kocha Bóg.
To oszałamiająca perspektywa. Czy można się do tego ideału choćby przybliżyć? Czy potrafimy tak kochać, jak Bóg umiłował nas? Czy potrafimy tak przekroczyć samych siebie, tak napełnić się miłością Boga, by nasze życie na każdym kroku było świadectwem, że jesteśmy dziećmi miłości, a nie podziałów; apostołami nadziei, a nie klęski? Czy dziś potrafimy jeszcze jako chrześcijanie zdumiewać świat naszą miłością?