Jeśli dziecko na rysunku drzewa umieści dziuplę, to z całą pewnością było molestowane. Podczas jednej sesji hipnozy można pozbyć się trwającego wiele lat uzależnienia, a polipy i inne zmiany organiczne występujące w ciele można pokonać poprzez prowadzenie z nimi dialogu. Brzmi niedorzecznie? I słusznie. Niestety wiele tego typu mitów wciąż jest obecnych w mediach – i wielu takim przekazom dajemy się uwodzić.
Trzy rodzaje psychomitów
Nie sposób policzyć wszystkich pseudopsychologicznych mitów i półprawd, które funkcjonują we współczesnym świecie. Na potrzeby tego tekstu pozwolę sobie jednak stworzyć pewną uproszczoną klasyfikację amatorsko-psychologicznych teorii. Z obserwacji i rozmów z pacjentami można wyciągać wniosek, że istnieją ich trzy główne grupy: pierwsza z nich to psychologiczne mity o uzdrowieniu (czyli wszystkie teorie mówiące o tym, jak to uzdrowienie relacji z zazdrosną matką pomoże uleczyć choroby skóry lub wpatrywanie się w zieleń „przegoni” chorobę dwubiegunową). Druga grupa to mity diagnostyczne – mają być one użyteczne do określenia cech innej osoby lub zweryfikowania, czy mówi prawdę (któż z nas nie spotkał się z twierdzeniem, że np. jeśli dziecko rysuje wyłącznie czarną kredką, to znaczy, że jest nieszczęśliwe, albo jeśli ktoś nie patrzy w oczy, to na pewno kłamie?). Ostatnia część to mity prostej, uniwersalnej recepty – sprowadzają się one do wiary w to, że dzięki zastosowaniu „trzech prostych zasad”, „rozsądnemu planowaniu poranków” lub eliminacji „tego jednego, szkodliwego komunikatu” uda nam się stworzyć szczęśliwy związek, wspaniałą rodzinę lub nawet „przyciągać” finansową obfitość. Wszystkie pseudopsychologiczne teorie charakteryzują się tym, że operują językiem charakterystycznym dla psychologii („trauma”, „osobowość”, „inteligencja emocjonalna”), jednak ich „zawartość” oparta jest nie na rzetelnych badaniach naukowych, lecz na dowodach anegdotycznych, niepotwierdzonych teoriach, a także na tak zwanej psychologii potocznej, czyli osobistych czy rodzinnych przekonaniach na temat innych ludzi.
Konkurencja dla terapii
Trudno byłoby jednoznacznie ocenić, czy pseudopsychologii jest w dyskursie publicznym więcej, czy mniej niż psychologii z prawdziwego zdarzenia, opartej na badaniach empirycznych. Nie sposób jednak zaprzeczyć, że psychologii „amatorskiej”, czyli opartej jedynie na doświadczeniach autora określonej teorii, nie brak zarówno na platformach darmowych, jak i płatnych. W mediach społecznościowych nie brakuje profili osób, które „łączą” wiedzę psychologiczną z wiarą w magię. W księgarniach można kupić liczne książki, które opowiadają o tym, jak potężna jest nasza podświadomość, że dzięki „sile woli” można pokonać zarówno depresję, jak i nowotwór. Pseudopsychologiczne oddziaływania doskonale monetyzują się także w formie kursów lub pojedynczych wykładów – tutaj prym wiodą takie dziedziny „wiedzy”, jak tzw. totalna biologia lub intensywne szkolenia z hipnozy, traktowanej jako konkurencja dla klasycznej psychoterapii. Wszystkich psychologów i terapeutów pracujących zgodnie z nauką opartą na dowodach przerażeniem napawa również to, że niekiedy elementy pseudopsychologiczne wykorzystane są w pracy przez klinicystów i biegłych – osobiście spotkałam osoby, które były poddawane nierzetelnym i bezużytecznym testom projekcyjnym, takim jak słynny test drzewa (w skrócie: osoba badana ma narysować drzewo owocowe – na podstawie rysunku, zdaniem twórców, możliwe jest odczytanie właściwości psychicznych diagnozowanego; jeśli np. ktoś narysuje dziuplę, oznacza to, że był molestowany – oczywiście skuteczność tego pseudonarzędzia nigdy nie została potwierdzona). Pseudopsychologiczne wizje człowieka uwodzą więc nie tylko osoby, które psychologią interesują się w sposób amatorski – niektóre teorie przenikają również do praktyki osób, które zawodowo zajmują się pomaganiem innym albo mają to w planach. Rzecz jasna, tego rodzaju szemrane praktyki mogą przyczynić się do głębokiej krzywdy kogoś, kto naprawdę znajduje się na życiowym zakręcie.
„To zależy” kontra absolutna pewność
Akademicka psychologia – podobnie jak każda inna nauka uprawiana „na poważnie” – jest niełatwą dyscypliną. Aby zrozumieć postępowanie człowieka, trzeba uwzględnić zarówno czynniki biologiczne (temperament, meandry genetyki), społeczne (wpływ środowiska, więź z opiekunami), jak i ich wzajemne nakładanie się na siebie. Obśmiewany również przez studentów psychologii żart mówi, że prawdziwy psycholog każdą odpowiedź na pytanie związane z jego branżą zaczyna od „to zależy” – bo rzeczywiście, wbrew oczekiwaniom np. widzów telewizji śniadaniowej, trudno jest w jednym zdaniu wytłumaczyć, czy „warto dać szansę po zdradzie” albo „jak wychować dziecko na odporną psychicznie osobę”. Jednak wraz ze wzrostem popularności wiedzy psychologicznej (i pojawieniem się w codzienności elementów kultury terapeutycznej) nie wygasła w nas potrzeba posiadania prostych, kategorycznych odpowiedzi na pytania dotyczące związków, wychowania, a także np. przyczyn popełniania zbrodni lub występowania chorób psychicznych. Prawdziwa psychologia nie dostarcza zbyt wielu uniwersalnych, łatwych odpowiedzi na pytania „jak żyć?” czy „jak być szczęśliwym?” – pseudopsychologia nie ma z tym problemu. „Terapeuta” po tygodniowym szkoleniu czy samozwańczy coach chętnie zorganizuje szkolenie lub stworzy publikacje, w których poda 10 zasad, które zapewnią nam obfitość miłości i pieniędzy – a „pozytywna energia” bijąca od niego wzmocni wiarę słuchaczy w przytaczane przezeń dowody anegdotyczne. Świat na chwilę stanie się prostszy, a ograniczenia możliwe do pokonania. Pseudopsychologia bywa także doskonałą partnerką dla „medycyny alternatywnej”. Niechęci do lekarzy „nastawionych tylko na zysk” i wierze w farmaceutyczne spiski nierzadko towarzyszy przekonanie, że nasza podświadomość jest w stanie uleczyć wszystkie fizyczne dolegliwości i ochronić przed chorobami cywilizacyjnymi. Bliską krewną psychologii amatorskiej wydaje się także przeżywająca swój renesans… ezoteryka. Wiara w to, że potencjalnego idealnego partnera rozpoznamy po tym, jak układa dłonie („mowa ciała”), ma przecież na celu dokładnie to samo, co unikanie randek z zodiakalnym Koziorożcem – zmniejszenie ryzyka cierpienia w przypadku nieudanej relacji.
Zarówno psychologią popularną, jak i „zodiakarstwem” często interesują się zatem te osoby, które w swoim życiu czują się zagubione i potrzebują jasnych drogowskazów. Michał, mający dziś trzydzieści kilka lat, opowiedział mi natomiast o tym, że w jego przypadku uczestnictwo w grupie zafascynowanej „osiągnięciami” nienaukowej psychologii pozwalało mu poczuć pozorną siłę, ale też maskować jego prawdziwe problemy ze zdrowiem psychicznym. – Poszukując swojej tożsamości jako nastolatek, próbując poczuć siłę, wpadłem w pułapkę programowania neurolingwistycznego – opowiada. – Niezdiagnozowane wówczas zaburzenia psychiczne sprawiały, że czułem się odmienny i niezrozumiany. Pociągała mnie możliwość „programowania” ludzi oraz hipnoza. Od zawsze fascynowało mnie to, że ludzie podczas transu stają się ulegli. Ten aspekt zjawisk transowych (posiadania kontroli i władzy) stanowił dla mnie ogromną pokusę. Od hipnozy do NLP nie było daleko. Zgłębiając tajniki manipulowania, czy jak kto woli „programowania” ludzi, powoli zatracałem się we wrażeniu, że jestem wszechmocny. Grupa, w której się wtedy udzielałem (łącznie z jej guru), uczyła mnie traktowania ludzi przedmiotowo. Moje emocje stały się płytkie, a ja stawałem się coraz bardziej nieczuły, czasami podły. To trwało całe lata, i jak wtedy myślałem, dawało mi siłę. Budowałem wtedy swoje poczucie wyższości, władzy, wyjątkowości. Po latach wycofałem się z tej grupy. Skrzywdziłem jednak wiele osób. Całe to środowisko było zakochanymi w sobie „hakerami ludzi”. Wzmacniali w sobie (i we mnie) poczucie dostępu do wiedzy tajemnej, która otwiera możliwości do bycia nadczłowiekiem. Niedaleko tam było do telekinezy, podróży astralnych, kreacji świata za pomocą woli. Bez wątpienia cała ta przygoda dawała mi poczucie przynależności i wyjątkowości. Myślę jednak, że zamiast tarzać się w tym bagnie, lepiej byłoby wtedy od razu zgłosić się do prawdziwego specjalisty.
Wiara w niepotwierdzone naukowo teorie psychologiczne dostarcza nam więc również tego, co ufność wobec wszelkiego typu teorii spiskowych: pozwala poczuć się wyjątkowo, zbudować relacje z osobami, które mają podobną wrażliwość, a także poradzić sobie z lękiem przed tym, że tak naprawdę niewiele się na tym świecie znaczy. W dobie późnego kapitalizmu i powszechnej samotności lęk ten bywa szczególnie dotkliwy.
Czekając na ustawę
W zwalczaniu pseudopsychologicznych teorii z pewnością pomogłoby odgórne i kategoryczne określenie, kto w ogóle może określać się mianem psychologa i psychoterapeuty. Brak odpowiedniej ustawy w tej sprawie przyczynia się do dezorientacji osób potrzebujących pomocy (nie każdy wie, jak odróżnić psychoterapeutę z prawdziwego zdarzenia od „terapeuty”, który pracuje, jedynie opierając się na własnych refleksjach nad życiem), ale także podpisywania się jako psycholog czy psychoterapeuta pod publikacjami niemającymi nic wspólnego z rzetelną wiedzą. Póki odpowiedni akt prawny się nie ukaże, wskazane byłoby, aby wydawcy czy producenci programów weryfikowali uprawnienia i wykształcenie osób, które chcą stawiać w roli autorytetów. Do rozmowy o profilaktyce depresji w telewizyjnym programie wypadałoby zapraszać psychiatrów i terapeutów z prawdziwego zdarzenia, a nie celebrytów, którzy „leczą” schorzenia za pomocą wielobarwnych instrumentów muzycznych. Osobom zainteresowanym psychologią czy poszukującym pomocy terapeutycznej dla siebie lub swoich bliskich nieustająco sugeruję, aby dokładnie sprawdzały kwalifikacje osób, które mówią do nich z ekranów lub które zapraszają do nowych, lśniących gabinetów – szkolenie z psychologii astralnej na rajskiej wyspie nie daje wiedzy ani umiejętności potrzebnych do wykonywania zawodu terapeuty ani psychologa.
Niestety w świecie mediów zdarza się (i to nie jest sporadyczne), że chęć zysku wygrywa z odpowiedzialnością za serwowany odbiorcy przekaz – a jak wszyscy wiemy, content nienaukowy, lecz prosty i zgodny z „chłopskim rozumem”, bywa po prostu bardziej klikalny. Jednak to nie klikalność i sensacyjność kolejnych artykułów i wypowiedzi paranaukowych, a zahamowanie chciwości medialnych decydentów z pewnością uczyniłoby nas zdrowszymi.