Bitew i potyczek było ponad 1200. Zginęło w nich około 20 tys. mężczyzn, pozostawiając żony, matki, osierocając dzieci. Tysiąc zawisło na szubienicach, a niemal 40 tys. zostało skazanych na katorgę i osiedlenie się w syberyjskich miastach. Połowa nigdy nie wróciła. Prawie 10 tys. udało się uciec za granicę, wybierając emigrację. Rosjanie skonfiskowali ponad 1600 majątków szlacheckich na samej Litwie oraz wszystkie klasztory w Królestwie Polskim za to, że przygarniały powstańców. A poza tym jeszcze represje, które miały w zamierzeniu zabić polski język i polską kulturę. To była wielka klęska, która dotknęła ponad 100 tys. polskich rodzin, bo tyle osób przewinęło się przez powstańcze szeregi.
Gdyby w 1863 r. dostępne były dzisiejsze technologie, moglibyśmy oglądać zdjęcia zrobione smartfonami przez powstańców. Zachowane fotografie z pola bitwy znacznie odbiegałyby od tych obrazów, które znamy i które zapadły nam w pamięć, wpływając na nasze wyobrażenia. Zobaczylibyśmy strach w oczach młodych chłopaków przerażonych widokiem zakłutego bagnetem kolegi. Czerwony od krwi śnieg. Rozszarpane przez broń palną ciała. Bolesne rany, w które z łatwością wdawało się zakażenie. I jeszcze te rany niewidoczne, których żadna fotografia nie ujawni, o których w tamtych czasach się jeszcze nie mówiło, a które przecież i tak istniały i objawiały się bezsennością, poczuciem bezsensu, drażliwością.
Czy wystawy organizowane w 160. rocznicę tej ogromnej klęski choć w części pokażą nam traumy 1863 roku, czy może nadal będą sławić bohaterstwo braku przygotowania, chaosu, w który wrzucono tysiące młodych chłopaków, wręczając im w ręce drągi lub ewentualnie dubeltówki, używane dotąd w czasie polowań na kuropatwy?
Grottger: romantyczne uniesienie
Skażeni jesteśmy Grottgerem. Nie tylko my, kilka pokoleń. To on ukształtował nie tylko wizualną stronę pamięci o powstaniu, ale i tę emocjonalną. A więc to, jak je odbierają kolejne generacje, jakie budzi uczucia i jakich postaw wobec tego wielkiego zrywu się oczekuje. Ciekawe, że sam Artur Grottger w powstaniu nie brał udziału, choć podobno bardzo chciał. Nie wiemy do końca, co w jego życiu jest prawdą, a co nie, bo stał się artystą stworzonym przez swoją narzeczoną. To ona po jego przedwczesnej śmierci (miał zaledwie 30 lat) opublikowała ocenzurowane przez siebie jego dzienniki i listy. Wykreowała artystę jako wzór patrioty, żyjącego wyłącznie sprawami narodu. Taki wizerunek malarza-idealisty, poświęcającego swą sztukę dla budowania narodowej tożsamości i umacniającego ducha patriotycznego, przetrwa kolejne epoki. Grottger pisał: „Jak mnie to powstanie na duchu wskrzesiło i z odmętów wyrwało. Wskazało drogę i natchnęło do pracy. A było z czego czerpać artyście, tyle bohaterstwa, tyle bólu, łez świętych, żałoby, tyle bratnich serc złamanych we własnej ukochanej ojczyźnie”.
I rzeczywiście od razu wziął się do pracy. W Wiedniu, gdzie w tym czasie przebywał, powstaje już w 1863 r. cykl 9 kartonów z rycinami zatytułowany Polonia, który na przykładzie pojedynczych scen opowiada przebieg wydarzeń w Królestwie Polskim. Branka, kucie kos, bitwa, obrona dworku szlacheckiego. Zrozpaczone kobiety, teatralne gesty, przystojni powstańcy o twarzach poważnych, męskich, zdecydowanych. Jedna z tych rycin jest godna uwagi, zatytułowana W lesie po bitwie pokazuje to, co zwykle pomijane, bo zbyt przerażające, ducha nie podnosi. Na pierwszym planie rodzina opłakująca ciało powstańca, na drugim planie – który okazuje się bardziej godny uwagi – trupy leżące wśród drzew. Mnóstwo trupów. Krajobraz po bitwie. Cykl Polonia, powielany w formie fotografii, okazał się wielkim sukcesem. Oprawiano je, wieszano na ścianach, na nich wychowywano dzieci. Kolejny cykl, Lithuania, miał za temat powstanie na Litwie. Planowany był trzeci, o powstaniu w Ukrainie, ale nie doszedł do skutku.
To grafiki z Polonii wychowywały do kolejnych zrywów narodowych aż do współczesności, powielane w ulotkach, gazetach, podręcznikach, afiszach. Ten model romantycznego uniesienia, rzewności połączonej z obrazem heroizmu, teatralnej uczuciowości nadającej przedstawianym wydarzeniom rys patosu, stał się synonimem polskiej duszy, a Artura Grottgera nazywano wieszczem.
Jest on autorem także dwóch prac olejnych, które wrosły w nasze dziedzictwo i stworzyły niejako mit Kobiety-Polki: Pożegnanie (powstańca) i Powitanie (powstańca). Tu już żadnych emocji nie ma, jest przeświadczenie o misji, jaką należy wypełnić. Kobieta – młoda żona, kobieta – matka, poświęcają swojego mężczyznę sprawie najważniejszej, a gdy zostają same, dźwigają mężnie cały ciężar prowadzenia domu i wychowania dzieci.
Gierymski: samotność i beznadzieja
Jakże inaczej wygląda powstanie według Maksymiliana Gierymskiego, dziewięć lat młodszego od Grottgera. Kiedy w 1863 r. Grottger tworzył w Wiedniu cykl Polonia, siedemnastoletni Gierymski bierze udział razem z Adamem Chmielowskim w kolejnych partyzanckich potyczkach. Znają się ze szkoły realnej – gdy wybucha powstanie, są studentami szkoły w Puławach. O tym okresie nie wspominał wcale, a to, co wiemy, pochodzi ze wspomnień jego kolegi z późniejszych czasów: „Młody, wątłej konstrukcji fizycznej, błąkał się czas niejaki w Płockiem za oddziałem Oxińskiego, aż strudzony, stargany na zdrowiu powrócił do Warszawy”. Wiemy, że większość młodzieży puławskiej zginęła, a Chmielowski (późniejszy Brat Albert) po ośmiu miesiącach walk w różnych oddziałach stracił nogę.
Spotykają się po paru latach w Monachium, gdzie studiują malarstwo. Gierymski wyłamuje się ze schematu panującej w środowisku akademickim anegdoty historycznej. Nie interesuje go przedstawianie wielkich wydarzeń z przeszłości na ogromnych płótnach, odrzuca matejkowski patos i rolę służebniczą sztuki. Pomaga mu w tym Chmielowski. Anegdota mówi, że to właśnie on mówi do zgnębionego niemocą twórczą Gierymskiego: byłeś w powstaniu, to je namaluj. Zamiast zwycięskich bitew sprzed wieków maluje więc powstanie tak, jak je widział i jak je odbierał. Może i maluje siebie: zabłąkanego samotnego powstańca na tle mazowieckich równin. Nie ma tu zgiełku bitewnego, dramatycznych gestów, heroicznych czynów i malowniczej ofiary z życia. Jest samotność i beznadzieja. I do tego ten krajobraz, który nie jest tylko tłem, ale odgrywa równorzędną rolę. Powstaniec z 1863 roku, Adiutant sztabowy (Z rozkazem) czy przede wszystkim Patrol powstańczy każą nam zweryfikować nasze wyobrażenie powstania styczniowego.
Wystawy o powstaniu
Malarstwo i rysunki powstańcze m.in. Grottgera i Gierymskiego zobaczyć można na wystawie „Miłość i obowiązek. Powstanie styczniowe 1863” w Zamku Królewskim. Oprócz malarstwa zgromadzono artefakty z epoki: biżuterię patriotyczną, druki, stroje i mundury, fotografie i broń.
W Kordegardzie natomiast trwa wystawa rysunków, grafik i akwareli artystów, którzy brali udział w powstaniu lub je z oddali wspomagali. Zatytułowana „Powstanie styczniowe. Droga do niepodległości” gromadzi m.in. prace Grottgera i Gierymskiego oraz Chmielowskiego, Stanisława Witkiewicza, Ludomira Benedyktowicza i mniej znanych.
Natomiast w Sukiennicach, w ramach wystawy „Powstanie styczniowe. W 160. rocznicę zrywu”, skupiono się przede wszystkim na pamiątkach po powstańcach, które zostały uzupełnione przez fotografie powstańców i weteranów. Na nowe spojrzenie na tragiczne wydarzenia z 1863 r. musimy jeszcze poczekać.