Logo Przewdonik Katolicki

Zuchwałość

Natalia Budzyńska
fot. Justin Pumfrey/Getty Images

Historie włamań do muzeów i galerii oraz kradzieży dzieł sztuki to wspaniałe tematy na sensacyjne fabuły. W gruncie rzeczy wydaje nam się, że nikt nie ponosi szkody, a złodziei zdarza się nam nawet romantyzować jako wrażliwych na sztukę idealistów.

W łaśnie tak są w popkulturze przedstawiani: po inteligentnym napadzie zamykają się z dziełem samotnie w pokoju, a obcowanie z nim jest źródłem wielu głębokich przeżyć niedostępnych zwykłemu uczestnikowi kultury. Napady na muzea są często tak zuchwałe, że opinia publiczna zaczyna niechcący sympatyzować z oszustami i złodziejami.
Przypomnijmy sobie oparty na faktach film z 2020 r. Książę. Jest to sympatyczna komedia o tym, jak to w 1961 r. wykradziono z National Gallery w Londynie obraz Goi Portret księcia Wellington. Złodziej dostał się do środka przez okno w toalecie. Kilka lat później policja dostała list z kluczem do szafki w przechowalni bagażu, gdzie znajdował się obraz, a złodziej (kierowca autobusu) okazał się człowiekiem wrażliwym na niesprawiedliwość społeczną. Kradzież miała być protestem przeciwko obojętności władz na ubóstwo obecne w zamożnym społeczeństwie.
Z kolei wrażliwcem na piękno miał się okazać Robert Z., który w 2000 r. wkleił w ramy kopię obrazu Claude’a Moneta Plaża w Pourville, zabierając ze sobą oryginał. Działo się to w Muzeum Narodowym w Poznaniu. Aż trudno uwierzyć, że nikt tej podmiany nie zauważył, a sprawa wydała się tylko dlatego, że kopia zaczęła się od ram odklejać. Sprawcę odnaleziono dopiero dziesięć lat później. Obraz trzymał w domu i cieszył się jego pięknem. Takie przypadki jednak należą do rzadkości.
Rok temu o kradzież niemal dwustu zabytkowych monet oskarżono byłego kustosza Muzeum Okręgowego w Toruniu. Procederem miał zajmować się przez dziewięć lat, a monety sprzedawać w sklepach numizmatycznych oraz na internetowych aukcjach.
Złodzieje dzieł sztuki to cyniczni przestępcy. Owszem – wrażliwi, ale tylko i wyłącznie na pieniądz.

Kradzież
Sprawa kradzieży w British Museum, która została odkryta i upubliczniona w sierpniu tego roku, wstrząsnęła środowiskiem muzealnym z kilku względów. Wszyscy są zgodni, że reputacja tak ważnego muzeum została poważnie nadszarpnięta. Owszem, kradzieże się zdarzają. Mimo coraz nowocześniejszych systemów alarmowych wciąż udaje się znaleźć jakąś lukę i umiejętnie ją wykorzystać. Wiele kradzieży miało miejsce podczas pandemii, gdy obiekty były zamknięte i panował bezruch. To wtedy skradziono obraz van Gogha z holenderskiego muzeum, kilka rzeźb Salvadora Dali z galerii w Sztokholmie czy obrazy z XVI i XVII w. z Oksfordu. Baza danych Interpolu rośnie, znajduje się na niej w tej chwili ponad 50 tys. skradzionych obiektów z całej Europy i co roku wzrasta o kolejne kilka tysięcy dzieł sztuki. Ale brak 1500 przedmiotów w magazynie jednego z najważniejszych i największych muzeów na świecie to rzecz niespotykana.
Na dodatek skandaliczne są okoliczności, jakie towarzyszą wyjawieniu afery. Otóż pierwsze sygnały dotyczące podejrzenia o przestępstwo dyrekcja British Museum otrzymała dwa lata temu od duńskiego handlarza antykami Ittai Gradela. Chodziło o konkretną osobę, co do której nabrał podejrzeń, gdy zobaczył, że wystawia na sprzedaż przedmiot widziany przez niego wiele lat wcześniej w British Museum. Instytucja jednak wszczęła wewnętrzne dochodzenie zbyt późno, a choć zorientowano się, że faktycznie w kolekcjach brakuje sporej liczby przedmiotów, to ogłoszono to publicznie i skierowano sprawę do policji dopiero teraz. Dyrektor muzeum podał się do dymisji. Ogłoszono także, że za kradzież odpowiedzialny jest najprawdopodobniej jeden z pracowników, starszy kustosz działu sztuki greckiej i hellenistycznej z trzydziestoletnim stażem w tej instytucji. Podano nawet jego nazwisko, choć dochodzenie wciąż trwa, a on nie przyznaje się do zarzutów. Reputację Muzeum Brytyjskiego szarga również fakt, że – jak się okazało – przedmioty nie były najwyraźniej rzetelnie skatalogowane i obecnie trudno jest w ogóle określić, co konkretnie zaginęło. Eksperci cytowani przez brytyjskie media są oburzeni i zszokowani faktem, że coś takiego wydarzyło się w jednym z najważniejszych muzeów na świecie, traktowanym dotychczas jako punkt odniesienia w zakresie bezpieczeństwa.
Choć wśród kradzieży dzieł sztuki przeważają napady dokonane przez profesjonalnych przestępców z zewnątrz, działających często na zamówienie, to właśnie kradzieże dokonane przez pracowników są najbardziej dotkliwe. Pracownik doskonale zna teren, organizację pracy i słabe strony ochrony. A jeśli dokonuje kradzieży wśród przedmiotów znajdujących się w magazynach, to może mieć pewność, że przestępstwo długo nie zostanie odkryte. Im większe muzeum, tym obszerniejsze magazyny, a w nich tysiące artefaktów, do których latami nikt nie zagląda i ich nie ewidencjonuje. Trzeba przyznać, że w dobie cyfryzacji to jednak nie do pomyślenia i ten fakt bulwersuje środowisko. British Museum posiada około 8 mln obiektów, z czego tylko niewielka część jest pokazywana na wystawach stałych, reszta spoczywa w magazynach.

Handelek
BBC podaje, że niektóre ze skradzionych z British Museum przedmiotów były widziane na eBayu, gdzie zostały wystawione na sprzedaż za znacznie niższą cenę, niż są warte. Dzisiaj zresztą trudno je wyśledzić, skoro proceder trwał od kilku lat. Zabytkowe przedmioty dawno poszły w świat, przez ten czas kilkakrotnie mogły zmienić właściciela i eksperci zgadzają się z tym, że odnalezienie ich może potrwać dekady, a odzyskanie może okazać się niemożliwe. Według Muzeum mowa jest o przedmiotach datowanych na okres od XV w. p.n.e. do XIX wieku n.e. Jest wśród nich spora grupa antyków, a handel antykami to w większości przypadków szemrany interes prowadzony przez ludzi wątpliwych praktyk. Uważa się, że handel antykami to trzeci po narkotykach i broni nielegalny handel na świecie. Niedawno stacja CNN ogłosiła, powołując się na dziennikarskie śledztwo, że nowojorskie Metropolitan Museum of Art może posiadać ponad tysiąc eksponatów pochodzących z nielegalnych źródeł. Rok temu były dyrektor Luwru został oskarżony o współudział w oszustwie i handlu antycznymi dziełami sztuki. Rabunek antyków z Bliskiego Wschodu znacznie wzrósł od 2010 r. Sprzedawano je do muzeów z fałszywymi certyfikatami, a w tym megaoszustwie brali udział pracownicy muzealni, wydając fałszywe ekspertyzy.
Pracownik British Museum lub jego człowiek handlował z duńskim antykwariuszem od lat. Wątpliwości pojawiły się w 2016 r., ale Ittai Gradel uspokoił się, gdy usłyszał od handlarza, że podejrzany przedmiot pochodzi ze sklepu ze starociami prowadzonego przed wojną przez jego dziadka. Tak naprawdę handlarz antykami zwykle woli nie być zbyt dociekliwy, bo w grę wchodzą duże pieniądze. Gradel potrzebował kolejnych kilku lat, żeby się zaniepokoić i zawiadomić British Museum, które z kolei przez kolejne lata nie potrafiło przyznać się do tego, że nie panuje nad swoimi eksponatami i ma bałagan w ewidencji, a więc niezbyt dobrze zarządza dobrami kultury i dziedzictwem kulturowym.
To z kolei wznowiło debatę na temat zwrotów dzieł sztuki do krajów, z których niegdyś zostały wywiezione. Od lat dyskutuje się na temat powrotu pewnych eksponatów, jak na przykład brązów z Beninu, etiopskich tabotów czy marmurów Partenonu. Tym bardziej, że zawieszony w związku z kradzieżą pracownik był odpowiedzialny właśnie za te ostatnie, wywiezione z Aten do Londynu w 1813 r., starożytne marmurowe rzeźby. O zwróceniu Grecji zabytków mówiono już w 1833 r., po raz pierwszy rząd Grecji oficjalnie zażądał tego w 1983 r. W marcu 2023 r. brytyjski premier powiedział, że nie ma żadnych tego rodzaju planów. Jednym z powtarzanych przez lata argumentów był ten o bezpieczeństwie zagrabionych de facto zabytków i wyjątkowej ochronie, jaką mogą im zagwarantować brytyjskie muzea. Obecnie ten argument został całkowicie podważony.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki