Przypowieść o robotnikach ostatniej godziny konfrontuje nasze myślenie z logiką Boga. Poczucie ludzkiej sprawiedliwości każe nam co najmniej wyrazić zdziwienie postawą Właściciela winnicy wobec pracowników. Tych, którzy trudzili się od rana, zrównał w zapłacie z tymi, którzy dołączyli niemal w ostatniej chwili. Nie jest łatwo zrozumieć, dlaczego trud jednych, niewspółmiernie przecież większy od wysiłku drugich, został tak samo wynagrodzony, zrównany w oczach Gospodarza. Czyżby nie doceniał pracy pierwszych robotników i nadmiernie przeceniał ostatnich?
Komentując tę opowieść, papież Franciszek przypomina o fundamentalnej prawdzie: Bóg jest miłosierny. „On posługuje się miłosierdziem – nie zapominajmy o tym: On posługuje się miłosierdziem” – mówi Ojciec Święty. Sprawiedliwość Boga bierze się z miłości, nie jest mierzona według ludzkich zasług i ponoszonego trudu. Miara sprawiedliwości dobrego Boga znajduje się w Jego Sercu.
Przypowieść Jezusa o robotnikach w winnicy jest dobrym testerem dla naszego ludzkiego pojmowania sprawiedliwości w zetknięciu z Bożym myśleniem o człowieku, który do końca ma szansę, by znaleźć się w gronie zaproszonych przez Pana. Chrystus mówi o „zepsutych oczach”. To dość zatrważające, że w Winnicy znajdują się ludzie, którzy zamiast cieszyć się swoją pracą i godziwą zapłatą za swój trud, wytykają Gospodarzowi Jego dobroć. Nie myślą o tym, jak dobry jest dla nich, nie potrafią się tym ucieszyć, docenić hojności Pana, bo ich serca toczy choroba zawiści.
Wciąż na naszej drodze stają ludzie o zepsutych oczach. Tacy, którzy nie wpatrują się w dobro i miłość Boga, ale kontemplują to, co według nich jest złe w innych. Tacy, którzy samemu Bogu chcą dyktować warunki, jakie człowiek musi spełnić, by osiągnąć zbawienie. Tacy, którzy nie zastanawiają się nad tym, ile dobra w ich życiu stało się dzięki temu, że zostali na samym początku wezwani przez Pana, ale wciąż zatruwają się próbami ograniczania Jego hojności dla ludzi, których „nikt wcześniej nie najął”.
Czy można patrzeć zepsutym, złym okiem na to, że Bóg jest dobry? Jak można oburzać się na Jego bezinteresowność i miłosierdzie, na to, że nie mierzy ludzi według ich zasług, ale według swojej miłości? Niestety, można. Posłuchajmy różnych dyskusji w Kościele. Czy nie rozlegają się w nim głosy – wcale nie tak rzadkie – wzywające do tego, by stawiać akcenty raczej na wypełnianie przez chrześcijan zasad prawego życia niż na dobroć naszego Ojca? Czy nie słychać słów potępienia dla tych, którzy pragną spotkania z Bogiem i szukają swojego miejsca w Kościele, choć ich środowiskiem życia są głównie manowce? Czy przy tej okazji nie „dostaje” się Bogu za to, że jest zbyt pobłażliwy dla człowieka? Nie brakuje proroków wołających o sprawiedliwość dla grzeszników, oburzających się na tych, którzy głoszą Boga dobroci i miłości, Boga, dla którego miłosierdzie jest sposobem zaprowadzania sprawiedliwości. Nie brakuje ludzi o zepsutych oczach.
Takie patrzenie jednak zatruwa przede wszystkim ich samych. W swoim rachunkach, wyliczaniu Bogu własnych zasług i kwestionowaniu Jego hojnej miłości dla innych, łatwo bowiem można zacząć wytykać Panu, że Jego zapłata wobec pierwszych pracowników Winnicy jest zbyt mała, nieadekwatna do poniesionych trudów. Łatwo zacząć żałować swojego zaangażowania i dobra, które On sprawił w sercach najwierniejszych, najdłużej obecnych w Jego Gospodarstwie. Czy jednak takie rachowanie się z Bogiem można jeszcze nazywać miłością? Czy ten, kto kocha, patrzy na to, czy mu to się opłaca, czy dostanie z tego powodu więcej niż inni? Miłość nie jest relacją ekonomiczną, ale więzią, której sednem jest hojność serca i bezinteresowność. Tak kocha Bóg. Do takiej miłości zaprasza i nas. Nieważne, czy w pierwszej, czy w ostatniej godzinie, wszyscy zostaliśmy wezwani do miłości.