Ewangelia, którą Kościół głosi każdego dnia, nie jest przypadkową, pobożną opowieścią. Jest to żywe Słowo Boga, wypowiedziane po to, by człowieka ukierunkować ku dobru. Odnawiającą moc Słowa odkrył między innymi św. Franciszek z Asyżu. Gdy w mistycznej modlitwie usłyszał głos Jezusa wzywający go do naprawy tego, co się zepsuło, postanowił całą Ewangelię uczynić programem swojego życia. Tak radykalnie wcielał ją w codzienność, że do dziś inspiruje do naśladowania jako jeden z najpiękniejszych świętych.
Mało tego, wciąż jest postrzegany jako wyjątkowy reformator wspólnoty Kościoła, dla którego najskuteczniejszym narzędziem odnowy stało się świadectwo wiary i życia.
Jeśli dziś niepokoją nas objawy, które świadczą o słabości Kościoła, powinniśmy – wzorem św. Franciszka – sięgnąć po to narzędzie, które buduje, odnawia i umacnia.
Na 25. niedzielę zwykłą Kościół przygotował przypowieść o winnicy. Z ludzkiego punktu widzenia rani ona nasze poczucie sprawiedliwości. Trudno zrozumieć, dlaczego gospodarz winnicy nagradza tak samo tych, którzy trudzili się od rana, jak i robotników, których zatrudnił w ostatniej godzinie dnia. Czy sprawiedliwie znaczy równo? Czyż nie skrzywdził ludzi pracujących dla niego cały dzień? Czyż nie nadmiernie uhonorował tych, którzy dopiero pod wieczór pomyśleli o zarobku? Czy wreszcie gospodarz nie działał na własną szkodę? Mógł przecież sporo zaoszczędzić, proporcjonalnie wynagradzając za pracę.
Boża sprawiedliwość jest inna niż ludzka. Pan umówił się z nami na bardzo konkretną „zapłatę”. Jest nią zbawienie i życie wieczne. Bożą sprawiedliwością rządzi zasada miłości i miłosierdzia, a nie obiektywnego podziału. Bóg w swojej dobroci jest nieograniczony, jest dobry dla wszystkich bez wyjątku. Nie patrzy na nas pod kątem użyteczności czy zasług. Jesteśmy dla Niego tak samo cenni i wyjątkowi, bez względu na to, kiedy dołączyliśmy do Winnicy Pańskiej.
Bóg jest ekspertem w logice miłości, dlatego nieustannie wychodzi ze swojej Winnicy na place świata, by szukać ludzi. Nie męczy się tymi poszukiwaniami, bo zależy Mu na dobru każdego ze swoich dzieci. Miłość wymaga często wychodzenia poza utarte schematy i zmiany myślenia. Naśladowanie, czyli chodzenie po śladach Jezusa, polega więc na tym, by wychodzić z Kościoła-Winnicy ku światu i nieustannie szukać ludzi. Naśladowanie Jezusa polega też na tym, by ich do Winnicy zapraszać. Nie odrzucać i nie oceniać, gdy według naszych mniemań trwonią życie bezczynnie lub marnują je dla wartości dla nas niezrozumiałych czy wręcz szkodliwych. Zadaniem naśladowców Mistrza jest zapraszać do wspólnoty, pokazując jej piękno i nieskończoną dobroć Gospodarza.
Robotnicy pierwszej zmiany chcieli tylko upomnieć się o sprawiedliwe traktowanie. Usłyszeli wyrzut: „Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?”. Nie rozumieją lub nie chcą zrozumieć tych słów. Pragną właściwego, zgodnego z ich wyobrażeniami, podziału wynagrodzeń, bo denar, na który umówili się od początku z gospodarzem, nie daje już im satysfakcji. Porównują swój wysiłek z symbolicznym zaangażowaniem pracowników zatrudnionych w ostatniej chwili i potęguje się w nich poczucie krzywdy.
Zbyt często bywa tak, że zaproszonych przez Pana robotników „ostatniej godziny” nie wita się przyjaźnie. Słychać też szemranie przeciw Gospodarzowi. Pochopna ocena ludzkich postaw, odbieranie prawa do nawrócenia „u schyłku dnia” jest w istocie osądzaniem samego Boga, czyli – jak mówi Ewangelia – patrzeniem złym okiem na to, że On jest dobry dla wszystkich. Warto tę optykę zmienić i spojrzeć najpierw na to, czym sami zostaliśmy obdarowani przez Pana. Radość i poczucie wdzięczności za otrzymane od Niego bogactwa mogą okazać się skutecznym lekarstwem na zgorzknienie i frustracje robotników „pierwszej godziny”.