Niespełna miesiąc temu nasi biskupi apelowali o „rzetelne i odpowiedzialne, zgodne z faktami i wolne od ideologii prezentowanie sytuacji uchodźców i migrantów w Polsce i Unii Europejskiej”. Przestrzegali przed instrumentalnym wykorzystaniem migrantów do rozgrywek politycznych oraz przed kształtowaniem postaw ksenofobicznych. Przypominali, że takie działania są nie do pogodzenia z chrześcijańskim nauczaniem. Pisali również, że każdy człowiek ma niezbywalne prawo do migracji i poszukiwania lepszego miejsca do życia. „Jest to myśl obecna w powszechnym nauczaniu Kościoła. Korzystały z tego przez wieki pokolenia Polaków. Nie można ulegać pokusie, by w imię fałszywie rozumianego patriotyzmu czy politycznych kalkulacji rozbudzać lęk, wrogość czy niechęć w stosunku do przybyszów, zwłaszcza z powodu ich statusu, religii lub pochodzenia”.

To jest prawda
Kilka tygodni po opublikowanym przez KEP komunikacie Rady Konferencji Episkopatu Polski do spraw Migracji w sprawie debaty o migrantach i uchodźcach postawieni zostaliśmy przed pytaniem, na które odpowiadać mamy w referendum. Pytanie to brzmi: „Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?”.
Mając w pamięci ewangeliczne wezwanie biskupów, ale też odkładając na bok wszelkie emocje, spróbujmy przyjrzeć się temu pytaniu bliżej, żeby sprawdzić, jakie kryją się w nim treści i na ile zgodne są z prawdą.
Konstytucja
Na zwrot „nielegalni imigranci” zwraca uwagę między innymi Wojciech Hermeliński, były szef Państwowej Komisji Wyborczej i sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku. Przypomina on, że artykuł 56 Konstytucji RP mówi o tym, że osoby szukające azylu lub ubiegające się o status uchodźcy mają prawo złożyć taki wniosek w Polsce i że ten wniosek musi zostać rozstrzygnięty. Niezgodne z konstytucją – niezgodne również z prawem europejskim – jest odmawianie komukolwiek prawa do złożenia wniosku azylowego. Jeszcze bardziej dramatycznie to wygląda, gdy uświadomimy sobie, że jedynym powodem odmowy przyjęcia i rozpatrzenia tego wniosku jest nie co innego, jak względy rasowe.
Nikt nie jest nielegalny
Organizacje humanitarne od lat apelują, żeby nie używać sformułowania „nielegalny imigrant”. Określenia tego nie używają międzynarodowe akty prawne. Jest tam mowa o „nieuregulowanym statusie”, o imigrantach „nieudokumentowanych” lub o „nieuregulowanej sytuacji”.
Sam Parlament Europejski i Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw Praw Człowieka stwierdzili w 2009 roku, że używanie pojęcia „nielegalny” w odniesieniu do człowieka ma negatywne konotacje i prowadzi do napiętnowania. Komisarz UE do spraw wewnętrznych w 2010 roku mówił wprost: „Ludzie przybywają do UE, czasem w sposób niezgodny z przepisami. Ale żaden człowiek nie jest nielegalny”. Międzynarodowe media, w tym wielkie agencje prasowe, takie jak Associated Press, świadomie zrezygnowały z używania pojęcia „nielegalny imigrant” już dziesięć lat temu.
Dehumanizacja zabija
Co za tym stoi? Po pierwsze – jak powiedzieliśmy – jest to pojęcie błędne prawnie. Nieuregulowany status w większości krajów nie jest złamaniem prawa, nie jest przestępstwem, nie podlega też prawu administracyjnemu. Osoba, która chce starać się o azyl, nie popełnia przestępstwa: nawet jeśli przekracza granicę poza wyznaczonym punktem granicznym lub jeśli nie posiada dokumentów.
Więcej – nieuregulowana sytuacja nie sprawia, że wobec człowieka zawieszone zostają międzynarodowe prawa, między innymi prawa człowieka. Stwierdzenie „nielegalny imigrant” jest odczłowieczające, redukujące tegoż człowieka do jednego tylko elementu jego życia, na dodatek często przez niego niezawinionego. W historii określeniem „nielegalnych” określano choćby Żydów, uciekających przed Holokaustem. Dziś w oczywisty sposób ma też silne negatywnie konotacje: w powszechnym odbiorze połączone zostało z obrazem przestępcy i bandyty, podpalającego samochody na ulicach europejskich miast.
Biurokracja znaczy zła
Drugim elementem, przy którym warto się tu zatrzymać, jest stwierdzenie o „przymusowym mechanizmie relokacji, narzuconym przez europejską biurokrację”. Po pierwsze, mamy tu manipulację już na poziomie samego języka. Jest oczywistym, że w polskiej kulturze „biurokracja” jest czymś złym, że „narzucenie” budzi w nas odruchowy opór, więc samo sformułowanie pytania jest wyraźnym znakiem, jakiej odpowiedzi oczekuje ten, kto je zadaje. Mówienie tu (zgodne z prawdą) o „mechanizmie solidarnościowym” nie przyniosłoby oczekiwanego efektu, bo słowo „solidarny” kojarzy nam się dobrze i widząc je, chętniej zagłosowalibyśmy „za”.
Relokacja z przeszłości
Zostawmy jednak manipulację językową. „Mechanizm relokacji, narzucony przez biurokrację europejską”, owszem, istniał. Był próbą rozwiązania dużego kryzysu uchodźczego w roku 2015, kiedy do Unii Europejskiej, kompletnie na to nieprzygotowanej, zaczęły docierać tysiące ludzi, między innymi ofiar wojny w Syrii. Nie znajdując wówczas innego, lepszego rozwiązania, UE zaproponowała obowiązkowe przyjęcie konkretnej liczby uchodźców w poszczególnych krajach członkowskich. Mechanizm ten się nie sprawdził, dlatego z niego zrezygnowano. Zadawanie o to pytania niemal dziesięć lat później w referendum mogłoby być pomysłem kuriozalnym. Mogłoby – ale autorzy pytania robią to świadomie, używając starej i źle kojarzącej się nazwy na określenie zupełnie innego, nowego systemu.
Dobrowolność formy
W związku z porażką systemu przymusowych relokacji przez wiele lat zastanawiano się, w jaki sposób Europa powinna reagować: jasne bowiem było, że nie może po prostu patrzeć na kolejne tonące w Morzu Śródziemnym łodzie. Owocem prac był przegłosowany przez państwa członkowie Unii Europejskiej (a więc nie „narzucony przez biurokrację”) pakt migracyjny z czerwca tego roku. Zgodnie z tym paktem, ale również całą ideą Unii Europejskiej, wszystkie państwa są odpowiedzialne za całość wspólnoty i poczuwają się do solidarności i wsparcia dla innych państw. Jeśli zatem któreś z państw członkowskich mierzy się z tak zwaną „presją migracyjną”, a więc jest pierwszym państwem, do którego migranci trafiają, pozostałe kraje zobowiązują się do solidarnego i proporcjonalnego dźwigania związanych z tym obciążeń. Mogą przy tym same wybrać formę, w jakiej owej pomocy chcą udzielić. Mogą przyjąć migrantów u siebie albo finansowo ponosić koszty pomocy im w innym kraju.
Mogli nam pomóc…
W pakcie znajduje się również klauzula o tym, że państwa poddane presji migracyjnej mogą nie tylko zostać zwolnione od odpowiedzialności za sytuację w innych państwach, ale również mają prawo do otrzymania z ich strony wsparcia.
Polska niejeden raz odbierała ze strony urzędników Unii Europejskiej publiczne komunikaty i zapewnienia, że w związku z sytuacją na Ukrainie i liczbą uchodźców wojennych, którzy znaleźli u nas schronienie, może zostać uznana za takie właśnie „państwo pod presją migracyjną” i zwolniona z ponoszenia jakichkolwiek kosztów. Rządzący mieli zatem dwa wyjścia: albo zwrócić się do Unii Europejskiej o takie zwolnienie i je otrzymać – albo rozpisywać referendum, oparte na fałszywych przesłankach, podsycające ksenofobię, uderzające w godność wielu ludzi i kształtujące w społeczeństwie postawę egoizmu. To drugie rozwiązanie pociąga za sobą jeszcze jedną, niemałą konsekwencję: referendum zamiast prośby o zwolnienie z odpowiedzialności oznacza, że koszty tej odpowiedzialności finansowej i tak będziemy musieli ponieść. Z publicznej, czyli naszej kieszeni.
Bez referendum
Jak zatem na takie pytanie odpowiedzieć? Czy można odpowiadać na pytania, które zawierają w sobie tyle fałszu i manipulacji? Najlepszą pewnie odpowiedź znów dają biskupi: „Polskie bogate doświadczenia migracyjne, chrześcijańskie dziedzictwo, ale także niezwykłe, spontaniczne, godne najwyższego uznania zaangażowanie Polaków w niesienie pomocy uciekinierom wojennym z Ukrainy powinny nas szczególnie predysponować do propagowania idei mądrej gościnności i solidarności – konstytutywnych dla wiary chrześcijańskiej. Sposobów ich praktykowania nie ma potrzeby czynić przedmiotem referendalnych rozstrzygnięć, lecz roztropnych działań i dialogu społecznego z uwzględnieniem możliwości i konsekwencji społecznych w przyszłości”.