W czasie tegorocznych Światowych Dni Młodzieży podkreślano, że inspiracja do tego typu spotkań wypłynęła również z Portugalii. Rzeczywiście, rok po zamachu z 13 maja, w roku 1982 r., Jan Paweł II odwiedził Portugalię, by podziękować za ocalenie życia, i tam spotkał się w Lizbonie z młodzieżą akademicką. Możliwe, że papież już wtedy myślał o spotkaniach gromadzących młodych ludzi z całego świata, tym bardziej że miał duże doświadczenie w pracy z młodzieżą. Od tego czasu, gdy ŚDM ruszyły z wielką pompą w 1985 r., zmieniały nieco swoją formułę, ale zasadniczo jest w nich kilka punktów, które są stałe: poza obecnością samego papieża to spotkania w parafiach, ceremonia powitania, droga krzyżowa, nocne czuwanie z soboty na niedzielę oraz Msza w niedzielę. Niezmienne są też symbole: krzyż i ikona Matki Bożej oraz fakt obierania na każde spotkanie patronów tych konkretnych dni (od kilku spotkań patronem jest także św. Jan Paweł II); od jakiegoś czasu są to także: hasło, logo i hymn ŚDM.
To, co chciałbym podkreślić, to fakt, że Kościół dzięki jakiejś cudownej intuicji wpisuje się we współczesny nam trend festiwalizacji kultury. Festiwali jest obecnie mnóstwo i na każdy temat. Wartością dodaną katolickich zlotów młodzieży jest to, że nie są one tylko kilkudniowym wydarzeniem. To rozpisany na lata program, bo uczestnictwo w ŚDM poprzedzają spotkania we wspólnotach lokalnych, rekolekcje, wolontariat, a także diecezjalne spotkania w latach, w których nie odbywa się, powiedzmy kolokwialnie, „spotkanie generalne”. Taka formuła pozwoliła przetrwać ŚDM czas pandemii, co wyraźnie było widać w bardzo dobrym przygotowaniu organizatorów i uczestników tegorocznego wydarzenia (podkreślmy, że nie udało się to wszystkim festiwalom muzycznym czy tym podobnym, które dwuletnią przerwę pandemiczną przypłaciły zakończeniem działalności). Powszechność Kościoła odkrywana w lokalnych wspólnotach, ale też możliwość pokazania swojej wyjątkowej partykularności na forum Kościoła powszechnego, to – używając świeckiego języka – jeden z przepisów na sukces tych wielotysięcznych spotkań młodych ludzi.
Pokolenie ŚDM?
Na tegorocznym spotkaniu dla wolontariuszy ŚDM patriarcha Lizbony kard. Manuel Clemente wypowiedział słowa, które mnie zaintrygowały: że mamy oto do czynienia z pokoleniem Światowych Dni Młodzieży. Stwierdzenie, które uznałbym za ryzykowne po umiarkowanym sukcesie lansowania podobnej generacji typu „Pokolenie JP II”. Oczywiście gdyby wziąć socjologiczną kategorię pokolenia, to nie broni się ani jedna, ani druga fraza. Jednak w wymiarze symbolicznym rzeczywiście możemy już mówić o dzieciach tych młodych, którzy brali udział w pierwszych ŚDM, a które teraz same jeżdżą po świecie na takie spotkania.
Oglądałem ostatnio nagrania z ŚDM w Częstochowie w 1991 r. Sytuacja wyjątkowa ze względu na wiatr historii, który nadał temu wydarzeniu absolutnie niezwykły charakter. To, co mnie jednak uderzyło, to wyczuwalna międzynarodowość tego spotkania (w naszej jeszcze wtedy szarej Polsce!), atmosfera otwartości, a równocześnie szczerości w nazywaniu problemów młodzieży. Myślę, że to podwaliny tej domniemanej generacji Światowych Dni Młodzieży.
Trzeba przyznać, że młodzi katolicy jako jedyni mają tego typu spotkania, w których mogą się poznać i zobaczyć powszechność swojego wyznania, poczuć siłę wspólnoty, ożywiającą i zachęcającą do działania. Co ciekawe, z tego masowego spotkania pączkują setki inicjatyw, realizowanych następnie w diecezjach czy parafiach. To może być rzeczywiście pokoleniowe!
O kulturotwórczej roli Światowych Dni Młodzieży, bo o tym najbardziej chciałbym napisać, można powiedzieć z dwóch perspektyw. Po pierwsze: organizatorzy ŚDM korzystają z języków współczesnej kultury, by opowiedzieć o wartościach, które reprezentują. Po drugie: spotkania te są przetworzeniem poprzez kulturę chrześcijańską problemów współczesnego świata.
Dobrana forma
Dyskusję w pewnych kręgach wzbudziła instalacja, scena, platforma w parku Edwarda VII w Lizbonie, nazywana skrótowo ołtarzem, i o to była mała afera. Czym innym przecież stół ołtarza, a czym innym jego otoczenie – to jedno. A po drugie często, szczególnie w naszym kręgu kulturowym, jesteśmy zakładnikami nieznośnej wręcz dosłowności oraz bezwzględnego przestrzegania kościelnych kanonów. Co do tych drugich nie wypowiadam się, bo nie jestem liturgistą – niech ocenią to inni. Co do pierwszego: organizatorzy zastosowali bardzo nowoczesną konstrukcję, opartą na lekkich rusztowaniach, obudowanych lekkim, niebieskim materiałem. Na tej platformie, dzięki systemowi przejść i kilkupiętrowemu wypoziomowaniu przestrzeni sceny, można było przez kilka dni zmieniać scenografię i dostosowywać ją do przekazywanych treści.
Szczególne wrażenie scena ta robiła podczas piątkowej drogi krzyżowej. Było to po prostu przy okazji jedno z lepszych plenerowych przedstawień teatralnych, jakie widziałem w życiu. Od razu zaznaczam – nie strywializowano drogi krzyżowej, a wręcz przeciwnie: poprzez gest, ruch, muzykę, dźwięki dodawano rozważaniom dodatkowej głębi i dramatyzmu. Akcja działa się na kilku planach, na proscenium, na poszczególnych piętrach, a nawet w pewnym momencie aktorzy wspinali się po rusztowaniach. Stopniowo odsłaniano też znaczące i piękne w swojej prostocie obrazy: Uczniowie w drodze do Emaus, Ukrzyżowanie, Pieta itp. Kilkudziesięciu aktorów obrazowało treści rozważań poprzez synchroniczny ruch, taniec, rozsypywanie z góry drobnych elementów, tworzących piękny deszcz, a nawet pełne szacunku i godności, ale też artystycznego polotu przekazywanie sobie krzyża. Ci świetnie dobrani i wyćwiczeni aktorzy towarzyszyli nam praktycznie przez całe ŚDM. Na tle pięknej, wielojęzycznej muzyki oraz malowniczego krajobrazu Lizbony nie tylko przykuwali uwagę, ale też uzmysławiali ważne treści.
Ważna treść
Treści również nie pozostawiały wątpliwości co do znakomitego ich przygotowania: zbierano propozycje z całego świata i starannie wyselekcjonowano problemy, które były wywoływane przy okazji kolejnych stacji męki Jezusa. To wszystko w duchu całych tegorocznych ŚDM, co wyraziły słowa: „Maryja wstała i wyruszyła w drogę. Jezus nauczył się od swojej Matki: niosąc krzyż, Jezus musiał wstać i wyruszyć w drogę. Panie, naucz nas, młodych wstawać i iść naprzód. Nawet wtedy, gdy życie jest trudne”. Samotność w czasie pandemii, problemy zdrowia psychicznego, przemoc w świecie, nierówności, wykluczenie, pozostawianie ludzi, którzy upadli samym sobie, ocenianie innych, próby przypodobania się światu. To wszystko w poetyckiej formie wplecione zostało w rozważania drogi krzyżowej. I to był konkret, nie abstrakcja, nie tylko wspominanie pasji Jezusa – to sprawiło, że młodzi mogli zaktualizować ją w swoim życiu.
Szczerość młodych ludzi sprawiła, że na ŚDM nie unikano trudnych tematów. Młodzież przypomniała o swoich lękach, potrzebach, marzeniach, wyrażonych w niepewnej sytuacji ekonomicznej, częstym doświadczaniu samotności, nierzadko prześladowań, poczuciu niebycia potrzebnym, braku celu i nadziei. Jeśli mamy współcześnie mówić o jakiejś kulturze chrześcijańskiej czy katolickiej, to to jest to i o to chodzi! Jeśli Kościół nie będzie odpowiadał na konkretne pytania, jeśli zamknie się w teoretyzowaniu na temat życia, zamiast towarzyszyć realnemu życiu swoich wiernych, jeśli nie podejmie wyzwania Franciszka, który poprosił młodzież, by krzyknęła, że w Kościele mile widziani są TODOS, TODOS, TODOS! (z hiszp. wszyscy, wszyscy, wszyscy), to może stać się raczej muzeum życia duchowego niż miejscem w którym się takiego życia doświadcza.