Tegoroczne Światowe Dni Młodzieży śledziłem z zewnątrz. Pojechałem z rodziną w góry, sporo wędrowaliśmy, a relacje z Portugalii dochodziły do mnie codziennie wieczorem, gdy sprawdzałem w mediach społecznościowych, co się dzieje. Było więc dla mnie zaskoczeniem, jakie emocje wzbudziła obecność kobiet szafarek Eucharystii i w ogóle liturgii. Temat w internetowych dyskusjach urósł do takiej rangi, że jeden ceniony przeze mnie ksiądz, z którym jednak rzadko się zgadzam, uznał, że oto oglądamy właśnie symptomy najpoważniejszego kryzysu w Kościele katolickim. W jednym muszę się z nim zgodzić, ten spór rzeczywiście sporo mówi o tym, co dzieje się dziś w Kościele.
Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że spór o rzekomy brak szacunku wobec Eucharystii na ŚDM został wykreowany sztucznie. Podobnie jak w czasie pandemii część środowisk tradycjonalistycznych straszyła piekłem tych, którzy przyjmowali Komunię na rękę, oskarżając o brak należytego szacunku wobec Ciała Pańskiego, tak i teraz miałem wrażenie, że tu chodzi o coś więcej niż tylko właściwy stosunek do świętości i tradycji. Widzę w tym sporą dozę myślenia sekciarskiego. Nie chcę nikogo obrazić. Być może część krytyków ŚDM rzeczywiście tak mocno żyje Eucharystią, że nie może się uspokoić na myśl, że nie jest ona wystarczająco szanowana. Ale nie mogę się też oprzeć wrażeniu, że spora część krytyki ŚDM wypływa z poczucia wyższości, z takiego komfortu, że my jesteśmy lepszymi katolikami, bo bardzo szanujemy Ciało Pańskie, a tamci, to… ech, szkoda gadać, jacyś zachodni degeneraci. No bo cóż, rzeczywiście może i poza Polską istnieją katolicy, ale to my jesteśmy tymi prawdziwymi, pozostali tylko udają katolików, ale właściwie to uzurpują sobie prawo, by uważać się za członków Kościoła. No i ten papież Franciszek nie za bardzo pasuje do naszego tradycjonalistycznego podwórka. Za mało katolicki, powinien więcej czasu spędzać w Polsce i rozumieć, co to jest szacunek do Kościoła, a nie mówić takie różne dziwne rzeczy o tym, że trzeba poszukiwać, rozeznawać, zastanawiać się, co dziś młodym powiedziałby Jezus. Przecież opisywani przeze mnie krytycy wszystko wiedzą najlepiej, znają odpowiedź na każde pytanie.
Mam wrażenie, że wciąż borykamy się w Kościele z pojęciem wolności i wielości. Świat jest coraz bardziej złożony, istnieją w nim różne tradycje, różne wzory kulturowe, część społeczeństw bardzo się zmieniła, kościelna doktryna staje się ramą jednoczącą różne nurty, bogactwo powszechnego Kościoła. Bez wątpienia tym, co się zmieniło w Kościele na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci, jest właśnie stosunek do wolności. Czy człowiek jest wolny i wybiera drogę Chrystusa, a Kościół ma mu w tym pomóc, zachęcić, pokazać piękno tajemnicy Stwórcy i jego Syna, czy też ma być tylko instytucją prokuratorską, pilnującą czystości doktryny, dyscypliny, dzielącą świat na tych, którzy mieszczą się wewnątrz, a pozostałych wyrzucać na zewnątrz?
Oczywiście liczenie diabłów na główce od szpilki też jest sposobem przeżywania wiary, podobnie jak potępianie tych, którzy rzekomo dopuszczają się świętokradztwa. I można też religię opierać wyłącznie na budzeniu zawstydzenia tym, że jesteśmy niedoskonali, i straszeniu piekłem. Ale w wielu miejscach na świecie jest już piekło na ziemi. Piekło cierpienia, samotności, uzależnień, społecznych patologii, przemocy itp. Zamiast tkwić w poczuciu wyższości, warto do tych, którzy przychodzą do Kościoła z różnych kręgów piekieł na ziemi wyciągnąć rękę, opowiedzieć o miłości, a nie o lęku i karze.