Kto jest godzien Jezusa? Ciekawe, że na tak postawione pytanie trudno odpowiedzieć zwłaszcza tym, którzy żyją z Nim w autentycznej bliskości. Człowiek, który doświadczył miłości Pana i stara się na nią odpowiedzieć miłością, ma świadomość, jak bardzo niegodny jest tej relacji. W świetle nieskończonej miłości Boga widzi, jak często on sam zawodzi i upada. Wie, jak bardzo jest słaby bez Niego, jak bardzo jego ludzka miłość jest ułomna. „Panie, nie jestem godzien…” – oto modlitwa człowieka, który jest blisko Pana i doświadczył Jego przebaczenia. Ma w sobie pokorę i wdzięczność dziecka, które wie, że na miłość nie da się zasłużyć, bo jej istotą jest darmowość i bezinteresowność. Przyjmuje ją jako dar.
Nikogo, kto zna Ewangelię, nie trzeba przekonywać, że Jezus nie namawia do tego, by ze względu na Niego nie kochać bliźnich, zwłaszcza tych, którzy są nam najbliżsi. Porzucenie ich i motywowanie tego wymaganiami religii to postawa niechrześcijańska i po prostu – nieludzka. Ostatecznie przecież więź ze Zbawicielem, jej siła i autentyczność sprawdza się tylko w ten sposób – jak bardzo kochamy siostry i braci, jak wiele jesteśmy zdolni zrobić z miłości do nich.
To „wiele” oznacza czasami wyrzeczenie się dla nich własnego dobra i realizacji marzeń, czasami oznacza to poświęcenie, heroiczne zdawanie egzaminów z wierności. Czasem to „wiele” oznacza zaangażowanie w projekty dobra na rzecz innych, pomoc potrzebującym, wspieranie wykluczonych, opiekę nad chorymi. Ale o wiele częściej miłość oznacza to, co najprostsze, a przez to zapewne mniej efektowne i w konsekwencji – zaniedbywane. Niewidoczne i nie zawsze doceniane, jak kubek świeżej wody podany spragnionemu.
Dbanie o miłość nie polega na wyczekiwaniu wielkich okazji do dawania świadectwa. Nie będzie innego czasu niż ten, który mamy właśnie teraz, dziś. Nie jest dbaniem o miłość zamykanie się na bliźnich w imię Jezusa, uciekanie od nich w świat religijnych przeżyć i emocjonalnych wzruszeń. Miłość jest zwyczajna, prosta i codzienna, i domaga się, by ją okazywać tu i teraz. Składa się z małych gestów, dyskretnej dobroci, wrażliwości, łagodnej życzliwości. Braterską miłość uczniów Jezusa okazujemy sobie za każdym razem, gdy potrafimy się wzajemnie słuchać, gdy troszczymy się o innych w ten najmniej spektakularny sposób, czyli przez zwyczajne zainteresowanie drugim człowiekiem. Ile takiej codziennej miłości znajdujemy w Kościele? Gdy dyskutujemy o odnowie i oczyszczeniu wspólnoty Pana, gdy szukamy rozwiązań i wyjścia z trapiących nas problemów, nie możemy tracić z oczu tej podstawowej perspektywy – wielkie niegodziwości i zło zaczynają się od drobnych zaniedbań, ludzkiej obojętności, zapatrzenia w siebie i wyznawania takiej hierarchii wartości, w której to nie Bóg jest najważniejszy, ale różne nasze ludzkie sprawy, jak nieskazitelny wizerunek, wygoda czy tak zwany święty spokój.
Napięcie między miłością do ludzi a miłością do Boga jest w gruncie rzeczy pozorne. Nie ma między nimi konfliktu, o ile ta pierwsza jest zanurzona w drugiej. Owszem, bywa, że to wiąże się z krzyżem odrzucenia, osamotnienia, braku zrozumienia. Bywa też tak, że Pan nas woła do innych planów niż te, które sobie wymarzyliśmy w związku z bliskimi nam osobami. Nie wzywa jednak do tego, by porzucić miłość do nich. Jezus przyszedł na świat po to i po to przyjął krzyż, by naszym ludzkim miłościom nadać nowy wymiar, otworzyć je na perspektywę wieczności. Cała sztuka polega na tym, by Jego miłości nie ograniczać naszymi przywiązaniami, nie stawiać jej tam. Oddając Mu ludzi, których kochamy, zyskujemy – dla siebie i dla nich – nową jakość życia. Francuski filozof chrześcijański Gabriel Marcel powiedział: „Kochać kogoś, to mówić: ty, ty nie umrzesz nigdy”. Takie jest wyznanie miłości Boga. Tak wyznajemy miłość ludziom, gdy ufamy, że oddając ją Panu, ocalimy ją na wieczność.