Dramat ciężarnej kobiety, zmarłej w szpitalu w Nowym Targu, zdążył obrosnąć ponurymi mitami. Zbudowano na jego kanwie opowieść o lekarzach bojących się dokonać aborcji w obliczu zagrożenia życia matki albo kierujących się względami ideologii. Zaleziono nawet symbol tej „zbrodni” – szpital miał przecież patrona, Jana Pawła II. Z którym też zresztą od dłuższego czasu wpływowe medialne środowiska toczą wojnę.
Kiedy staję przed tematem, w które wikła nas aborcyjny dylemat, staram się zawsze ważyć i powściągać słowa. Donald Tusk zdążył napiętnować na wiecu w Poznaniu „seryjnych morderców z PiS”. Nie podejmuję się rekonstruować zdarzeń, które doprowadziły do tej strasznej śmierci. Uderza mnie jednak gołosłowność formułek łączących ją z antyaborcyjnym werdyktem Trybunału Konstytucyjnego. Którego skądinąd z różnych powodów nie byłem entuzjastą. Na razie nie znaleziono cienia poszlaki na taki związek. Nie przeszkadza to opozycji i środowiskom feministycznym miotać oskarżenia i inwektywy.
Bardziej prawdopodobna wydaje się wersja zdarzeń typowa dla wielu polskich szpitali. Opieka sprawowana tam nad chorymi jest iluzoryczna. Pewne decyzje mogły tam być więc podjęte za późno. Służba zdrowia jest nadal naszą piętą achillesową. Nie wyeliminowano ani mizerii organizacyjnej, ani problemu z empatią niektórych lekarzy wobec pacjentów. Tak zwana dobra zmiana z tym akurat problemem się nie uporała. Mamy do czynienia z zaklętym kręgiem niemożności. O tym powinno się rozmawiać.
Jest jednak zapotrzebowanie na rozmowę o całkiem czymś innym. O bezdusznych katotalibach krzywdzących kobiety. Właściwie nie o rozmowę tu chodzi, a o wrzask. Kampania wyborcza naturalnie tę potrzebę drastycznie zwiększa.
W tle mamy jednak jeszcze coś. Lewica powiewa projektem pozbawienia lekarzy prawa do klauzuli sumienia, który umożliwia odmowę udziału w aborcji. Nie mamy żadnych dowodów na to, że taka klauzula odegrała jakąkolwiek rolę w zdarzeniach z Torunia. Wydaje się, że tak nie było. Nie przeszkadza to w forsowaniu rozwiązań, które dziś są tylko postulatem nie do zrealizowania. Ale które będą jednym z tematów kampanii. Nie wiemy, jaka powstanie nowa sejmowa większość. Przy ideowym oportunizmie partii Donalda Tuska, która staje się formacją otwarcie antychrześcijańską, wszystko jest możliwe.
Napiszę otwarcie: to jest pomysł barbarzyński, rodem z państw totalitarnych. Gotowość deptania ludzkich sumień odbiera mi ochotę debaty i przekonywania tych, którzy coś takiego proponują. Ba, którzy uważają taki pomysł za wyraz postępu, humanitaryzmu, sprawiedliwych reguł.
Mam świadomość, że skoro dopuszcza się aborcję w kilku bardzo specyficznych, można by rzec granicznych sytuacjach, władza publiczna powinna zapewnić kobietom będących w dramatycznym położeniu dostęp do niej. Ale przecież nie kosztem narzucania innym jakiegoś systemu wartości. Mam więc poczucie, że nadciąga do Polski klimat duszności i opresji.
Możliwe, że wolniej i mniej konkluzywnie niż do wielu społeczeństw zachodnich. Ale kiedy słucham posłanek Lewicy, że klauzulę sumienia trzeba „wyrzucić na śmietnik”, mam poczucie, że te panie nie pojmują, czym jest tolerancja i szacunek dla innego człowieka. Kryje się w tym pomysł na wyjątkowo odpychającą społeczną inżynierię.
Bardzo często, prawie zawsze, w debatach światopoglądowych szukam jakiejś pośredniej drogi, sposobności do kompromisu. Ale tym razem ja tej przestrzeni właściwie nie widzę. Fanatyzm ma wiele twarzy i wiele języków. Mamy do czynienia z wyjątkowo nieprzyjemną jego odmianą.