Logo Przewdonik Katolicki

Nie tylko pisał o Jezusie, ale Go naśladował

Małgorzata Bilska
Pielgrzymka Benedykta XVI do Brazylii w maju 2007 r. | fot. Franco Origlia/Getty Images

Joseph Ratzinger w nowy sposób pokazał mi, czym jest Kościół. Albo może dopiero dzięki niemu wyraźnie to do mnie dotarło – rozmowa z o. Grzegorzem Chrzanowskim OP

Benedykt XVI, wybitny katolicki intelektualista, mnóstwo wysiłku włożył w przywrócenie nam osoby Chrystusa. Dziś trendy mówienia o Bogu są inne: podkreśla się macierzyńskie cechy Boga Ojca, upatruje nadziei w aktywności Ducha Świętego (opiera się na tym m.in. ruch charyzmatyczny). Chrystus był znany, oczywisty. Tymczasem czytając Wprowadzenie do chrześcijaństwa Josepha Ratzingera (pierwsze wydanie było w 1967 roku!) miałam poczucie, że Jezusa odkrywam. Potem ukazała się trylogia Jezus z Nazaretu. Dlaczego autor uznał, że to jest aż tak ważne?
– Myślę, że powodów było wiele. Pierwsza rzecz, jaka mi przychodzi do głowy, to jego spór z koncepcją pluralizmu religijnego. Benedykt XVI, jeszcze jako prof. Joseph Ratzinger, wykładowca teologii (i filozofii religii – tym też się przez jakiś czas zajmował), analizował kwestię pluralizmu i stosunek chrześcijaństwa do innych religii. Od drugiej połowy lat 80. XX w. coraz większą siłę oddziaływania ma teologia pluralistyczna, która twierdzi, że jest wiele dróg prowadzących do zbawienia, a każda religia jest drogą jednakowo dobrą, ma w sobie własne zasoby soteriologiczne.
Jednym z autorów tego nurtu był John Hick, brytyjski filozof, który zmarł w 2012 r. Ks. prof. Ratzinger z nim polemizował, Hick na to odpowiadał. Słynął z tego, że miał pluralistyczne podejście do chrystologii. Uważał, że Jezus Chrystus nie był Bogiem i człowiekiem, jak głosi tradycyjna chrystologia chalcedońska (ustalona w czasie Soboru Chalcedońskiego w 451 r.), lecz jedynie człowiekiem, choć wybitnym. Kimś takim jak Mahomet czy Budda.

Tak traktuje Jezusa islam – jest jednym z proroków.
– Według Hicka był człowiekiem o wyjątkowo silnej, świadomej relacji z Bogiem. Osobowością charyzmatyczną, która bardzo silnie oddziaływała na słuchaczy. Przyciągał do siebie ludzi. Szli za nim. Ci, którzy przebywali w jego obecności, odzyskiwali wiarę w swoje siły, porzucali stare nawyki i destrukcyjne zachowania (grzeszne życie). Umieli zacząć od nowa. Otwierały się przed nimi nowe życiowe możliwości. Ks. prof. Ratzinger widział to inaczej. Spór z Hickiem o Jezusa jest niewątpliwie motywem, który doprowadził do jego zainteresowania tą kwestią. Nie wiem, jak wyglądała osobista relacja papieża z Jezusem, ale na pewno dużo się do Niego modlił. Sprawował liturgię in persona Christi. Ks. Ratzinger miał potrzebę obrony Jezusa w świecie, w którym prawda została zmieniona w subiektywne opinie.

Ofiarę in persona Christi składa w czasie Eucharystii każdy kapłan, ale to nie znaczy, że Jezusa stawia w centrum życia. Joseph Ratzinger wrastał w kulturze niemieckiej, gdzie dominuje chrystocentryczny protestantyzm. Myślisz, że to doświadczenie przyczyniło się do jego podejścia do Jezusa w Kościele?
– Być może. We Wprowadzeniu do chrześcijaństwa poświęca on Chrystusowi bardzo dużo miejsca. Jego teza jest taka, że jeżeli potraktowalibyśmy Jezusa jako postać wyłącznie historyczną, to nie znajdujemy nic, co mogłoby nas przekonać do tego, że jest to ktoś wyjątkowy. Musimy z jednej strony podchodzić do Niego jako postaci historycznej, ale z drugiej jako przedmiotu naszej wiary. Późniejszy papież podkreśla, że Jezus jest Chrystusem, Jego Osoba jest nieodłączna od misji. Od posłannictwa, które było celem wcielenia.

Słowo „Chrystus” nie oznaczało imienia tylko tytuł – Mesjasz, zapowiedziany przez Boga w obietnicy. Termin ten tłumaczy się z kolei jako „namaszczony”. Z czasem określenie Jezus Chrystus przyjęło się jako dwuczłonowe imię własne.
– Tytuł „Chrystus” jest częścią imienia i, jak pisze Ratzinger, nie można tych członów rozdzielać. Mówimy o Chrystusie Jezusie. Jezus jest cały swoją misją. Więc to nie było tak, że w Betlejem urodził się pewien człowiek, któremu na jakimś etapie życia coś fajnego wpadło do głowy i poszedł z tym do ludzi. Przedstawił im swoje poglądy, wizję, doktrynę; uczył mądrze żyć. Osoba Jezusa i Jego słowa są jednością. To, co mówi, jest jednocześnie Nim samym. A mówi o miłości, którą przekazuje ludziom od Ojca.
Ratzinger nazywa to proegzystencją; „byciem dla”, „życiem dla”. Chrystus nie tylko głosi miłość słowami, ale nią jest. Gdybyśmy chcieli Go scharakteryzować – jaki był, kim był – to właśnie był tym. Słowem od Boga, darem miłości dla człowieka. Głosząc słowa, cały był Słowem od Boga. Można sobie to wyobrazić jako spójną kulę „pozytywnej energii”.

Autor argumentuje: „Ja” Jezusa, Osoba, jest tożsamością Logosu, czyli prawdy – i miłości. Miłość staje się w ten sposób Logosem, „prawdą ludzkiego bytu”. Dlatego my nie tyle wierzymy w Boga, ile otwieramy się na bezwarunkową miłość Boga; miłość jest treścią wiary. Nie ma wiary bez miłości, tworzą jedno. Jan Paweł II ukuł określenie „człowiek integralny”, wskazując, że taki powinien być chrześcijanin, człowiek na obraz Boga. Ale to brzmi za słabo. W przypadku Jezusa Chrystusa jego bycie oraz to, co mówi i robi, jest nie tyle spójne, ile jest tym samym!
– To właśnie jest jedność Osoby i posłania. Nikt z nas tak nie funkcjonuje. Za punkt wyjścia chrystologii Ratzinger uważa „tożsamość dzieła i bytu, czynu i osoby”. Jezus „niczego dla siebie nie zatrzymuje, tylko całkowicie oddaje się w swoim dziele”.

Znalazłam jeszcze „ tożsamość egzystencji i posłannictwa”. Fascynuje mnie jego precyzyjna, wnikliwa analiza procesu powstawania dogmatu o naturze Jezusa ujętej jako Bóg-człowiek. Jezus tak o sobie nie powiedział. Potem dopiero doszło jakby do zejścia się tradycji judaistycznej (Syn Boży) i hellenistycznej (człowiek bóg, boski człowiek – miał dwa przymioty: boskie pochodzenie i zdolność czynienia cudów). Ratzinger tłumaczy, jak historycznie rozwijało się rozumienie Jezusa.
– Tak, ono się rozwijało. Spory chrystologiczne, jakie toczyły się w pierwszych wiekach, doprowadziły do wielu herezji. Nie wszyscy przyjęli w V w. postanowienia soboru w Chalcedonie, gdzie doszło do uformowania się doktryny. Tak powstały tzw. Kościoły wschodnie, które istnieją do dzisiaj (np. Kościół koptyjski w Egipcie). Przyjmuje się jednak, że rozwój doktrynalny był wydobywaniem i formułowaniem treści, które tam były od początku obecne. Przyjście Chrystusa było niezwykłym wydarzeniem. Ludzie wierzący próbowali to zrozumieć, jakoś wyjaśnić, opisać słowami, które by przedstawiły je w jak najlepszy sposób. Najbardziej prawdziwy. Dlatego najpierw mówiono o Jezusie, że był prorokiem, potem, że jest Mesjaszem, Synem Bożym. Potem św. Jan, szczególnie w prologu swojej Ewangelii (została napisana najpóźniej ze wszystkich), mówił o Logosie: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo”. Jezus jest Słowem, które staje się Ciałem. Stopniowo następował rozwój teologii, który doprowadził do powstania dogmatu.

Na początku nie było też koncepcji Boga w Trzech Osobach. Joseph Ratzinger pięknie pisze, że Trójjedyny Bóg jest „czystą relacją”, nie istnieje sam dla siebie. W podejściu Benedykta XVI zachwyca mnie wiara połączona ze świadomością tego, w Kogo wierzy. Duża odwaga konfrontacji z krytykami tej wiary.
– Na pewno nie jest to teologia, która polega tylko na komentowaniu testów autorów starożytnych, średniowiecznych. On twórczo rozwija teologię, w kontekście tego, co się dzieje współcześnie. Jestem mu szczególnie wdzięczny za to, czego – nie będąc teologiem, filozofia religii jest inną dyscypliną wiedzy – nauczyłem się z jego eklezjologii. W nowy sposób pokazał mi, czym jest Kościół. Albo może dopiero dzięki niemu wyraźnie to do mnie dotarło.
Przed chwilą mówiliśmy o postaci Jezusa Chrystusa. Eklezjologia (teologia Kościoła) jest kolejnym ważnym tematem, jaki podejmował. Dziś ważne są pytania: jaka jest misja Kościoła? Jakie miejsce ma on zajmować w społeczeństwie? Czym będzie, jeśli coraz więcej osób będzie odchodzić? Ograniczy się do małych wspólnot? Stanie się marginalny? Co oznaczają zmiany? Są dobre czy złe? To, co Ratzinger mówił na ten temat, wydaje mi się bardzo mądre, bardzo trafne. Nowoczesne. Daje wskazówki na przyszłość.

Co Cię najbardziej zafrapowało?
– Mówi tak: byli różni wybitni ludzie, którzy zostawili uczniów. Choćby w filozofii: ten jest arystotelikiem, inny platonikiem, uczniem św. Tomasza z Akwinu, ten jest za Bonawenturą, za Augustynem itd. Jezus Chrystus nie zostawił jednak po sobie wspólnoty uczniów. Jego celem było założenie wspólnoty zbawczej, która jest czymś więcej niż tylko grupą ludzi żyjących według pewnych reguł. Teraz popularny robi się stoicyzm. To ciekawe zjawisko – ukazuje się coraz więcej książek, w których autorzy deklarują: jestem współczesnym stoikiem. Na Kościół trzeba natomiast patrzeć przez pryzmat metafory – jak mówi Ratzinger – którą zostawił św. Paweł w jednym z listów: mistycznego Ciała Chrystusa. Chrystus jest Głową, a my chrześcijanie, członkami. Odkąd Chrystus umarł i zmartwychwstał, nie można mówić o Nim bez Kościoła, o Kościele – bez Chrystusa. Kościół jest znakiem, symbolem, który wskazuje na siebie samego. To trochę dziwne, bo znak zwykle wskazuje na coś innego; symbol – na coś nieobecnego. O co chodzi? Kościół jest to widzialna wspólnota, która ma swoją strukturę itd., ale ona wskazuje na mistyczne Ciało: to Chrystus i chrześcijanie.

Czy ten znak musi mieć obecną strukturę? Ona nie była taka od początku, wytworzyła się w procesie historycznym.
– Wydaje mi się, że nie jest to istotne. Nie musi to być struktura feudalna. Może być inna.

Jak Kościół ma działać w świecie?
– To początek i zadatek Królestwa Bożego. Kościół wskazuje na siebie, a zatem na Chrystusa, który jest obecny w świecie i poprzez Niego działa. Tu pojawia się ważne pytanie: co oznacza sformułowanie „poza Kościołem nie ma zbawienia”? Ratzinger mówi, że możemy to rozumieć co najmniej na dwa sposoby. Dosłownie, jako wspólnotę ludzi, którzy zostaną zbawieni z racji przynależności, włączenia. Ci, którzy są poza tą grupą, zbawieni nie będą.

Ten pogląd dominował dość długo…
– Na przełomie V i VI w. żył taki autor, który nazywał się Fulgencjusz z Ruspe. Pisał, że żadni heretycy, schizmatycy ani Żydzi nie zostaną zbawieni. Nawet ci, którzy odstąpili od Kościoła i ponieśli śmierć dla Chrystusa lub za życia dawali wielkie jałmużny, nie będą zbawieni, są poza Kościołem. Fulgencjusz był biskupem, autorytetem. Nosi tytuł Ojca Kościoła, jest czczony jako święty. Joseph Ratzinger ma inną koncepcję. Kościół jest dla świata. Każde zbawienie, jakie się dokonuje – także poza widzialnymi ramami Kościoła, w innym wyznaniu lub religii – jest możliwe dzięki Chrystusowi. On nigdy nie działa w odłączeniu od Kościoła (i odwrotnie). Chrystus jest jedynym, uniwersalnym pośrednikiem między człowiekiem a Bogiem. Dla wszystkich. W świecie jest jednak tylko jedna wspólnota, która ma źródło, jakim jest Chrystus.
Kardynał Ratzinger jako prefekt Kongregacji Doktryny Wiary wydał dokument Dominus Iesus, z łac. „Deklaracja o Jedyności i Powszechności Zbawczej Jezusa Chrystusa i Kościoła”. Nie ma tam w ogóle zdania „poza Kościołem nie ma zbawienia”. Natomiast wielokrotnie powtarzał, że Kościół jest konieczny do zbawienia. Czyli bez Kościoła zbawienie nie jest możliwe, ale ono nie jest wyłącznie dla jego członków. Każdy ma realne szanse na zbawienie. Takie jest stanowisko Ratzingera wobec pluralizmu. Będąc wyznawcą innej religii niż chrześcijańska, można być zbawionym przez Chrystusa.

Jak rozumiem, chrystocentryzm prowadzi do katolikocentryzmu? Kościół rzymskokatolicki jest konieczny do zbawienia. Nawet gdyby zbawiony Kościoła nie akceptował.
– Przede wszystkim konieczny jest Jezus Chrystus. W której wspólnocie On jest w pełni obecny, działa? Każde wyznanie chrześcijańskie jest przekonane, że w nim. Deklaracja wywołała ogromny sprzeciw innych Kościołów chrześcijańskich, najsilniejszy – ze strony protestanckich.

Co roku obchodzimy w styczniu Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Jesteśmy niestety podzieleni. Szukamy wtedy tego, co nas łączy. Wszyscy wierzymy w Chrystusa…
– Który jest nie tylko Bogiem, ale też wzorem człowieczeństwa. Pokazuje, jak je realizować. Ratzinger bardzo podkreśla, że Jezus jest Synem Boga, który służy. Bycie Sługą nie jest jedynie czynem, „zostaje włączone w całą egzystencję Jezusa tak, że sam Jego byt jest służbą”. Jest tym, „który całkowicie oddaje się na służbę dla drugich, w pełnej bezinteresowności i samowyniszczeniu”. Dlatego staje się „prawdziwym człowiekiem, człowiekiem przyszłości, przenikaniem Boga i człowieka”. W tym przypadku pisze o tożsamości służby i bytu. Jezus jest Królem, ma władzę nad ludźmi. Jest kuszony na pustyni przez szatana, ale odmawia korzystania z niej w innym celu niż ten, do którego został posłany przez Boga. Wybiera służenie człowiekowi.
Papież Benedykt XVI umiał zrezygnować z ogromnej władzy, jaką mu powierzono. On nie tylko pisał na temat Jezusa, ale Go naśladował. Był pokorny. A władzę traktował jak służbę.

---

O. dr Grzegorz Chrzanowski OPi
Wykładowca Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Jana Pawła II w Krakowie; autor książek, w tym: Zbawienie poza Kościołem: filozofia pluralizmu religijnego Johna Hicka


 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki