Wiele się dzieje w ewangelicznych opisach triumfalnego wjazdu Jezusa do Jerozolimy, a potem Jego męki i śmierci na krzyżu. Między dwoma biegunami – aplauzu tłumu i dojmującej samotności umierania – spotykamy wiele osób, przed oczami przewija się wiele twarzy, w większości anonimowych. Radośnie skandujący na cześć Króla tłum za chwilę przemieni się w żądną krwi okrutną masę ludzką, z której co chwilę wyłaniają się kolejni bohaterowie: Judasz, Piłat, Szymon z Cyreny, arcykapłani i żołnierze, szydercy i przerażeni, opłakujący klęskę Mistrza uczniowie. Bezwiednie zanurzamy się w ten jerozolimski zgiełk opinii i racji, skrajnych emocji i lęków. W tej niedzieli nie chodzi jednak o to, byśmy się poddali wyrokom opinii publicznej, która skazała Jezusa na śmierć. Nie chodzi też o to, byśmy bronili umiłowanego Pana przed niesprawiedliwymi oskarżeniami i szaleństwem głosów większości. Niedziela Męki Pańskiej prowadzi do spotkania z Tym, który jest teraz najsłabszy – z samym Bogiem, który oddaje ludziom swój ziemski los, zdany na łaskę i niełaskę grup nacisku, na tchórzostwo przyjaciół, na bezradność najbliższych i okrucieństwo bezmyślnych sług władców politycznych i religijnych.
Ta historia powtarza się nieustannie. Bóg, najsłabszy i najcichszy, krzyżowany jest w swoich dzieciach raz po raz. Ulegający opiniom większości, wsłuchani w zgiełk mediów, portali społecznościowych, komentatorów rzeczywistości doczesnej, ludzie skazują raz po raz na śmierć samego Boga – mijanego obojętnie na ulicach, upokorzonego ubóstwem, wyszydzanego z powodu swojej inności, ranionego i wykorzystywanego, poddawanego próbom manipulacji, opuszczonego i odrzuconego. Niekochanego ani przez przeciwników, ani – niestety – przez wielu uczniów.
Jak wyjść z tego, zdawałoby się, zaklętego kręgu skrajności – od szczytu popularności i powszechnego uznania do samotnego szczytu śmierci i odrzucenia? Odpowiedź przynosi liturgia tej niedzieli. W opisie Męki Pańskiej jest moment, który w komentarzu ujęto słowami: „Wszyscy klękają i przez chwilę zachowują milczenie”. To chwila śmierci Pana. Kościół wyraża tym gestem najwyższy szacunek dla majestatu śmierci, która wypełnia się dla zbawienia świata. Ale tu nie chodzi o gesty i symbole, choćby najwznioślejsze, najbardziej przejmujące. Zachowanie milczenia to sposób, dzięki któremu wreszcie – pomimo hałasu tłumu – przemówić może Bóg. Nie jest łatwo wejść w obszar takiej pustki, gdzie nikt nie podpowiada, co mamy czuć, nikt nie narzuca, jak mamy myśleć. Jeśli jednak chcemy spotkać Pana, który dla nas umarł i zmartwychwstał, trzeba kiedyś, choćby na moment, przerwać ciąg słów, myślotok, informacyjny chaos, pozwolić sobie na to, by nie być wciąż na bieżąco z tym, co mówią inni. Trzeba odejść od tłumu, najpierw wiwatującego, a niewiele godzin później krzyczącego z oślepiającej nienawiści.
Tylko w ciszy, niezakłóconej zewnętrznym zgiełkiem i wewnętrznym chaosem, możemy wejść głębiej w prawdę o nas samych i o Bogu, który chce do nas mówić. Tylko pozbywając się skorupy tego, co na powierzchni – wydarzeń, przeżyć, budzących emocje faktów – możemy dotrzeć do tego, co naprawdę wydarzyło się na Golgocie, w ciszy umierającego Boga. Co On sam usłyszy, gdy na chwilę zamilkniemy, przestaniemy zagadywać nasze bóle i rozterki, nasze radości i błyski szczęścia? Co w nas zobaczy, gdy przestaniemy udawać mądrych, oświeconych, obeznanych z opiniami innych? Kim się staniemy dla siebie samych, jeśli odważymy się na to, by On spojrzał na nas w głąb, z wysokości i uniżenia Krzyża? Taki jest sens Niedzieli Palmowej, Niedzieli Męki Pańskiej, która rozpoczyna święty czas kontemplacji prawdy o Bogu i człowieku. Nie zabijajmy w sobie ciszy, przez którą przemawia do nas Miłość – najsłabsza, a jednak pokonująca śmierć, najpokorniejsza, a jednak triumfalnie zwycięska, cierpiąca, a jednak tętniąca życiem bez końca.