Katolicka świątynia, w której nie widać ani jednego krzyża? Wydaje się nie do pomyślenia. A jednak co roku przez prawie dwa tygodnie tak właśnie jest. Od piątej niedzieli Wielkiego Postu w katolickich kościołach w naszym kraju nie widać krzyży, bo są zasłonięte. Odsłania się je dopiero w Wielki Piątek. Podczas liturgii na cześć Męki Pańskiej kapłan w trzech etapach odsłania krzyż ze słowami: „Oto drzewo Krzyża, na którym zawisło Zbawienie świata”, na co zebrani odpowiadają: „Pójdźmy z pokłonem”. Po czym następuje adoracja Krzyża. Najczęściej ma formę ucałowania na klęczkach, a w licznych parafiach trwa nie tylko w Wielki Piątek, ale również przez wiele godzin w Wielką Sobotę.
Bóg nie mógł dobitniej
Katechizm Kościoła katolickiego podaje zwięźle: „Kościół czci Krzyż, śpiewając: O crux, ave, spes unica – «O Krzyżu, bądź pozdrowiony, jedyna nasza nadziejo!»” (KKK 617). „Youcat”, czyli Katechizm Kościoła katolickiego dla młodych, odpowiadając na pytanie, dlaczego Jezus musiał nas zbawić właśnie na krzyżu, wyjaśnia, że jest on miejscem skrajnego upokorzenia i opuszczenia.
Żydowski historyk Józef Flawiusz (żyjący w I wieku) nazywał ukrzyżowanie najbardziej wstrętną ze śmierci. Zmarły kilkadziesiąt lat przed narodzeniem Chrystusa rzymski filozof Cyceron przekonywał, że „sam wyraz krzyż powinien być daleko nie tylko od ciała obywatela rzymskiego, ale także od jego myśli, oczu i uszu”. Dodał, że nie tylko stosowanie tej kary śmierci, ale nawet napomknienie o niej niegodne jest obywatela rzymskiego i człowieka wolnego.
„Youcat” stwierdza, że w starożytności krzyż był najbardziej haniebnym i najokrutniejszym narzędziem wykonywania kary śmierci, i przypomina, że obywatele rzymscy nie mogli być krzyżowani, niezależnie od przestępstwa, jakiego się dopuścili. Dlatego „Bóg nie mógł nam dobitniej pokazać swojej miłości, niż pozwalając się przybić w swoim Synu do krzyża za nas” – konkluduje Katechizm adresowany do młodych.
Ukryty w monogramie
Takie patrzenie na krzyż nie pozostało bez wpływu na jego obecność wśród pierwszych chrześcijan. Doświadczający prześladowań, Kościół pierwszych wieków nie używał publicznie krzyża. Jak wyjaśnił przed laty w wywiadzie dla portalu Histmag.org historyk z Uniwersytetu Łódzkiego, prof. Sławomir Bralewski, nawet w IV stuleciu, kiedy cesarz Konstantyn opowiedział się za wiarą w Chrystusa, a chrześcijanie zaczęli przenikać do struktur państwa, krzyż wciąż w powszechnym odbiorze był symbolem hańby.
Jak wynika z opowieści spisanej
w V wieku przez historyka Hermiasza Sozomena o nawróconym poganinie Probianie, nawet sto lat po zakazaniu stosowania w Cesarstwie Rzymskim kary śmierci przez ukrzyżowanie, wielu nie potrafiło zaakceptować nauki o krzyżu Chrystusa, jako przyczynie zbawienia rodzaju ludzkiego. Według prof. Bralewskiego nawet w słynnym widzeniu podczas bitwy przy moście Mulwijskim Konstantyn zobaczył krzyż nie w takiej formie, jaką dziś powszechnie stosują chrześcijanie, lecz ukryty w monogramie Chrystusa. To właśnie splot dwóch greckich liter tau (T) i rho (P), zwane Staurogramem, uważa się dziś za najwcześniejszą formę przedstawiania krzyża jako chrześcijańskiego symbolu.
Centralny punkt teologii
Nie znaczy to jednak, że chrześcijanie pierwszych stuleci unikali tematu krzyża. Jak zauważył papież Benedykt XVI w jednej ze swych katechez z roku 2008, dla św. Pawła Apostoła krzyż miał podstawowy prymat w historii ludzkości. Co więcej, stanowił on centralny punkt jego teologii, „gdyż powiedzieć Krzyż, to powiedzieć zbawienie jako łaska dana każdemu stworzeniu”. Św. Paweł już w początkowych zdaniach Pierwszego Listu do Koryntian jednoznacznie napisał: „Nauka bowiem krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas, którzy dostępujemy zbawienia”.
Zdaniem wielu badaczy do przełamania negatywnych skojarzeń z krzyżem przyczyniło się odnalezienie przez św. Helenę, matkę cesarza Konstantyna, relikwii krzyża. Miało to miejsce w czasie jej pobytu w Ziemi Świętej w latach dwudziestych IV stulecia. Krok po kroku krzyż przestawał być znakiem hańby, lecz zaczynał funkcjonować jako znak zwycięstwa, eksponowany i czczony w Kościele. Okazał się tylko częścią wystroju chrześcijańskich świątyń, ale zaczął też funkcjonować w przestrzeni poza nimi. Zarówno w domach wyznawców Jezusa, jako symbol wiary, jak i na przykład przy drogach, na rozstajach, jako znak upamiętniający jakieś ważne wydarzenie lub sygnalizujący religijne przekonania mieszkańców. Co nie znaczy, że jego obecność w sferze publicznej stała się oczywista dla wszystkich i na zawsze.
Potrzebują obecności krzyża
23 kwietnia 1979 r. na jednym z placów w centrum Tychów spontanicznie zgromadziło się mnóstwo ludzi. Wcześniej pod zabytkowy kamienny krzyż, postawiony w roku 1809 jako wotum wdzięczności, podjechał dźwig. Krzyż obwiązano liną, aby go usunąć. Podczas podnoszenia połamał się on jednak w kilku miejscach. Całą operację zauważyli przechodnie i stanęli w obronie krzyża, który ówczesne władze, bez konsultacji z kimkolwiek, usiłowały usunąć.
Jeszcze tego samego dnia rządzący wycofali się z pomysłu usunięcia krzyża stojącego w centrum miasta. Ale, jak relacjonuje portal Przystanek Historia, zakomunikowanie tego demonstrantom nie wygasiło od razu społecznego i religijnego poruszenia. „Tyszanie nadal adorowali zbezczeszczony symbol swojej wiary. Równolegle trwała też jego naprawa. Skończono ją następnego dnia, 24 kwietnia, rano” – czytamy w opisie tamtych wydarzeń. Do czuwających przyjechał ówczesny biskup katowicki Herbert Bednorz, który poświęcił odrestaurowany krzyż.
Ten spektakularny akt obrony krzyża, podjęty spontanicznie w państwie, które promowało ateizm, daje do myślenia. Pokazuje, że nawet w bardzo niesprzyjających dla chrześcijańskiej wiary warunkach istnieje w bardzo wielu ludziach potrzeba obecności krzyża w przestrzeni publicznej i nie da się jej zniszczyć nawet długotrwałą indoktrynacją.
90 proc. respondentów
„Krzyże w budynkach publicznych akceptuje blisko 90 proc. respondentów” – informował CBOS w komunikacie opublikowanym w styczniu 2022 r. Można zadać pytanie, w jakim stopniu akceptacja jest wynikiem wspomnianej wyżej potrzeby. Można też dociekać, jaka motywacja stoi za potrzebą. Czy mają rację ci, którzy w dzisiejszych czasach chcą zdejmować krzyże umieszczone poza prywatnymi mieszkaniami lub świątyniami, twierdząc, że są one swoistymi symbolami zawłaszczania terenów czy przestrzeni publicznej? Czy zdarzają się przypadki instrumentalnego traktowania krzyża jako znaku swego triumfu i dominacji? Co oznacza krzyż eksponowany np. przez polityka podczas wystąpień w mediach albo na mównicy – wyraz wiary czy sygnał dla wyborców?
Z Liturgiki ks. Bogusława Nadolskiego można się dowiedzieć, że istnieje kilka opinii na temat początków zasłaniania w kościołach krzyży w trakcie Wielkiego Postu. Jak napisał, jedni upatrują genezę zwyczaju w fakcie, że dawne krzyże bez korpusu Chrystusa były wysadzane drogimi kamieniami lub, na przykład w epoce romańskiej, ukazywały Jezusa jako stojącego i zwycięskiego, w koronie na głowie. Zasłaniano je więc w okresie rozważania Męki Chrystusa.
Inne wyjaśnienia kojarzą ten zwyczaj z opisaną przez św. Jana Ewangelistę sytuacją, w której Jezus ukrywa się przed chcącymi Go ukamienować i wychodzi ze świątyni (J 8, 29). Są też tłumaczenia wskazujące, że zasłanianie krzyży ma zwracać uwagę na wyniszczenie Chrystusa, a także skutkować mocniejszym utrwaleniem w pamięci i sercach wierzących obrazu Ukrzyżowanego.
Ta ostatnia intuicja, zwłaszcza w zestawieniu z liturgią Wielkiego Piątku, wydaje się trafna. A może chodzi o coś jeszcze? O wyzwolenie w wierzących tęsknoty za krzyżem i wszystkim tym, co ten symbol dla nich oznacza? O odkrycie po raz kolejny na nowo, że przez krzyż przyszło zbawienie?