„Kobiety mają zdolność zarządzania i całkowicie innego myślenia niż my i powiedziałbym, lepszego niż my” – stwierdził ostatnio papież Franciszek. Takie tezy są powszechne wśród księży, co nijak nie przekłada się na włączenie kobiet do podejmowania decyzji dotyczących całej katolickiej wspólnoty. Kobiety są naprawdę lepsze?
– Kobiety są pod pewnymi względami różne od mężczyzn, ale jeśli chodzi o ich cechy, charakterystyki społeczne, to coraz bardziej się do nich zbliżają. We współczesnym świecie, w tym w Polsce, od dawna nie jest już tak, że mężczyzna jest wojownikiem czy jedynym żywicielem, który „operuje” na zewnątrz rodziny, podczas gdy kobieta dba o ognisko domowe.
Czy należy się tego bać? W Kościele ten proces nazywa się „maskulinizacją”. Jednak św. Edyta Stein, doktor filozofii (tradycyjnie męska domena!), już 100 lat temu widziała to inaczej. Pisała o jakby „potrójnej” antropologii, ponieważ każdy z nas jest po pierwsze człowiekiem, po drugie kobietą albo mężczyzną, ale i po trzecie niepowtarzalną indywidualnością. Nie ma dwóch takich samych kobiet. Może więc kobiety odzyskują cechy, które są po prostu ludzkie?
– To jest bardzo dobre pytanie. Bać się nie trzeba. Każdy proces społeczny ma dobre i złe strony. Nikt – ani rządy, ani Kościoły – nie jest w stanie go zatrzymać lub nim sterować, zapanować nad nim. Jest to proces złożony, wieloczynnikowy; wiąże się z głębokimi zmianami ekonomicznymi i społecznymi. Przykładowo: dziś dominuje model rodziny nuklearnej, czyli dwupokoleniowej, tworzonej przez rodziców z dziećmi. Kurczy się, a wręcz zanika tzw. rodzina rozszerzona (angielski termin extended family nie ma dobrego tłumaczenia w języku polskim), która składała się z rodziców, dzieci, dziadków, ciotek, wujków, stryjków, kuzynów itd. Te osoby zazwyczaj mieszkały w jednym gospodarstwie domowym (babcia i dziadek) albo w pobliżu (krewni). Z jednej strony stanowiły pewną sieć bezpieczeństwa dla rodziny – zwłaszcza dla kobiety, która mogła liczyć na ich pomoc w opiece nad dziećmi. Z drugiej jednak strony były też instancją kontrolną, eliminującą zachowania uznane w grupie czy środowisku za niewłaściwe. Wymuszały stosowanie się do norm, kontrolowały działania członków rodziny. Trudno się więc dziwić, że kobiety starały się od tego uciec, wyzwolić spod rodzinnej kurateli. Mimo że doceniają wsparcie krewnych w okresie, kiedy muszą się opiekować małymi dziećmi.
W styczniu, jeszcze za kadencji Pani Profesor jako dyrektora, ukazał się komunikat z badań przeprowadzonych przez Centrum Badania Opinii Społecznej „Postawy prokreacyjne kobiet”. Na łamach „Przewodnika” wyniki skomentowała autorka raportu, Małgorzata Omyła-Rudzka, która mówiła m.in.: „Zaskoczyła mnie skala wpływu, jaki na decyzje prokreacyjne kobiety ma poczucie wsparcia ze strony bliskiego otoczenia. Jeżeli kobieta ma wsparcie męża lub partnera, rodziców, innych osób z rodziny i spoza rodziny, jest dużo bardziej skłonna zdecydować się na dziecko. […] Partnerskie relacje z ojcem, który dzieli z nią odpowiedzialność za opiekę, zmieniają tradycyjny model rodziny”. Zmiana modelu rodziny wpływa też zatem na dzietność?
– Zdecydowanie tak. Badacze problemu od dawna wiedzą, że rodzina nuklearna z małymi dziećmi, zostawiona sama sobie, jest w naprawdę trudnej sytuacji. Pracodawcy nie zawsze chętnie uwzględniają fakt, że kobieta chce wykorzystać urlop macierzyński i wychowawczy, albo dzieci mają kłopoty zdrowotne i trzeba się nimi zająć. W sukurs przychodzą instytucje państwa, to znaczy żłobki i przedszkola. Niestety w niektórych obszarach kraju dostęp do takich placówek opiekuńczych jest utrudniony. Sama znam rodzinę, która mieszka w dzielnicy Śródmieście w Warszawie i jej dziecko nie dostało się do żłobka… Więc wsparcie ze strony państwa jest, ale niewystarczające. Prywatna opieka natomiast sporo kosztuje i nie każdego na nią stać. Nie wypowiadam się na temat jakości opieki, bo z tym bywa różnie.
Podkreślam, że społeczeństwo z tej drogi nie zawróci. Nigdy nie będzie tak, jak było 100 czy nawet 50 lat temu. Tym bardziej, że już w tej chwili kobiety są, statystycznie biorąc, lepiej wykształcone niż mężczyźni. Jeśli to się zmieni, to w stronę wyższego wykształcenia kobiet. Z badań CBOS nad młodzieżą z ostatnich klas szkół ponadpodstawowych z 2021 r. (klasy maturalne w liceach i technikach oraz ostatnie klasy w szkołach branżowych, dawnych zasadniczych zawodowych) wynika, że 71 proc. dziewcząt wybiera się na studia. Wśród chłopców takie deklaracje składało 49 proc. Oczywiście to nie znaczy, że wszystkie te plany zostaną zrealizowane, ale ponad 20 punktów procentowych to jest ogromna różnica.
Z czego to wynika? Można te dane zinterpretować jako pęd do kariery, egoizm itp. Mnie się natomiast wydaje, że młode dziewczyny mają ambicje, pasje i lubią się rozwijać.
– Wnikliwych danych na ten temat nie ma, są różne hipotezy. Widzę tu pewien wzór kulturowy – rodzina stara się zapewnić córce niezależność na wypadek, gdyby została sama z dzieckiem. Ona musi mieć jakiś kapitał do uruchomienia w sytuacji kryzysowej. Młodzi mężczyźni mają inne wzory. To oni dziedziczyli ziemię po rodzicach, warsztat lub przedsiębiorstwo po ojcu. W pewnym sensie byli bardziej przywiązani do tego, co robili rodzice, do miejsca w strukturze społecznej. Tradycyjnie syn zostawał na gospodarce, córka szła się uczyć. Wykształcenie daje samodzielność, kobieta da sobie w życiu radę. Istnieje też możliwość, że dziewczynki są lepiej przystosowane do naszego systemu edukacyjnego. Są bardziej pracowite, sumienne – co też wynika ze wzoru kulturowego, ze sposobu ich wychowania. Wszystko to są jednak mniej czy bardziej trafne spekulacje. Hipotezy nie były weryfikowane w badaniach. Natomiast trend ten wyraźnie się zaznacza statystycznie i nie tylko nie hamuje, ale w jeszcze większym stopniu odtwarza się w kolejnych pokoleniach.
I rzecz może najważniejsza. We wspomnianym badaniu ludzi w wieku 18-19 lat CBOS pytał też o cele i wartości życiowe. Na pierwszym miejscu wymienili miłość i przyjaźń; udane życie rodzinne i posiadanie dzieci – dopiero na piątym. Miejsca drugie, trzecie i czwarte zajęły wartości związane z sukcesem zawodowym, materialnym, ciekawą pracą, która daje satysfakcję. Cele zawodowe stały się dla polskiej młodzieży pierwszoplanowe i nie ma tu wielkiej różnicy ze względu na płeć. Miłości nie da się zaplanować. Życie zawodowe, przebieg kariery – w dużym stopniu tak.
Młodzi chcą mieć poczucie wpływu na swoje życie. Wyrwali się spod kontroli rodziny nie po to, żeby „korzystać z wolności”, tylko by żyć po swojemu? W zgodzie ze sobą?
– Myślę, że to jest bardzo ważny czynnik, a trochę nam umyka w dyskusjach. Nie znajduje odzwierciedlenia w debacie publicznej. Aspiracje młodego pokolenia są właśnie takie.
Mnóstwo dziewcząt podkreśla potrzebę życia „inaczej niż mama i babcia”. Widać to choćby na popularnym (ponad milion fanów) profilu na Facebooku pod celowo „niegrzeczną” nazwą „Ch… Pani domu”, który uwielbiają ludzie chyba wszystkich poglądów… To nie jest dzieło feministek, ale oddolny ruch. Polki są dziś zmęczone wysokimi wymaganiami: perfekcjonizmu, doskonałości, heroizmu, świętości. Chcą „być sobą”. Jest coś w tym, czy też profil nie jest reprezentatywny dla ogółu Polek?
– Niewątpliwie coś w tym jest. Tu znów mamy wzory znane z tradycji. Nasze mamy i babcie miały kulturowo określoną wieloetatowość: pracowały zawodowo na cały etat, do tego były paniami domu, bo to one się nim zajmowały, a także żonami i matkami. Wymagania związane z dobrym wypełnianiem wielu ról są często nie do pogodzenia. Od pracownika wymaga się racjonalności, nawet zdolności do rywalizacji, od matki – czułości i zdolności do poświęcenia, empatii, umiejętności wyrażania emocji i budowania relacji. Żona musi być piękna, atrakcyjna, zadbana, o co trudno zmęczonej pani domu itd. Bardzo trudno o perfekcję w każdej z tych dziedzin. Może to w ogóle niemożliwe? Więc przyznanie się do porażki, słabości, do tego, że coś nam nie wyszło, jest oczyszczające.
Fenomen profilu polega na tym, że kobiety dają sobie akceptację w porażkach, w byciu „do niczego”. Być może czują się nie tylko stale oceniane, ale i dość osamotnione.
– Poszukiwanie akceptacji dla braku perfekcji w każdej z tych dziedzin jest ważne. Nasze mamy i babcie akceptowały bardzo wysokie wymagania we wszystkich tych rolach, młode kobiety mają odwagę się przyznać do tego, że im trudno. Nie chcą spędzić tak życia.
Mam wrażenie, że głos tych dziewczyn nie dociera do części decydentów w Kościele. Panuje przekonanie, że każda „normalna” kobieta marzy o rodzinie, bo tam się spełnia, a to system – wrogi kobiecie – zmusza je (jak robił kilkadziesiąt lat temu PRL) do pracy poza domem. A przecież w 2019 r. CBOS opublikował potężny raport z badań „Współczesna polska rodzina”, w którym czytamy: „ponad połowa kobiet nie zgadza się na rezygnację z pracy zawodowej, nawet w sytuacji, gdyby poziom dochodów męża/partnera na to swobodnie pozwalał”; „ponad jedna czwarta kobiet kategorycznie odmówiłaby zaprzestania pracy, mimo że zarobki męża/partnera wystarczałyby na utrzymanie rodziny.” Takie kobiety w Kościele słyszą raczej, że to jest zły egoizm.
– Kobiety chcą realizować się w swoim zawodzie, co nie oznacza od razu, że za wszelką cenę będą walczyć o zrobienie kariery. Chcą być doceniane w pracy, piąć się w górę, po drabinie stanowisk zarządczych – jak się obecnie mówi. Być dobre w tym, co robią. Szukają potwierdzenia swoich zdolności i umiejętności.
Chcą wyjść z domu, mieć swoje środowisko. To z jednej strony element samorealizacji, a z drugiej – poszerzania kontaktów, przestrzeni społecznej, w której żyją. Nie chcą zamykać się tylko w domu, w rodzinie. Praca zawodowa pozwala im mieć coś odrębnego, swojego.
Poza byciem kobietą odkrywają, że są indywidualnością. Każda jest wyjątkowa, ma swoje talenty, zainteresowania. Swoiste „przekobiecenie kobiety” w Kościele doskwiera nawet konserwatystkom. Agata Puścikowska, mama piątki dzieci, autorka książki Wojenne siostry, dowartościowuje zakonnice określeniami: „muszkieterki”, „generał”, „saper”, „ułan” i – jak mówi w wywiadzie – nie uważa tego za maskulinizację! Ewa Czaczkowska z kolei twierdzi, że przypisywane kobietom cech takich jak emocjonalność, zmienność i altruizm, w miejscu pracy, jakim jak uczelnia, głównie je dyskredytuje. Chyba największe kontrowersje rodzi brak rozróżnienia, które procesy społeczne są oddolne, bo wynikają z wielu zmian neutralnych względem płci (demokratyzacja, upodmiotowienie), a które to skutek „walki ideologicznej wrogów Kościoła”. Da się to w ogóle odróżnić?
– Moim zdaniem oddziałują tu zarówno procesy społeczne pierwszego rodzaju, jak i działania ruchów społecznych, czyli zorganizowanych działań zbiorowych w celu dokonania zmiany w określonym kierunku. One wrzucają bowiem na agendę pewne kwestie. Mają spory wpływ na zmianę mentalności, norm i wzorów, mimo że nie mają bezpośredniej mocy sprawczej. Wnoszą postulaty czy pytania do dyskursu publicznego (np. równość płacy za pracę na takim samym stanowisku) i polityka państwa musi sobie z nimi radzić. To nie jest tylko moda, która przeminie wraz z nowym sezonem. Ruch kobiet wywiera naciski na dyskurs publiczny, na media, polityków, także na Kościół. Zwraca uwagę na to, że kobiety napotykają bariery w karierze (tzw. szklany sufit w awansach na najwyższe stanowiska), że społeczeństwo jest patriarchalne, czyli władzę i przywileje gwarantuje tylko mężczyznom itd. W Polsce ma to stosunkowo niewielki oddźwięk społeczny z wielu względów. Polki dostały prawa wyborcze na „dzień dobry”, gdy tylko zaistniało państwo polskie w 1918 r. W podobny sposób otrzymały prawo – a nawet obowiązek – pracy zawodowej w PRL-u. Na Zachodzie feministki musiały to sobie wywalczyć, podczas gdy u nas normą były prawa wyborcze i praca nie na część, ale na cały etat. Pod względem możliwości rozwoju kobiet było i jest u nas dużo lepiej niż na Zachodzie (trzy kobiety piastowały stanowisko premiera rządu, jedna – prezesa NBP, Uniwersytet Warszawski miał rektora – kobietę etc.). Wpływ na to ma także historia, bo w XIX w. one zostawały u steru rodzin i gospodarstw, gdyż mężczyźni ginęli w powstaniach, siedzieli w więzieniach, wywożono ich na Sybir. Ale nacisk na zmiany jest widoczny, choćby w masowych protestach przeciwko zaostrzeniu zapisów ustawy dotyczącej prawa do aborcji.
Czym innym są natomiast procesy społeczne, które stanowią nieodłączną i normalną część życia społecznego. Społeczeństwa są dynamiczne, ulegają zmianom. Kluczowe są w tym przypadku zmiany gospodarcze, możliwość edukacji, mobilność społeczna często wymuszana przez rynek pracy – ze wsi do wielkich miast. Migracje prowadzą do rozerwania więzi społecznych na poziomie rodzin, co ułatwia zmiany obyczajowe. Nad tymi procesami nikt nie zapanuje. Nikt nie ograniczy rozrostu miast i metropolii kosztem małych miast i wsi. Nikt nie zabroni kobietom studiować czy pracować zawodowo…
Według prof. Krystyny Slany, eksperta m.in. od demografii, proces upodmiotowienia kobiet też jest nieodwracalny. To zresztą wartość, rozwój, tak jak przejście od monarchii do demokracji, od analfabetyzmu do szkół; do internetu i pracy zdalnej. Kobiety nie muszą pracować w zawodach „fizycznych”, co promował PRL, mają też wynalazki, nowe technologie. Tylko jak w tym kontekście ocenić „prawdy”, w które obfitują polskie podręczniki do Katolickiej Nauki Społecznej i to wydawane po 2000 r.? Kobieta jest tam z natury altruistką, a mężczyzna egoistą, dlatego ona ma pozostać w domu, a on – reprezentować żonę i dzieci w sferze publicznej. Podaje taką wiedzę m.in. podręcznik Katolicka Nauka Społeczna dla studentów teologii i nauk społecznych autorstwa ks. Kazimierza Bełcha z 2020 r. Autor twierdzi w dodatku: „Biorąc pod uwagę, że kobieta nie może się podjąć każdej pracy i jej praca wymaga specjalnych zabezpieczeń (urlopy) – płaca kobiety może być niższa od płacy mężczyzn”. To jest sprzeczne z nauczaniem Kościoła, które każe wyeliminować dyskryminację pracowników ze względu na płeć w obszarze zarobków.
– Trzeba pomyśleć o wydaniu poprawionym tego podręcznika (śmiech), bo trudno to jakoś inaczej skomentować. Kobiety są różne, podobnie jak mężczyźni. Nie mają lepszej od nich natury, nie są też bardziej święte czy doskonałe. W pewnych sprawach one są lepsze, a innych – oni. Mogą się od siebie nawzajem uczyć.
Współcześnie, jak się wydaje, oboje mogą się w pełni realizować: kobiety w zawodach i na stanowiskach tradycyjnie zarezerwowanych dla mężczyzn i jednocześnie w rodzinie, mężczyznom wolno już mieć i wyrażać emocje, spełniać się i w roli rodzica, i w zawodzie. Aby tak się działo, niezbędna jest wielotorowa i systematyczna polityka państwa, a pomocne byłoby też bardziej realistyczne stanowisko Kościoła.
---
prof. Mirosława Grabowska
Socjolog, nauczyciel akademicki, specjalizuje się w socjologii politycznej i socjologii religii;
w latach 2008–2023 dyrektor Centrum Badania Opinii Społecznej