W filmie z 2006 roku grał go angielski aktor Paul Bettany. Na imię ma Sylas, jest albinosem, religijnym fanatykiem i wielokrotnym zabójcą. Dzięki powieści Dana Browna Kod Leonarda da Vinci (i jej ekranizacji) jest chyba najbardziej znaną na świecie postacią praktykująca umartwianie ciała przez celowe zadawanie bólu. Nosi cilice i biczuje się. Ponieważ jest człowiekiem bezwzględnym, odrażającym (choć przekonanym, że działa na rzecz dobra), budzi zdecydowanie negatywne skojarzenia. Czy ten popkulturowy wizerunek wpływa na to, w jaki sposób postrzegane są dzisiaj umartwienia? Trudno powiedzieć.
Włosiennica na miarę
Akcesoria służące tego typu umartwieniom można kupić w internecie i nie trzeba w tym celu wchodzić do darknetu. Sieciowy sklep informuje na przykład, że cilicium to lekka, metalowa opaska z tępo zakończonymi kolcami, którą zawiązuje się na udzie lub goleni celem prywatnego umartwienia bądź wypełnienia zadanej pokuty. Sprzedawca zapewnia, że wykonuje je własnoręcznie. Kółka wykonanie są ze stali chirurgicznej, będącej „całkowicie niealergizującym materiałem stosowanym w medycynie”. Pasek zrobiony jest ze skóry syntetycznej, ale na życzenie klienta może być z innego materiału.
Cilice kosztują od ok. 160 do 300 zł. W tym samym internetowym sklepie można nabyć dyscypliny z włókna konopnego, bicz bawełniany, a nawet „flagrum rzymskie bicz Pana Jezusa”. Są też kańczugi oraz „bolesne tuniki”. Można zamówić włosiennicę szytą na miarę. Sprzedawca wyjaśnia, że dzięki starannemu wykonaniu oraz lekkiemu naturalnemu materiałowi włosiennicę można nosić pod odzieżą codzienną. Dodaje, że w zależności od zaleceń spowiednika (kierownika duchowego) można ją nosić stale lub w ściśle wyznaczonym czasie.
Świętość i postęp duchowy
Po wpisaniu w wyszukiwarkę frazy „zadawanie sobie cierpienia” niekoniecznie wyskoczą odpowiedzi kierujące do materiałów poświęconych umartwieniu. Mogą się pojawić treści dotyczące autoagresji, robienia sobie krzywdy albo zdrowotno-poradnikowe, poświęcone czerpaniu przyjemności z cierpienia i bólu (nie tylko fizycznego).
Słownik języka polskiego PWN podaje, że „umartwiać się” to „zadać sobie ból fizyczny, zwykle z powodów religijnych; też: wyrzec się przyjemności i wszelkich wygód”. Druga część słownikowego hasła sygnalizuje, że nie chodzi tylko o biczowanie czy noszenie na udzie stalowej kolczatki. Katechizm Kościoła katolickiego wspomina o umartwieniu w artykule poświęconym łasce i usprawiedliwieniu, we fragmencie dotyczącym świętości chrześcijańskiej. Przypomina, że droga do doskonałości wiedzie przez krzyż, stwierdzając stanowczo, że nie ma świętości bez wyrzeczenia i bez walki duchowej. „Postęp duchowy zakłada ascezę i umartwienie, które prowadzą stopniowo do życia w pokoju i radości błogosławieństw” (KKK 2015).
Przejechał się po plecach
Prawie dziesięć lat temu znany benedyktyn o. Leon Knabit w rozmowie opublikowanej na łamach miesięcznika „W drodze” przyznał, że będąc w zakonie, stosował biczowanie. Powiedział, że gdy wstąpił do zakonu, benedyktyni biczowali się co piątek i nie widzieli w tym niczego nadzwyczajnego. „Przejechał się człowiek po plecach, mówiąc: Panie Boże, oddaję Ci siebie, moje życie, moją wspólnotę” – opowiadał. Dodał, że była to też forma panowania nad ciałem. „Nie będzie mi ciało dyktowało, co mam robić” – wyjaśnił.
W tej samej rozmowie o. Knabit użył kilka razy słowa „umartwienie” w odniesieniu do czynności niezwiązanych z religią. Przywołując przykład dziewczyny, która pojechała na Sybir, bo tam zesłano jej ukochanego. „Ile tam umartwienia: będzie mieszkała w chacie, rąbała drewno, marzła” – zauważył popularny zakonnik. Mówił też o umartwieniu pianisty, ćwiczącego osiem godzin wprawki, aby dobrze wypaść na koncercie. Umartwieniem nazwał też wytrwałe treningi Justyny Kowalczyk. „Sama mówi, jak wszystkie kości ją bolą, i to wszystko tylko po to, żeby potem być o pół sekundy szybszą od innych”.
Przy uważnej lekturze cytowanej rozmowy można w niej znaleźć jednak absolutnie religijne uzasadnienie umartwienia. Ojciec Knabit wyjaśnił sens umartwienia, stosując analogię do stwierdzeń himalaistów, tłumaczących, że chodzą po górach „bo są”. Zdaniem zakonnika na pytanie o powód umartwiania można odpowiedzieć krótko: „Bo jest Bóg”.
Wyleczenie i naprostowanie
Inny polski zakonnik o. Piotr Rostworowski OSB/EC w książce Kierownictwo duchowe wyjaśnił, że umartwienie „jest dyscypliną porządkującą i poddającą Bogu całego człowieka”. Przypomniał, że z powodu grzechu (pierworodnego i osobistego) człowiek stał się buntownikiem przeciwko Bogu. Dlatego zadaniem umartwienia jest wyleczenie, naprostowanie człowieka na wszystkich jego poziomach „od góry do dołu” przez przeciwdziałanie złym tendencjom i „stopniowe podbijanie duszy i ciała pod posłuszeństwo łaski”.
Ojciec Rostworowski zwrócił uwagę, że umartwienie jest ze swojej natury uniwersalne, to znaczy obejmuje całego człowieka i wszystkie przejawy jego życia duchowego i cielesnego. Prostuje je, porządkuje i poddaje łasce. Wskazał też, że zasadniczo umartwienie nie jest dążeniem do cierpienia, ale do uporządkowania, do przywrócenia Bożego ładu utraconego przez człowieka. W związku z tym ma ono wyraźną granicę, którą jest ten właśnie ład. Zakonnik przyznał, że aby do tego uporządkowania dojść, „potrzebne są nieraz pewne przegięcia idące nieco dalej w kierunku przeciwnym złym skłonnościom człowieka, aby równowagę mocniej ugruntować i zabezpieczyć”.
Z ducha i z ciała
Dodał, że te granice może człowiek czasem przekroczyć, dążąc nie tylko do przywrócenia ładu swej istoty, ale i do zadośćuczynienia za swe dawne winy przez zadawanie sobie dodatkowego cierpienia, albo do pełniejszej wolności przez całkowite oderwanie się.
Z analiz o. Piotra Rostworowskiego wynika coś jeszcze. Umartwienie nie może być ani wyłącznie wewnętrzne, ani wyłącznie zewnętrzne, potrzebne jest jedno i drugie. „Trzeba przyznać, że umartwienie wewnętrzne jest ważniejsze, bardziej podstawowe i głębiej leczące ducha niż zewnętrzne” – zaznaczył zakonnik. Zauważył też, że w dzisiejszych czasach (pierwsze wykłady, które złożyły się na książkę, powstawały w latach sześćdziesiątych XX wieku) nadmiernie lekceważy się umartwienie zewnętrzne, „co często prowadzi do tego, że umartwienie w ogóle zanika”.
Według polskiego benedyktyna i kameduły ci, którzy wyłącznie mówią o umartwieniu wewnętrznym, często w ogóle żadnego umartwienia nie praktykują z wielką szkodą dla swego uświęcenia. „Trzeba wychowywać, a więc umartwiać całego człowieka takiego, jakim jest, złożonego i z ducha i z ciała” – stwierdził o. Rostworowski.
Ani słowa o biczowaniu
Ojciec Knabit, zaledwie dwa lata po cytowanej rozmowie dla „W drodze”, pytany przez „Dziennik Polski”, czy będzie się w Wielki Piątek biczował, zawołał: „Broń Boże! Pan Jezus już to za mnie zrobił”. Jego zdaniem ważniejsze jest, aby w czasie Wielkiego Postu, Wielkiego Tygodnia, narzucić sobie pewne rygory, ograniczenia, powziąć pewne postanowienia. „Np. żeby być bardziej cierpliwym, tolerancyjnym, bardziej życzliwym wobec innych ludzi. To jest trudniejsze do spełnienia niż ból cielesny do wytrzymania”.
W niewielkiej książeczce O umartwieniu chrześcijańskim, której autorem jest żyjący na przełomie XIX i XX wieku kard. Desiré Felicien François Joseph Mercier, nie ma ani słowa o biczowaniu, noszeniu włosienicy, cilicium czy innych formach zadawania sobie bólu fizycznego. W części zatytułowanej „Umartwienie ciała” jest natomiast zalecenie, by nie jeść między posiłkami lub by wstawać o określonej porze. Jest sporo wskazówek dotyczących umartwiania zmysłów, wyobraźni i uczuć, umysłu i woli. Jest też rozdzialik „Umartwienie w stosunkach z bliźnimi”, a w nim już na wstępie instrukcja: „Znoś wady bliźniego, wady wychowania, umysłu, charakteru. Znoś wszystko, co ci się w nim nie podoba, sposób chodzenia, zachowania, głos, akcent albo cokolwiek innego”.
Kard. Mercier napisał, że celem umartwienia chrześcijańskiego jest przeciwdziałanie złym wpływom, wywieranym przez grzech pierworodny na nasze dusze, nawet po odrodzeniu ich przez chrzest. Tak rozumiane umartwienie jest zawsze aktualne.