Choć może się to wydawać zaskakujące, Środa Popielcowa weszła do kalendarza stosunkowo późno. Pierwotnie chrześcijański post przed uroczystymi obchodami Zmartwychwstania Pańskiego trwał sześć tygodni, rozpoczynał się więc niedzielą. Do dziś zresztą modlitwy potrydenckiego mszału w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu mówią o jego rozpoczęciu. Skąd więc środa? Otóż, z matematyki. Sześć tygodni to czterdzieści dwa dni, jednak zgodnie ze starochrześcijańskim zwyczajem w niedziele, będące pamiątką Niedzieli Zmartwychwstania, pościć w żadnym wypadku nie należy. Gdy więc odejmiemy niedziele, z czterdziestu dwóch dni pozostaje jedynie trzydzieści sześć postnych. Jednak w Ewangelii, zarówno u św. Łukasza, jak i św. Mateusza, czytamy, że Jezus przebywał na pustyni czterdzieści dni i czterdzieści nocy. Liczba ta bardzo oddziaływała na wyobraźnię chrześcijan, dlatego w VI w., prawdopodobnie za św. papieża Grzegorza Wielkiego, postanowiono dodać cztery „brakujące” dni, by pościć dokładnie tyle, ile nasz Zbawiciel. Oficjalne tytuły tych dni, nazywanych czwartkiem, piątkiem i sobotą „po Popielcu”, różnią się od pozostałych, nazywanych po prostu „dniami Wielkiego Postu”. Na nowe rozpoczęcie Wielkiego Postu Kościół postanowił ustanowić uroczystą ceremonię, której pozostałości przeżywamy, dając posypać sobie głowy popiołem.
Środa pokutników
Pierwotnie rozbudowane ceremonie Środy Popielcowej nie były wcale przeznaczone dla wszystkich, ale dla osób, które popełniły publiczny grzech. Zgodnie ze starożytną dyscypliną publiczni grzesznicy zostawali wykluczeni z udziału w komunii, nie mieli nawet wstępu do miejsc kultu. Ponowne przyjęcie do społeczności chrześcijańskiej odbywało się dopiero po okresie publicznej pokuty – która zaczynała się właśnie na początku postu. Pokutnikom nakładano specjalne szaty i posypywano głowy popiołem, mówiąc: „Pamiętaj człowiecze, że prochem jesteś i w proch się obrócisz; czyń pokutę, abyś miał życie wieczne”. Biskup następnie wyprowadzał, czy też może nawet „wypędzał” grzeszników przed bramy kościoła. Klęczących pouczał, by pokutowali za swoje grzechy, poszcząc, odbywając pielgrzymki, udzielając jałmużny i czyniąc wszelkie dobre uczynki, a także by nie wchodzili do kościołów aż do Wielkiego Czwartku, kiedy to byli ponownie przyjmowani do wspólnoty. Następnie biskup wracał wraz z asystą do świątyni, której bramy zamykały się. Ostatnim, co mogli ujrzeć grzesznicy, była rozpoczynająca się Msza św. Ta wstrząsająca ceremonia usunięta została z ksiąg liturgicznych dopiero kilkadziesiąt lat temu, jednak Kościół złagodził swą dyscyplinę dużo wcześniej – już od XI w. wszyscy wierni dobrowolnie poddawali się pokucie i posypaniu głowy popiołem. Od tamtej pory nawet władcy publicznie poddawali się pokucie.
Stacja u św. Sabiny
Zostańmy jeszcze chwilę w czasach, kiedy dyscyplina Kościoła była tak surowa, a jego obrzędy tak przejmujące. Z końca starożytności pochodzi bowiem jeszcze jeden ważny wielkopostny zwyczaj, czyli tradycja obchodów stacyjnych. Rzymscy chrześcijanie od starożytności w każdy dzień Wielkiego Postu zbierali się w innym kościele i procesjonalnie, wraz z papieżem, przechodzili do innego znacznego kościoła, zwanego stacyjnym – tam odprawiana była uroczysta Msza św. i inne ważne ceremonie. Miejscem zbiórki w Środę Popielcową była bazylika św. Anastazji na Palatynie, jednym z siedmiu rzymskich wzgórz. Tam też następowało święcenie popiołu i akt pokutnego posypywania nim głów wiernych chrześcijan. Wśród pokutnych pieśni procesja (boso!) przechodziła nie tak daleko, bo do oddalonej o około dziesięć minut marszu bazyliki św. Sabiny, położonej na innym wzgórzu – Awentynie, gdzie odprawiana była Msza św. Dzisiaj w takim kronikarstwie nie widzimy być może nic nadzwyczajnego, spróbujmy jednak wczuć się w sytuację rzymskich chrześcijan. W starożytności Msza św. nie była odprawiana tak często jak dziś, z wyjątkiem właśnie Wielkiego Postu, kiedy sprawowano ją praktycznie codziennie, bardzo uroczyście, w asyście papieża, który razem ze wszystkimi chrześcijanami pielgrzymował codziennie od kościoła do kościoła i modlił się przy grobie najstarożytniejszych świętych i męczenników. Wybór świątyni nie był bez znaczenia, nierzadko miał duży wpływ na liturgię, jak choćby na dobór czytań, które opowiadały o męczeństwie lub życiu świętego. Dziś próbuje się tę tradycję zaszczepić i w innych regionach świata.
Popiół
W mszale czytamy, że w Środę Popielcową „poświęca się popiół przygotowany z gałązek palm lub innych drzew, poświęconych w roku poprzednim, i posypuje się nim głowy wiernych”. Mowa tu oczywiście o palemkach, które poświęcone zostały w ubiegłym roku w Niedzielę Palmową, kiedy wspomina się uroczysty i triumfalny wjazd Chrystusa do Jerozolimy. Tak jak gromkie wiwaty zamieniły się szybko w okrzyki potępienia i wezwanie do ukrzyżowania, tak symbolicznie Kościół spala symbole ziemskiego triumfu, palmy. Popiół w naszej kulturze jest symbolem marności, upokorzenia i kruchości życia. Na kartach Księgi Rodzaju Bóg zwraca się do węża: „na brzuchu będziesz się czołgał i proch będziesz jadł po wszystkie dni twego istnienia”. Z kolei do człowieka wypowiada słowa, które powtarzają księża, posypując głowy wiernych popiołem: „prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Świadomość własnej marności nie ma być jednak pesymistyczna, a raczej motywująca – i taki właśnie charakter ma liturgia Środy Popielcowej. Zanosząc do Boga modlitwy w trakcie Mszy św., kapłani proszą, by przez pokutę, dzieła miłosierdzia i dobre uczynki udało nam się pokonać własne wady i żebyśmy dzięki temu otrzymali nowe życie „na podobieństwo zmartwychwstałego Syna”.
Liturgia i stojąca za nią historia w sposób bardzo obrazowy pokazują nam nasz wielkopostny cel. Idąc za przykładem naszego Zbawiciela, przez modlitwę, post i jałmużnę mamy wyzbyć się grzechu, by móc rozkwitnąć nowym życiem.