Logo Przewdonik Katolicki

Kalizm polskich elit

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Przez tak długie życie było wręcz wielu Władysławów Bartoszewskich. Ale ten od wysyłania oponentów do psychiatry dał się zapamiętać na końcu drogi.

Stulecie urodzin Władysława Bartoszewskiego zaowocowało falą wspominek i laudacji. Jest to zrozumiałe, bo była to niezwykła postać. Sam zobaczyłem go po raz pierwszy wiosną 1981 r., kiedy w solidarnościowym karnawale szukałem jako licealista wolnego od cenzury słowa. Jego występ w akademiku politechniki na warszawskim Grochowie przed zwykłą publiką był ucztą złożoną z anegdot, erudycyjnych żartów, ale nade wszystko z aktów odsłaniania prawdziwej historii, czyszczenia jej z komunistycznej propagandy, poszukiwania tego, co patriotyczne, odważne, swobodne.
Jego historią młodego człowieka, najpierw pomagającego Żydom podczas wojny, a potem zamykanego w więzieniu przez komunistów za udział w PSL Mikołajczyka, emocjonuję się do dziś. Zadbał, abyśmy wiedzieli o tym jak najwięcej. Był ważną postacią antypeerelowskiej opozycji, a po 1989 r.
 istotnym uczestnikiem odbudowy polskiego państwa.
Tym niemniej, kiedy czytam wypowiedź znanego dziennikarza, jak to go oburza hejtowanie Bartoszewskiego – za życia i po śmierci, mam poczucie, że nawet wspominanie zmarłych musi przypominać o kuriozalnym kalizmie polskich elit. NASI są zawsze czyści i święci. ONI to obrzydliwi sprawcy wszelkich zbrodni.
Prawda, było niesmacznym widowiskiem wygwizdywanie coraz starszego pana składającego kwiaty na Wojskowych Powązkach w Warszawie. Dopuszczali się tego fanatycy z prawicy. Ale sam Bartoszewski, od 2006 r., kiedy porzucił neutralność w plemiennych bojach między PiS a PO na rzecz walki z tą pierwszą formacją, miotał z upodobaniem inwektywy pod adresem środowisk, które przestał lubić.
Nie mieliśmy do czynienia z ewangeliczną ofiarą, a z krewkim nienawistnikiem (czyli hejterem). Czy określenie „dyplomatołki” to wkład w budowanie kultury debaty czy w obniżanie jej poziomu? Wojowniczość Bartoszewskiego, pod koniec życia doradcy Donalda Tuska, była tak wielka, że doczekała się żartu. Podłożono pod jego wojownicze gesty i miny głos pewnego wrzeszczącego artysty i opublikowano w serwisie YouTube. Nazywa się to „Bartoszewski Dance”. To naturalnie niecała prawda o nim. Przez tak długie życie było wręcz wielu Władysławów Bartoszewskich. Ale ten od wysyłania oponentów do psychiatry dał się zapamiętać na końcu drogi.
Ci, którzy będą przedstawiać bohatera tego tekstu jako ofiarę hejtu, nie mają nic przeciw „dyplomatołkom”. To ma być celne, uzasadnione, wymierzone w tych, co „zasługują”. Z kolei ci, którzy uważali Bartoszewskiego za człowieka agresywnego, nie umieli się odciąć od gwizdów nad grobami.
Sam Bartoszewski nie przestaje być dla mnie postacią zasłużoną. I prawda, zwłaszcza w potocznych internetowych połajankach nie brakło idiotyzmów, żeby go zohydzić. Jak wtedy, kiedy w necie dyskutowano, że to niemożliwe, aby jakikolwiek Polak wyszedł „normalnie” z Auschwitz, więc pewnie był kolaborantem. Każdy, kto zna wojenną historię, wie, że wykupywanie czy reklamowanie z obozów się zdarzało. Ignorancja i zacietrzewienie przeciw prawemu Polakowi.
Ale też on sam wszedł na drogę lekceważenia okazywanego innym z pozycji oświeconej, co więcej „jedynej” elity. Mógł być autorytetem dla bez mała całej Polski: tej bardziej lewej i bardziej prawej. Może nawet kandydatem na mediatora w pewnych sytuacjach. Przerastał innych zagończyków: kalibrem intelektualnym, zasługami. Ale tym bardziej szkoda, że dołożył cegiełkę do psucia atmosfery w Polsce. Ile w tym jego winy, ile jego bezmyślnych klakierów? I samej logiki polaryzacji. Ludzi o takich życiorysach jak on jest coraz mniej. Brutalności, wzajemnego wykluczania jest coraz więcej.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki