Logo Przewdonik Katolicki

Chory jest ważniejszy od choroby

ks. Wojciech Nowicki, redaktor naczelny
fot. Piotr Łysakowski

Potrzebujemy drugiego człowieka, który wsłucha się w nasz głos, w nasze potrzeby i braki, nasze lęki i obawy, w naszą historię.

Miał się odbyć w Arequipie w Peru, ale z powodu pandemii 30. Światowy Dzień Chorego odbędzie się w bazylice św. Piotra w Rzymie. A właściwie centralne obchody, bo dzień ten na całym świecie obchodzony jest w parafiach, szpitalach, hospicjach, domach opieki i wielu innych miejscach, o których papież Franciszek powiedziałby „gospody dobrego Samarytanina”.
Odkąd w 1992 r. papież Jan Paweł II zainaugurował obchody Światowego Dnia Chorego, co roku 11 lutego w całym Kościele publikowane jest z tej okazji orędzie. Z tegorocznego chciałbym wyciągnąć jedną myśl Franciszka, która wydaje mi się kluczowa.
Papież, wyraźnie ciesząc się z postępu, jaki dokonał się w naukach medycznych, przypomina, że nie może on nigdy przesłonić wyjątkowości każdego pacjenta, z jego godnością i jego słabością. „Chory jest zawsze ważniejszy od jego choroby, dlatego w każdym podejściu terapeutycznym nie można pominąć wsłuchiwania się w głos pacjenta, jego historię, lęki i obawy” – pisze Franciszek.
Ujęło mnie to zdanie. Choć próba wyleczenia chorego albo przyniesienia mu ulgi w cierpieniu jest ważna, to jednak najważniejsze jest być przy człowieku. I chyba jednocześnie najtrudniejsze.
Kiedy byłem studentem dziennikarstwa, wraz z grupą wolontariuszy odwiedzałem dzieci chore na raka. Moim zadaniem nie było leczenie, choć poniekąd tak było. To, co mogłem dać, to był mój czas, ale przede wszystkim – to byłem ja sam. Niektóre dzieci po prostu chciały się bawić. Inne opowiadały o swojej chorobie, jakby się z nią oswajając. Jeszcze inne pytały. Nie zawsze wiedziałem, co odpowiedzieć. To właśnie wtedy, na oddziale onkologicznym, uczyłem się, że ważniejsze od choroby są chore dzieci. Ich historia, lęki i obawy. Nie jestem lekarzem, moim zadaniem więc nie było wyleczenie ich z nowotworu. Choć nie mam wątpliwości, że te spotkania były uzdrawiające i kojące. Dla chorych, dla ich rodziców, mierzących się z dramatem umierania dziecka, dla mnie jako człowieka, by zrozumieć, co w życiu jest najważniejsze, by nauczyć się wrażliwości, która nie jest ckliwością.
Jako kleryk w ramach tzw. dzieł miłosierdzia chodziłem do hospicjum. Bałem się tego na początku. To tam po raz pierwszy usłyszałem: „Z księdzem nie mam o czym rozmawiać. Boga nie ma”. Tam się też nauczyłem zostawiać za drzwiami frazesy i słowa pociechy bez pokrycia. Nauczyłem się milczeć przy człowieku. Pamiętam, jak jedna pani przy kolejnych odwiedzinach zdjęła z głowy perukę, mówiąc: „Skoro mamy być ze sobą szczerzy, to tak wyglądam naprawdę”.
Teraz, gdy co miesiąc odwiedzam chorych, staram się to robić tak, jak pisze papież; spotkać człowieka, wsłuchać się w jego głos, w jego historię, lęki i obawy. I być z nim, przynosząc obecność miłosiernego Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie.
Wiem, że papież, pisząc orędzie na Światowy Dzień Chorego, ma przed oczyma przede wszystkim chorych par excellence. Ale powiedzmy sobie szczerze: każdy z nas w gruncie rzeczy potrzebuje takiego podejścia, o jakim pisze Franciszek w przytoczonym przeze mnie na początku cytacie. Niesiemy w sobie różne zranienia, doświadczenia. Czujemy się nieraz emocjonalnie przygnieceni. Dopada nas poczucie bezsensu. Bywa, że ledwo wiążemy koniec z końcem. I potrzebujemy drugiego człowieka, który wsłucha się w nasz głos, w nasze potrzeby i braki, nasze lęki i obawy, w naszą historię. W tempie codziennego dnia, w samotności pośród tłumu, w potoku informacji nie do ogarnięcia – potrzebujemy kogoś, kto zobaczy w nas tego, kim jesteśmy – człowieka.
Może więc zdanie Franciszka z orędzia warto zaaplikować niezależnie od stanu zdrowia.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki