Poprzedni tekst o obrazie roli uprawnej zakończyłam odniesieniem do wersetu 1 Kor 3,9, zawieszając opowieść na „i”, po którym następuje określenie wspólnoty Kościoła mianem Bożej budowli. Wbrew pozorom od uprawy ziemi do wznoszenia budynków nie jest daleko – w końcu cegły wykonuje się z gliny, a więc wciąż pozostajemy w sferze zdecydowanie przyziemnej. Nadto św. Paweł postanawia, że tak to ujmę, zagłębić się w temat, przechodząc do kwestii fundamentu.
Od agrykultury do architektury
W swoim nauczaniu powtarza tu słowa Jezusa, który określił samego siebie mianem kamienia węgielnego (zob. Mt 21, 42). Do obrazu tego, zaczerpniętego z psalmu 117 (zob. Ps 117 [118], 22), często wracał także św. Piotr (zob. Dz 4, 11; 1 P 2, 7), wskazując na Mistrza z Nazaretu jako na tego, o którym prorok Izajasz mówi, że będzie odrzucony, ale przez to na Nim jako podstawie odrodzi się lud Boży (Iz 28, 16). Mamy więc do czynienia z paradoksem: element uznany za wadliwy (takie w końcu się odrzuca) okazuje się tym jedynym właściwym.
Co więcej, słowo akrogoniaios użyte na określenie kamienia węgielnego (zob. Ef 2, 20) oznacza także głowicę węgła. Chrystus jest więc tym, od którego zaczyna się budowa, i tym, który zamyka konstrukcję. U fundamentów jest mocną i stabilną podstawą, u szczytu równoważy siły działające w sklepieniu i ścianach. Sam zresztą także mówił o budowaniu, w słynnej przypowieści o domach: na skale i na piasku (zob. Mt 7, 24–27). Można z niej wyciągnąć wniosek, że do budowania na mocnym Fundamencie potrzebne jest oczyszczenie, które dokonuje się przez słuchanie Słowa i posłuszeństwo wobec Niego, wyrażone w czynach. Tym samym kluczowe dla żywotności Kościoła – wspólnoty i każdego z nas – są dwa elementy: prawda i miłość, którą opisuje greckie agape, a więc wielkoduszna i zdolna do poświęcenia.
Prawda i miłość
Piszący do Koryntian apostoł nie ma wątpliwości: „Fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego, jak ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus” (1 Kor 3, 11). On jest Logosem – Słowem, Prawdą, Pierwiastkiem życia (bo i tak można przetłumaczyć to słowo) – i biada tym, którzy jak współcześni Jezusowi Żydzi odrzucają Go, widząc w Nim kamień obrazy, a nie jedyny element, który jest fundamentalny (to dobre słowo) dla jedności i żywotności wspólnoty. Zresztą nie trzeba sięgać tak daleko w czasie – także współcześnie wiele wspólnot w łonie Kościoła w momencie, w którym przestaje stawiać w centrum Chrystusa, najpierw zaczyna się kręcić wokół siebie lub wokół lidera, a potem albo się rozpada, albo wymiera.
Dlatego zapewne już w następnym zdaniu św. Paweł pisze: „I tak jak ktoś na tym fundamencie buduje: ze złota, ze srebra, z drogich kamieni, z drewna, z trawy lub ze słomy, tak też jawne się stanie dzieło każdego, odsłoni je dzień Pański; okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest” (1 Kor 3, 12). Do tego stwierdzenia odnosi się w jednym ze swoich biblijnych komentarzy św. Ambroży, używając tych słów jako argumentu za tym, że próby ognia nikt z nas nie uniknie.
Jednak trzeba pamiętać, że Boży ogień to miłość i jeśli motywacją naszych czynów była także ona, najlepiej najwyższej próby, nasze dzieła jedynie się z tym płomieniem zjednoczą. Zresztą także w doczesności te owoce, które zrodziły się z pełnego agape posłuszeństwa, okazują się mieć trwałość trawy – nawet zadeptane i wydawałoby się, że wypalone, ledwie spadnie na nie odrobina łaski i przyjdzie choć chwila ulgi, kiełkują, rosną i owocują. Wspaniałym przykładem może być chociażby zakon pijarów, który w wyniku intryg skazano na wymarcie jeszcze za życia założyciela, św. Józefa Kalasantego. Kiedy księża płakali z żalu, on tylko się uśmiechał i powtarzał, że wszystko będzie dobrze. Nie dożył tego, ale kilka lat później cofnięto papieską decyzję i pijarzy działają w Kościele do dziś, całkiem prężnie i skutecznie.
Mądrość katedry
Wróćmy do gotyku. Spotkałam się kiedyś w literaturze z kąśliwą uwagą jednej ze specjalistek z zakresu historii sztuki, że katedry w tym stylu przypominają „koszmarny sen cukiernika” (pani była nieprzejednaną miłośniczką romanizmu). Chodziło o delikatność detalu i elementów konstrukcyjnych, wyglądających jak wykonane z zastygniętego syropu.
Mnie za to ta delikatność zachwyca, też na poziomie teologiczno-technicznym. Jasne wnętrza gotyckich kościołów i subtelność architektonicznego detalu są możliwe dzięki temu, że w tych filarach, przyporach, łukach i zwornikach działają potężne siły i, co najistotniejsze, są one sobie w większości przeciwstawne. Gdyby miały ten sam zwrot, budynek by runął, a tak sprawiają, że poszczególne kamienie napierają na siebie i przez to całość jest stabilna. Jest dla mnie coś niesłychanie wspaniałego w tym, że pozornie nieruchoma i wyniosła konstrukcja w rzeczywistości jest nieustannym zmaganiem się elementów, które ją tworzą. Nawet te części, które wydają się mieć dla laika znaczenie jedynie dekoracyjne, jak wieńczące przypory pinakle, dla architekta są genialnym rozwiązaniem, służącym podwyższeniu zewnętrznych części przypór a przez to wzmocnieniu ich na tyle, żeby skutecznie przejmowały nacisk łuków.
Co ma to wspólnego ze wspólnotą wierzących? Przede wszystkim uczy doceniania tych, którzy w niej myślą dokładnie odwrotnie niż ja, oczywiście mówię o poglądach, które pozostają w sferze ortodoksji. Doktryna Kościoła, praktyka jego życia, nawet liturgia rodzą się w nieustannym ścieraniu się ze sobą przeciwstawnych podejść czy koncepcji. Tak dotykamy procesu wznoszenia Bożej budowli, którego główne zasady opisałam wcześniej, ale też takie podejście pozwala nam zobaczyć źródło jej stabilności, którym jest, paradoksalnie, ścieranie się ze sobą odmiennych wizji i sposobów działania.
Przykład gotyckiej katedry uczy też, że nie ma w konstrukcji Bożej budowli elementów przypadkowych, które można usunąć, a ona nadal będzie stała. To, co może się wydawać jedynie ozdobnikiem, pozbawionym znaczenia dodatkiem, bywa kluczowe dla jej stabilności, bo przejmuje na siebie napór sił, których działania nie jesteśmy czasem świadomi. Był taki czas w Kościele, kiedy pod naciskiem świeckich władców kasowano zakony kontemplacyjne (przełom wieków XVIII i XIX), jako bezproduktywne i nieużyteczne społecznie. Ówczesne nowoczesne państwo nie potrzebowało mistyki, jedynym akceptowalnym oświeceniem było to wywodzące się z rozumu. Życie Kościoła zaczęło jednak pogrążać się w stagnacji i Bóg wkrótce posłał ludzi, w których sercach obudziło się pragnienie odbudowania zgromadzeń kontemplacyjnych, zresztą to właśnie od nich zaczęła się reforma liturgiczna i szerszy powrót do słowa Bożego w całej wspólnocie wierzących.
Pełnia obrazu
W poprzednim tekście napisałam, że obrazy roli uprawnej i Bożej budowli się dopełniają, czas więc wyjaśnić, na czym to polega. W pierwszym z nich apostoł skupia się na formacji każdego z chrześcijan, właściwym jego ukształtowaniu. W drugim pokazuje, jak z tych kształtujących się kamieni budować wspólnotę. Te dwa procesy trwają równolegle i się wzajemnie dopełniają: nie ma Kościoła bez rozwijających się nieustannie wiernych, a oni do wzrastania potrzebują błogosławionego oparcia i jednocześnie zmagania z siostrami i braćmi.